10/2012

Dynamit księdza Jerzego

Popiełuszkę Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk zamówił Teatr Polski w Bydgoszczy, gdzie wkrótce zamordowany przez SB ksiądz, 18 października 1984 roku, udał się w ostatnią podróż – odprawić mszę w kościele, nomen omen, Świętych Polskich Braci Męczenników.

Obrazek ilustrujący tekst Dynamit księdza Jerzego

Magda Hueckel

Z tekstem Sikorskiej-Miszczuk jest trochę jak ze znanym powiedzeniem: „Słoń a sprawa polska”. Tyle tylko, że w formule, którą z lubością powtarzał niegdyś Sławomir Mrożek, „Polskę” trzeba zmienić na „Kościół”. Zgodnie bowiem z konwencją, jaką narzucił ostatnio debacie publicznej Janusz Palikot, to Kościół jest głównym punktem sporu nie tylko o kształt przyszłej Polski, ale o wszystko. Zafundowano nam dylemat niemal na miarę „Być albo nie być” Hamleta, czyli RP bez Kościoła albo RP z Kościołem, i jakby jej nie było.
W sztuce mieszają się historia i współczesność. Przestrzenią wspólną jest dla nich bagażnik esbeckiego fiata 125, gdzie wieziono na śmierć Popiełuszkę. Właśnie tam rozgrywa się wiele scen i dialogów. Bagażnik jest też jak wehikuł czasu – przenosi nas w przyszłość, którą autorka projektuje, a może wręcz wieszczy, wykorzystując postać tytułowego bohatera w sposób co najmniej kontrowersyjny. Ale to dopiero w finale, więc o tym później, na koniec. Generalnie, ksiądz Jerzy wychodzi z literackiej konfrontacji obronną ręką. Co innego Kościół. W tej sprawie, jak już się powiedziało, Małgorzata Sikorska-Miszczuk prowokuje czytelnika, przede wszystkim, do refleksji, czy hierarchia i księża, jakich mamy, godni są dziedzictwa takiego kapłana jak błogosławiony Popiełuszko.

Prymas jak Sanhedryn

Ważny jest efekt zaskoczenia, mocne postawienie sprawy. A nawet prowokacja. Dlatego sztukę rozpoczyna... Przemówienie do Czarnej Bandy. Żeby nikt nie miał wątpliwości – skierowane do księży:

Szanowni Państwo, Wysoka Izbo, i wy – Czarnuchy w sukienkach! Jestem Polakiem i nienawidzę was, Czarna Bando. Nienawidzę was. Wiem, że robię sobie krzywdę, nienawidząc was. Ale macie, coście posiali. Nienawiść za nienawiść. Nie reprezentuję nikogo prócz siebie. To są tylko moje sprawy. Moje sprawy z polskością i polskim Kościołem. Mój Kościół postawił mnie przed wyborem. Przed wyborem narodowym. Jeśli jestem Polakiem, to muszę wierzyć w Kościół katolicki. Jeśli nie będę wierzył w Kościół katolicki, nie będę Polakiem. Bo wtedy za karę pozbawi mnie obywatelstwa.

Istotna uwaga: tego monologu nie wygłasza z zaświatów ksiądz Jerzy, tylko główny współczesny bohater sztuki, prowokacyjnie nazwany Antypolakiem. Jego największym problemem jest zawłaszczenie Polski i polskości przez Kościół i księży. Kraju i kultury. Antypolak mówi:

To, co mogę zrobić, to wstać z kolan. I wzywam wszystkich: wstańcie z kolan. Tak. Bo ja wstaję z kolan. I mówię: nie potrzebuję Kościoła, żeby wierzyć. Jestem Polakiem. Wolnym człowiekiem. I z tego miejsca, w postawie wyprostowanej, widzę moją prawdę. I ty nic nie masz do tego „alekościelemój”. Nie jestem niczyim głosem, tylko swoim własnym. Jestem głosem człowieka, który czuje się częścią. Który taki, jaki jest, jest boski, i to mu każe wstać z kolan, być wolnym i być dumnym ze swojej tożsamości. Że jest Polakiem.

