11/2012

Strefa kobiety

Tegoroczny Brave, odbywający się pod hasłem „Wtajemniczenia kobiet”, zgromadził we Wrocławiu wiele wspaniałych artystek z różnych zakątków świata. Wprawdzie początek festiwalu nie był obiecujący, jednak później było już tylko lepiej.

Obrazek ilustrujący tekst Strefa kobiety

materiały festiwalu Brave

Na scenie olbrzymi i piękny dywan, jak w namiocie saharyjskich nomadów. Na dywanie zasiada dumnie dziewięć osób w uroczystych strojach, pięć kobiet i czterech mężczyzn. Jedna z kobiet, Tafa Al Hosseini, inicjuje pieśń na jednostrunowych skrzypcach zwanych imzad. Ten niezwykły instrument, pokryty skórą byka, może należeć tylko do jednej kobiety i tylko kobieta może na nim grać. Mężczyznom nie wolno go dotykać. To symbol prestiżu i wysokiej rangi kobiet w społecznościach Tuaregów. Na imzad gra się smyczkiem wykonanym z końskiej grzywy.
Do dźwięków skrzypiec dołączają dwie inne kobiety, Fadimata Walett Oumar i Walett Oumar Zeinabou. Uderzają w membrany bębnów tenda. To autentyczne moździerze pokryte zwierzęcą skórą. Fadimata wciąż polewa membranę wodą, żeby uzyskać wymaganą wysokość i głębię dźwięku. Dopiero po kobietach do muzyki włączają się mężczyźni. Ag Mohamed Idwal gra na czterostrunowej lutni teharden, a griot (afrykański opowiadacz) Amanou na instrumencie trzystrunowym.
Monotonna pieśń o delikatnie synkopowanym rytmie zaczyna się snuć w formie zawołań i odpowiedzi niczym karawana po pustyni. Opętała mnie ta muzyka, zadziwiająca elegancją i subtelnością. Wpadłem w trans. Przed oczami zaczęły mi się wyświetlać obrazy z Sahary. Udało mi się kiedyś na tej pustyni wyrwać z turystycznej karawany. Pędziłem na białym wielbłądzie w zachodzące słońce w radosnym poczuciu absolutnej wolności. Złudnym, oczywiście, bo gdyby mnie Beduini nie złapali, to pewnie bym z pięknej Sahary nie wrócił.
Transowe performanse koczowników znakomicie podsumowały tegoroczny festiwal Brave dedykowany kobietom. Mężczyźni z zespołu Tartit występowali z zakrytymi twarzami, a kobiety miały twarze odsłonięte, choć wszyscy wyznają islam. Tuaregowie to oryginalnie kultura matriarchalna. Pomimo przejścia na islam zachowali elementy rdzennego dziedzictwa. Mama Walett Amoumine, liderka grupy, podkreślała we Wrocławiu, że nigdy nie zakryje twarzy. Podobno nawet na pustyni kobiety rzadko osłaniają twarz. Manifestują tak swoją wolność. Kobiety Tuaregów same wybierają sobie mężów, a rozwody hucznie świętują. Uczeni w Koranie narzucili oczywiście kobiecej wolności ramy. Żeby móc podróżować, kobieta musi uzyskać oficjalną zgodę krewnego płci męskiej. Tartit odpłaca się uczonym subtelną drwiną.
Pieśń Abacabok opowiada na przykład o praprapradziadku Hawalane, uczonym sufi, który pewnego dnia opuścił obóz i przestał jeść. Na poszukiwanie uciekiniera zaniepokojona rodzina wysyła griota. Staruszek, jak wielu uczonych w Koranie, przeciwny był muzyce. Griotowi, który go wreszcie odnalazł, zaoferował nawet połowę swego majątku, byle tamten nie próbował grać czy śpiewać. Griot jednak odmówił i przystąpił do muzykowania. Staruszek nie wytrzymał, ruszył w tany i szybko wrócił do rodziny. Takie właśnie cuda sprawia muzyka – śpiewały roześmiane kobiety.