Miało być mocno i jest mocno, tak, żeby włożyć kij w mrowisko. Dla wyjaśnienia trzeba dodać, że Antypolakowi marzy się wygłoszenie monologu w polskim Sejmie. Rojąc o tym, jak na typowego nieudacznika przystało, utyka w drodze na urojoną mównicę, gdzieś w korytarzu swojego małego mieszkanka, pomiędzy małymi domowymi problemami, w nieustannych sporach z wiecznie narzekającą żoną. Właśnie na tle jego małości, prozaiczności, wchodzi do akcji Wielka Historia. I nie ma wątpliwości, że los polskiego księdza w ujęciu Sikorskiej-Miszczuk przypomina Pasję. Popiełuszko jest więc nie tylko błogosławiony, ale ma wręcz zadatki na świętego. Negatywnym bohaterem staje się Prymas Glemp (i jego przyboczni), który niczym żydowski Sanhedryn wydał Popiełuszkę na śmierć. A na pewno miał w niej udział. Razem z władzą doprowadził do dramatu.

38 nabojów

Już w słowie wstępnym autorka tłumaczy, że chce opowiedzieć znaną powszechnie historię inaczej. Chce nas na taki rodzaj opowieści otworzyć – przypowieścią. Tu Sikorska-Miszczuk, jak na nowoczesną autorkę przystało, szuka wschodniego klucza. Pisze, że zawsze chciała spotkać mędrca, ale takiego, który nigdy nie odpowiadałby na najtrudniejsze pytania wprost. Oczywiście Buddę lub Dalajlamę. Skoro jednak nigdy kogoś takiego nie spotkała... sama postanowiła być mądra. Myślę, że autorka zapragnęła przede wszystkim odbić się od, delikatnie mówiąc, nie najlepszego filmu Popiełuszko. Wolność jest w nas, chwilami amatorskiego i nieznośnie pretensjonalnego. Dramatopisarka chciała pokazać inny obrazek. Dosłownie. Można mówić o ironicznej aluzji. W filmie jest scena, gdy ksiądz Jerzy proponuje robotnikom zmianę obozowej podobizny księdza Maksymiliana Kolbego na portret pogodnego, miłościwego Jezusa Chrystusa. W sztuce do Antypolaka przychodzi nocą lunatykujący Prymas. Również proponuje zmianę obrazka. Księdza z ubłoconą ręką, obwiązaną sznurem, ze zmasakrowaną twarzą, w worku, ma zastąpić inny – rozmodlony. Prymas jest niezwykle ekumeniczny. By wytłumaczyć Antypolakowi, na czym polega indywidualny sposób modlitwy księdza Jerzego, odwołuje się do przykładów Nelsona Mandeli oraz wietnamskiego buddyjskiego mnicha – Thích Nhất Hạnh. Każdy, kto zna ideowy profil Glempa, może się tylko uśmiechnąć: w „realu” zachowawczy przywódca polskiego Kościoła nigdy nic takiego by nie mógł powiedzieć. Ale w sztuce propozycja Prymasa ma związek z jego wyrzutami sumienia. Prymas chce rozcieńczyć krwawą historię. Nie chce kultywować martyrologii księdza Jerzego, bo, tak jak wyznał w chwili szczerości w pamiętnym wystąpieniu na placu Teatralnym w Warszawie, nie uczynił wszystkiego, by chronić kapłana przed śmiercią.
To jedna z najważniejszych różnic pomiędzy opowieścią kinową i sztuką. W filmie Rafała Wieczyńskiego Józef Glemp zgodził się wystąpić osobiście i niewykluczone, że właśnie z tego powodu oglądaliśmy ocenzurowaną historię. Reżyser nie pokazał pełni napięcia pomiędzy przełożonym i podwładnym. Prymas osobiście dawał wyraz swojej miłości do księdza Jerzego i proponował wolną rękę w sprawie decyzji o wyjeździe do Rzymu.
Sztuka, idąc na przekór tej idylli, przywołuje najtrudniejsze momenty w relacjach pomiędzy hierarchą a kapelanem „Solidarności”. Ze strony zwierzchnika padają zarzuty o miłości własnej, argumenty, że inni kapłani są bardziej pracowici. Popiełuszko wypowiada kwestię, którą zanotował prywatnie, pełen goryczy: że Prymas potraktował go gorzej niż SB:

To, co usłyszałem od Prymasa, przeszło moje najgorsze przeczucia. To prawda, że ksiądz Prymas mógł być zdenerwowany, bo wiele kosztował go list pisany do Jaruzelskiego w mojej sprawie. Ale zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowała mnie bardziej. Nie jest to oskarżenie. Jest to ból, który uważam za łaskę Bożą, do lepszego oczyszczenia się i przyczynek do większych owoców mojej pracy. Nie wchodzę w szczegóły tej rozmowy. Najbardziej zabolały zarzuty, że położyłem duszpasterstwo służby zdrowia, któremu przecież serce i duszę oddawałem od lat.