Tartit w berberyjskim języku tamaszek znaczy „jedność”. Zespół narodził się przed dwudziestu laty w dwóch obozach uchodźców w Burkina Faso i wschodniej Mauretanii. Wszyscy pochodzili z jednej wielkiej rodziny zamieszkującej północ Mali, głównie region Timbuktu. W wiekach XV i XVI miasto Timbuktu tętniło życiem. Było najważniejszym ośrodkiem handlu transsaharyjskiego i centrum kultury sufickiej. Zachowały się tam sławne grobowce imamów, wspaniałe meczety i ponad 150 tysięcy rękopisów. W roku 1988 Timbuktu zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W lipcu 2012 znowu zrobiło się o nim głośno. Władzę nad miastem przejęli radykalni islamiści, wrodzy sufitom. Agencje donosiły, że Timbuktu jest plądrowane przez grupki religijnych fanatyków z kałasznikowami i toporami, którzy rozwalają stare sufickie mauzolea i świątynie. Mama Walett wołała do nas we Wrocławiu: Nie jesteśmy terrorystami! Pomóżcie nam uwolnić Saharę od złych ludzi!
Po ataku terrorystycznym na Nowy Jork państwo Mali, położone w większości na pustyni i targane wewnętrznymi konfliktami, zostało włączone przez rząd Stanów Zjednoczonych do „osi zła”. Cena amerykańskiej wizy podskoczyła do tysiąca dolarów. Tuaregowie zaczęli także mieć trudności w podróżowaniu do Europy. Tym razem wizy nie dostał gitarzysta zespołu. A przecież głównym źródłem dzisiejszych konfliktów i problemów mieszkańców Mali są właśnie Europejczycy. To Francuzi swoją niefrasobliwą polityką kolonialną zburzyli delikatny balans pomiędzy rolniczym południem i koczowniczą północą. Promowanie rolników i życia osiadłego zmarginalizowało Tuaregów. Dziś, żeby przeżyć, koczownicy zakładają zespoły muzyczne. Stają się nomadami globalnymi.
Występ Tartit olśniewa nie tylko pieśniami, skomponowanymi w większości przez Fadimatę Walett. Muzycy są także znakomitymi tancerzami. Taniec nomadów przypomina dostojne i pełne gracji ruchy wielbłąda. Kobieta i mężczyzna siadają naprzeciw siebie i toczą magiczny dialog rękami. Inna kobieta i inny mężczyzna zbliżają się ku sobie w napięciu. Podczas mijania zwalniają, choć ich ciała nie przestają delikatnie pulsować. Dech zapiera… Kiedy się miną, lekko przyspieszają. Robią nagły zwrot w kierunku muzyków. Pieśń rwie się nagle, w pół dźwięku. Cisza… i aplauz zachwyconej publiczności.
Trzy dni wcześniej równie porywający taniec zaprezentowały artystki z Radżastanu w Indiach. Terah taali to unikalny rodzaj transowej choreografii praktykowanej wyłącznie przez kobiety z ludu Kamad, zamieszkującego pogranicza z Pakistanem. Tancerki zawieszają trzynaście mosiężnych talerzyków przy nadgarstkach i łokciach, a na ręce nakładają liczne bransolety. Podczas tańca, wykonywanego na siedząco, performerki śpiewają i uderzają talerzykami o siebie i o bransolety, przyjmując malownicze pozycje ciała. Wraz z każdym nowym utworem tempo narasta. Kobiety wykonują coraz bardziej skomplikowane akrobacje. W finale we Wrocławiu grały na swoich „talerzykach”, wyginając się na boki i wirując – wciąż na siedząco – ze sztyletami w zębach i płonącymi świecami na głowach. A robiły to wszystko w sposób tak naturalny, jakby oddychały. To ich modlitwa. W gestach rozpoznawałem nawiązania do codziennej pracy – dojenia krów czy mielenia zboża. Teksty pieśni przywoływały często czternastowiecznego władcę o imieniu Baba Ramdevji. Poświęcił on życie na pomoc ubogim i wykluczonym. Uznany za świętego, czczony jest dziś w Radżasthanie jako bóg. On to zapewne użyczał kobietom energii do akrobacji. Te swoiste performanse liturgiczne wykonywane są od stuleci w ten sam sposób i dlatego mogą być wciąż skuteczne. Kobiety z Radżastanu przemieniają się podczas występu w doskonałe naczynia dla sił od nich potężniejszych. Na swój sposób umacniają więc kosmiczną hierarchię, odzwierciedlaną w indyjskim systemie kastowym.