Na tę kwestię w sztuce Prymas odpowiada: „Skąd masz dynamit i 38 nabojów? Dlaczego ludzie piszą na ciebie donosy do Kurii? Po co nam naciski ze wszystkich stron, że mamy cię uspokoić?”. Idzie tropem argumentów władzy.

Urban i inni

Inna istotna różnica pomiędzy filmem i sztuką zasadza się na tym, że Popiełuszko czuje się absolutnie instrumentem w rękach Boga. W zgodzie z nowym kanonem teatru tytułowy bohater mówi całkiem ahistorycznie:

Gdyby miało być inaczej, to ktoś inny byłby na moim miejscu i robiłby coś zupełnie innego. My w Polsce mamy dużo bohaterów. Na przykład Tadeusza Kościuszkę lub Jana III Sobieskiego. Ale gdyby Stwórca chciał, żeby w Polsce było więcej takich ludzi jak Tadeusz Kościuszko albo Jan III Sobieski, to stworzyłby ich więcej. Ale Stwórcy wystarczył jeden Kościuszko i jeden Sobieski. Był z nich zadowolony, ale teraz stworzył mnie. Wybrał mnie, bo jestem mu teraz bardziej potrzebny do Jego celów.

W filmie rys niezłomności księdza był skontrastowany z brutalnością peerelowskiego aparatu władzy. Nacisk położono na postać prokurator Anny Jackowskiej, która prześladowała księdza Jerzego przesłuchaniami, a także przypadkowych milicjantów z pałacu Mostowskiego. Z dużego ekranu złowieszczo zabrzmiały słowa Jerzego Urbana z archiwalnego materiału z konferencji, że „władza nie rzuca słów na wiatr”. Nie rzuciła. Jednak ci, którzy wykonywali rozkazy, pozostali na ekranie niemal anonimowi. Obejrzeliśmy ledwie migawki ich twarzy oraz impresyjne sceny mordu i zatopienia ciała księdza w Wiśle.
Sikorska-Miszczuk, pokazując historię Popiełuszki w duchu Pasji, w kolejnych odsłonach rozwija motyw hierarchów Kościoła, którzy umyli ręce. Wezwanie na przesłuchanie księdza Jerzego zostało przekazane przez Adama Łopatkę, szefa Urzędu do spraw Wyznań, sekretarzowi Episkopatu Polski, arcybiskupowi Bronisławowi Dąbrowskiemu. To wtedy doszło do przeszukania mieszkania kapłana, gdzie znaleziono „trzy granaty łzawiące, dwa ładunki dynamitu z detonatorami i kablem, 38 nabojów pistoletowych, ulotki i nielegalne pisma. „Machina poszła w ruch” – mówią zgodnie wszyscy uczestnicy dramatu. Machina Pasji. Składają się na nią: upokarzające przesłuchanie, kontrola osobista i wtrącenie kapłana do celi, gdzie przebywali mordercy. A to dopiero początek.
Z esbeckich katów Sikorska-Miszczuk uczyniła ślepy instrument mordu. Morderca: „Jesteśmy tylko narzędziami w rękach Boga”. To Judasze, bez których nie wypełniłby się plan Boży. Potrafią być dobrzy, a zło jest w nich beznamiętne. Są „złem, które dobro czyni”. W tej kwestii autorka przesadziła. Religijno-literacki koncept wziął górę nad zdrowym rozsądkiem, co ma zaprocentować w kontrowersyjnym finale.

Kazanie do ryb

Ale o nim jeszcze nie teraz. Najpierw Antypolak... przemienia się w Polaka. Miszczuk, żeby zapoznać go z losem Popiełuszki – wrzuca go do bagażnika esbeckiego samochodu. Jadą razem, a w ciasnej przestrzeni muszą się wręcz ułożyć jak łyżeczki w szufladzie. Ułożyć nie tylko dosłownie: porozumieć, dogadać. Dostajemy niebanalny wykład o tym, czym była pierwsza „Solidarność”. Popiełuszko:

Już nie jesteś na mnie taki zły? To coś ci opowiem. Wyobraź sobie – otwierają nasz bagażnik od fiata 125p i wychodzi z niego 10 milionów ludzi. »Solidarność«. Wychodzą, prostują się, mrużą oczy, rozglądają i mówią: jak mogliśmy tak żyć? Jak wytrzymywaliśmy w tym ciemnym, ciasnym, śmierdzącym bagażniku?

Opowieść dochodzi do 13 grudnia 1981 roku. Popiełuszko kontynuuje:

Całe to ludzkie stado znowu zostaje oderwane od życia, ponieważ głos dobiegający zewsząd każe im wracać do bagażnika. – Byliście na wolności nielegalnie – mówi głos – wasze życie było nielegalne, to było nieporozumienie, które zostało wyjaśnione, a teraz z powrotem do pudła, i nie robić zatorów, historia was rozliczy z tego marszu. I ludzie kładą uszy po sobie, jak wilki, gdy się boją, i tak z uszami płasko położonymi na głowach i zębami wyszczerzonymi w zajadłych uśmiechach, karnie wracają do bagażnika. Tam się kulą, padają na kolana, upychają się jak za starych czasów.

Popiełuszko wszedł do tego metaforycznego bagażnika razem z ludźmi.

Ale nie jestem już tym samym człowiekiem, co kiedyś – mówi. – Ja też się wyprostowałem razem z nimi. I gdy patrzę, jak się znowu kulą i maleją, myślę o tym, kto im przypomni, jacy byli piękni? Ta myśl nie daje mi spokoju. Pytam Stwórcy, co mam robić, jak im to powiedzieć, aby usłyszeli?

Antypolak odebrał mocną lekcję. Już nie powie, tak jak wcześniej:

Posłuchaj, ty księdzu z obrazka. Czy ja cię prosiłem, żebyś jechał do Bydgoszczy? Pytałeś mnie o zdanie? Pytałeś, czy sobie tego życzę? Czy jest mi to do czegokolwiek potrzebne? Czy obywatelowi tego cholernego kraju twoja podróż jest do czegokolwiek potrzebna? Pytałeś? Nie? Nie? Więc nie interesuje mnie nic a nic, po co tam jedziesz i co będziesz mówił. I nie odpowiadam za tych morderców! Rozumiesz to? Nie mam z tym nic wspólnego!

Teatralny Popiełuszko dociera do sumienia Antypolaka również poprzez kazania Popiełuszki, które przywołuje autorka sztuki. Ale znalazła też klucz do osobowości kapłana poza historią, we współczesności, po jego śmierci. Ksiądz ujmuje zwyczajnością. Nie odwraca się od naszej, chwilami śmiesznej, podyktowanej modami, codzienności. Za klucz do utrzymania wolności uznaje... na przykład gimnastykę. Solo i w parach. Błogosławiony kapłan nie pozwala sobie na pouczanie małżeństw ani wolnych związków, bo nigdy ich nie poznał. Chciałoby się powiedzieć – w przeciwieństwie do innych księży.
Ciekawe, jak Paweł Łysak zaprezentuje Popiełuszkę w scenach napisanych pół żartem, pół serio, gdy „podwójnie się modli” – śpiewem. Nietypowy ma repertuar, laicki. Rozszumiały się wierzby płaczące, Czerwone maki na Monte Casino czy Osiecką: „Świat nie jest taki zły / Świat nie jest wcale mdły / Niech no tylko zakwitną jabłonie”. Problem będzie chyba tylko z Chabrami z poligonu. Popiełuszko poznał co prawda żołnierski trud, ale piosenka aż nadto pachnie Kołobrzegiem i propagandą telewizyjną czasu stanu wojennego.
Jednak Popiełuszko zyskuje w sztuce aureolę głównie dlatego, że Miszczuk napisała swojemu bohaterowi dwie przepiękne, poetyckie sceny. Pierwsza jest z księżycem. Majaczy w wiadrze wody, który niósł z przydomowej studni Jerzy, jeszcze jako dziecko. Wtedy doznał iluminacji: zrozumiał, co jest prawdą, a co fałszem i iluzją. W scenie Ostatnie kazanie w Wiśle kapelan „Solidarności” przemawia do ryb i każdy, kto obejrzy sztukę – połknie haczyk popiełuszkowej ewangelizacji. To dlatego Antypolak zaczyna rozumieć dzieło zamordowanego kapłana.