Hipnotyczny taniec terah taali odgrywany był na scenie wrocławskiego Teatru Współczesnego. W miejscu bardziej właściwym dla spotkań z duchami, bo w Synagodze pod Białym Bocianem, celebrowała swoje seanse Nyati, legendarna szamanka i uzdrowicielka z Zimbabwe. Nyati jest także wirtuozką rdzennie afrykańskiego instrumentu mbira. To metalowa misa z wbudowaną do wewnątrz serią co najmniej ośmiu trzcinowych lub metalowych stroików, uderzanych kciukiem i palcem wskazującym. Transowa muzyka, przywołująca obrazy górskiego strumienia, towarzyszyła pięknym pieśniom o potrzebie jedności i pokoju na świecie. Do Wrocławia Nyati przywiozła młodszą koleżankę, również grającą na mbira, oraz córkę, Spiwe Nuazigo. Ta dwudziestoczteroletnia kobieta o wyglądzie nastolatki towarzyszyła matce na scenie, potrząsając nieustannie instrumentem zwanym hoszo.
Każdy swój występ Nyati rozpoczyna od przywołania ducha pradziadka, Sekuru Nyathi. Powierza się całkowicie jego mocy. Nie śpiewa, a raczej jest śpiewana. Czasem się ożywia, jej głos nabiera wówczas mocy. Zapewne spotyka wtedy potężnego ducha. Ten, gdy już przybędzie, wstępuje niekiedy w ciało córki. W jednej z pieśni nie miałem wątpliwości, że potężny duch dosiadł dziewczyny. Wiła się na kolanach po scenie, a jej matka wykrzykiwała ogniście tajemnicze słowa. W Zimbabwe Nyati nazywana jest Ambuya, Wielką Matką.
Zdecydowanie odmienny stosunek do kosmosu zaprezentowały starsze panie z zespołu Meninas de Sinhá. To mieszkanki brazylijskich faveli. Zdaje się, że w Brazylii ludzie starsi traktowani są o wiele gorzej niż u nas. Kierowca autobusu nie zatrzymuje się na przystanku, gdy nie ma tam nikogo młodego, skarżyła się jedna z pań. Żeby wyjść z ciężkiej depresji, kobiety – w wieku od 45 do 92 lat – założyły zespół muzyczny. Same komponują bezpretensjonalne pieśni i same je żywiołowo śpiewają. Wrocławska widownia nie oparła się ich urokowi. W finale koncertu cała sala poderwała się do radosnego tańca.
Kuratorem tegorocznego festiwalu była Anna Zubrzycki, wielka aktorka, nadwrażliwa, nieobojętna na losy świata. Pewnie dlatego ósmy Brave, poświęcony wtajemniczeniom kobiet, był taki sensowny – choć pierwszy dzień wcale nie zapowiadał sukcesu. Ponieważ do Wrocławia zaproszono cztery Aborygenki specjalizujące się w malarstwie kropkowym, jedną z osób otwierających festiwal była ambasador Australii. W krótkiej mowie podziękowała Aborygenom za wkład do kultury… Australii. Jakby to nie oni byli tam ludnością rdzenną. Pani ambasador wyjaśniła, że nie do końca rozumie australijską specyfikę, bo sama nie jest Australijką. Potem prezydent Wrocławia pochwalił się, że przetrwał trzy tygodnie w strefie kibica. Część artystyczną uroczystej inauguracji wypełniły pieśni miłosne do Proroka w wykonaniu muzułmanek z Mojotta, wyspy w Archipelagu Komorów. Straszliwie wrzeszczały tę swoją miłość, a główna pieśniarka, moim zdaniem, okropnie fałszowała zdartym głosem. Pan prezydent czmychnął po kwadransie.
Na szczęście już następnego dnia wystąpił gruziński chór Casletila, założony przez kobiety ocalałe z gigantycznej lawiny, która przetoczyła się przez ich wioskę Udabno. Nieziemskie harmonie ich głosów dokonały istnego egzorcyzmu, oczyszczając festiwal z dnia pierwszego. To one zainaugurowały ostatecznie strefę kobiety. Annie Zubrzycki udało się zebrać we Wrocławiu wiele wspaniałych pań. Mogły się wymieniać nie tylko sztuką, ale też opowieściami podczas Forum Kobiet, moderowanego przez natchnioną artystkę fotografii Joannę Stogę. Rekordowy dochód z tegorocznego Brave – ponad sto tysięcy złotych – przekazany został, jak co roku, międzynarodowej organizacji charytatywnej ROKPA. Wielkim sukcesem okazały się też dwutygodniowe warsztaty dla dzieci z całego świata w ramach programu Brave Kids. Wrocławianie z radością ugościli małych artystów we własnych domach, a performans stworzony w tym roku aż przez setkę dzieci (!) został zaproszony do siedziby UNESCO w Paryżu.