Pomnik przy telewizorze

Najmocniejsze zdanie w sztuce dotyczy polityki Kościoła. Sikorska-Miszczuk nie odmawia mu prawa do politykowania. Ale stawia mocny warunek. Popiełuszko mówi za jej pośrednictwem: „Aby skutecznie uprawiać politykę w Kościele, należy najpierw oczyścić go ze śmieci”. Skądinąd świetna wskazówka dla Kościoła, rządu, partii. A i dla higieny naszych domów.
Największa kontrowersja dotyczy finału, w którym autorka przekonuje nas, że Popiełuszko walczył o wolność absolutną – naczelną wartość Polaków. Można by powiedzieć, że Miszczuk pisze jak Jarosław Marek Rymkiewicz w Samuelu Zborowskim, zawoalowanej przypowieści o prezydencie Lechu Kaczyńskim. Ale nie o taką przecież przypowieść chodzi dramatopisarce. Rymkiewicz chciałby, żeby wolność Polaków była odświętna, rycerska. Hm... w stylu „ludu smoleńskiego”! Zaś Sikorska-Miszczuk myśli o wolności obyczajowej lub zwyczajnej. O wolności zwykłego Polaka, który ma dość Polski, a szczególnie historii i Kościoła. Myśli o wolności Polaka idącego na grilla.
Przede wszystkim trudno się zgodzić z homogenizacją Polaków, jaką proponuje. Teatralny Popiełuszko tak powiada do nas współczesnych:

Jesteście tymi, na których czekałem. Zobaczcie, jacy jesteście piękni. Tyle lat na was czekałem. I przyszliście. Słyszę głos, to głos naszych matek i ojców, naszych babek i dziadków, naszych wszystkich przodków. Słyszę jak mówią: jesteśmy z was dumni. Nie jesteście sami. Nigdy nie jesteście sami. Nigdy nie było takich pięknych ludzi, jak wy. To na was czekałem.

Popiełuszko przemawia jak Chrystus, a przynajmniej Jan Paweł II na łożu śmierci, ale brzmi, jakby było mu wszystko jedno. I to wydaje mi się nadużyciem w sztuce największym. Zwłaszcza że rozwija się w opętańczej wizji Antypolaka, który taką dziwną wygłasza o polskiej wspólnocie improwizację:

Ja i on to jedno. I ci esbecy to ja, i ci księża, biskupi kroczący dostojnie z brzuchami rozdętymi, chciwi, nie dość im Komisji Majątkowych, zwrotów, restytucji i liposukcji, cenników usług duchowych... I w dupie mam ich czary-mary, strachy na lachy, cóż oni mi mogą, skoczyć na bambus, mogą zadumą serdeczną się zadumać.

Na tym nie koniec. Antypolak brnie dalej:

I ten dresiarz to ja, ten buc w tiwi to ja, pani zalana wodą z okazji powodzi to ja, emigrant z paździeżówki do stolicy z butami przed drzwiami to ja, i ja tu sobie robię karpika, bulgam sobie w brudnej wodzie, która jest, jaka jest, płynie i przelewa się, a w niej wszystko, co kocham, i mowa nienawiści, i wizja kapitalistycznego szczęścia, złodzieje, homofoby, domofony, pedofile, domy złe, i wojna, i powstanie.

Dziwne to pojednanie. Dziwne wybaczenie win. Dziwnie pojęta wspólnota. Antypolak najpierw akceptuje dzieło i czyn Popiełuszki, a potem, de facto, odstawia go do muzeum. Proponuje to wprost: „Zanurkować jeszcze głębiej, worek z kamieniami wyłowić, na honorowym miejscu położyć, obok szklanej ryby przy telewizorze, i pamiętać, zawsze pamiętać o tym worku z kamieniami”.
W tym boleśnie ironicznym ujęciu Popiełuszko staje się jeszcze jednym pomnikiem naszej historii. Autorka prowokuje, by tak się nie stało.