11/2012

Nora Helmer Show

Bohaterką spektaklu Siegoczyńskiego jest celebrytka, której upadek bardziej przypomina degrengoladę Paris Hilton niż legendę Marilyn Monroe.

Obrazek ilustrujący tekst Nora Helmer Show

Bartłomiej Sowa

Akcja przedstawienia zostaje osadzona w niewielkim, choć gustownie urządzonym pomieszczeniu. Na proscenium stoją kanapy. Ułożone w krótki łańcuch szezlongi i otomany dużo mówią o użytkownikach tych mebli. Scenograf Jan Kozikowski zamyka całą przestrzeń sceny ścianami. Ustawione prostopadle do siebie dekoracje mogą przypominać prace Małgorzaty Szczęśniak, tuż za cienką warstwą ogrodzenia znajdują się bowiem kolejne pomieszczenia. Z prawej strony widać następne wydzielone wnętrze, które otoczono pleksiglasem. Najbardziej rzuca się w oczy duży, szeroki ekran, zawieszony nad sceną.
Reżyser spektaklu musi bezpiecznie czuć się w takim otoczeniu. Michał Siegoczyński powiela bowiem schemat z HollyDay, gdzie salon Holly Golightly miał być wyłącznie funkcjonalną przestrzenią dla aktorów. Warsztat twórcy zdążył od czasu tamtego spektaklu ewoluować, Dom lalki pokazuje postęp w szukaniu środków scenicznego wyrazu. Nie zmieniło się za to w większym stopniu podejście reżysera do tekstu. Siegoczyński, razem z Szymonem Adamczakiem i Kubą Mokrosińskim, przepisał de facto cały oryginalny tekst. Poznański spektakl jest kolejnym, który traktuje nazwisko wybitnego dramaturga jako łatkę. Na afiszu zabrakło na szczęście napisu wytrychu „spektakl wg Ibsena”. Skandynawski pisarz pozostaje jednak dla twórców widowiska ważnym punktem odniesienia.
Co konkretnie pozostało z Ibsena w tym spektaklu? Przede wszystkim szkielet oryginału. Relacje między postaciami są takie, jak u norweskiego dramatopisarza, zyskują jedynie inny wymiar psychologiczny. Podobnie rozgrywa się też fabuła. Sama Nora (Anna Mierzwa) przypomina bohaterkę filmów młodzieżowych typu Crossroads. Dziewczyna jest ubrana w srebrną sukienkę odsłaniającą piękne nogi. Nowa celebrytka rzuca uśmiechem na prawo i lewo, tryska optymizmem, jest pełna wiary w przyszłość. Wychodzi za mąż za Thorvalda (Andrzej Niemyt) – sławnego producenta muzycznego. Związek Helmerów jest wyraźnie przedstawiony jako małżeństwo z rozsądku. Ona chce sukcesu jako piosenkarka, on szuka nowej twarzy dla swojej wytwórni. Cynicznie brzmią zatem słowa piosenki Use somebody grupy Kings of Leon. Zespół aktorski śpiewa ją zaraz na początku spektaklu: „I hope it’s gonna make you notice / Someone like me”. Słynny przebój nabiera przewrotnego znaczenia, tak jak Money, Money, Money Abby w Ziemi obiecanej Jana Klaty.
Niepoważna ceremonia ślubu jest parodią podpisania kontraktu na wydanie płyty. Głównym powodem małżeńskich kłótni są zaś wydatki Nory. Tytułowy dom lalki odnosi się w tym przypadku do posiadłości Helmerów, gdzie spotyka się cała współczesna „bohema”. Tym spotkaniom bliżej jednak do reality show pokroju Big Brothera. Pani Helmer kreuje się na Oprah Winfrey: zaprasza widzów do swojego domu niczym gospodyni programu do swojego show. Twórcy odtwarzają realia medialnego biznesu rządzącego się prawem „kto głośniej, ten lepiej”. Lalkami są tu wszyscy. Aktorzy mówią niemal wyłącznie przed siebie, jakby ich postacie cały czas znajdowały się na wizji. Nieoficjalnie zabronione jest pokazywanie negatywnych emocji. Te ostatnie pojawiają się wyłącznie w sytuacjach ekstremalnych. Przykładem tego może być seans narkotyczny. Doktor Rank (Waldemar Szczepaniak) jest dilerem. Przynosi dragi na jedno ze spotkań Nory z przyjaciółką Krystyną Linde (Edyta Łukaszewska). Wspólna zabawa kończy się wybuchem żalu „Belinde”. Niedoszła artystka wspomina swoje miłosne zawody. W karierze muzycznej może szukać pocieszenia po nieudanych związkach. Krystyna liczy na to, że Nora wspomni o niej swojemu mężowi. W show-biznesie wszystko jest kwestią chłodnej kalkulacji, dochodzi do upodmiotowienia emocji, co siłą rzeczy prowadzi do katastrofy.
Aktorzy nie unikają w swojej grze plakatowości. Cały czas ma się wrażenie, że niektóre konflikty psychologiczne wybrzmiewają zbyt słabo. Ale to już niestety skutek przyjętej konwencji przedstawienia. Tym bardziej zaskakuje najlepsza warsztatowo Anna Mierzwa. Odtwórczyni głównej roli wydobywa z Nory liczne dwuznaczności. Przede wszystkim ucieka od feministycznej interpretacji, według której żona Thorvalda jest zarazem jego biedną, pokrzywdzoną ofiarą. Tutaj również Helmer traktuje swoją małżonkę przedmiotowo, ale Nora nie pozostaje bez winy. Ona sama zdecydowała się na pakt z diabłem, jakim było wejście w medialny świat fleszy. Mierzwa wypowiada przepełnione samolubstwem monologi. Aktorka używa czasem do kreślenia swojej postaci grubej kreski, ale tym mocniej zaznacza jej upadek moralny. Przeszłość powraca, tak jak u Ibsena, z całą siłą. Kobieta nie ma problemu ze spłatą finansowego długu. Krogstad (Nikodem Kasprowicz) przypomina jej za to o filmie porno, w którym zagrała. Za jego nieujawnianie żąda zachowania swojej posady osobistego trenera piosenkarki. Negatywne emocje pani Helmer znajdują ujście w jej stosunku do dzieci. Pokój maluchów jest odcięty od widowni plastikową, przezroczystą barierą. Nora ściska i gładzi lalki uosabiające jej potomków. Ale robi to dość agresywnie, jakby je dusiła. Co ciekawe, jedno z dzieci jest... czarne, co może prowadzić do kolejnych wniosków dotyczących związku Helmerów. Prawda o filmie erotycznym i tak wychodzi na jaw. Niedawna gwiazda przegrywa swoje życie. Ten upadek bardziej przypomina degrengoladę Paris Hilton niż legendę Marilyn Monroe.
Wszechobecna kamera nie wykracza poza swoją konwencjonalną funkcję w teatrze. Zbliżenia na twarze i zaciemnienia stwarzają atmosferę podglądactwa. Siegoczyński unika jednak dosłowności. Metroseksualny Krogstad dumnie prezentuje się jako główna gwiazda filmu erotycznego kręconego z udziałem Nory. W trakcie seksu oralnego rolę penisa pełni lizak. Przesiąknięty erotyką seans odbywa się w rytm Pass this on The Knife. Reżyser udowadnia w tej scenie, że potrafi wykroczyć poza proste opowiadanie historii. Niestety, podobnych zabiegów jest bardzo mało, od doświadczonego reżysera można oczekiwać czegoś więcej. Brak pomysłów na konkretne sceny przynosi dłużyzny, niektóre sekwencje są po prostu przegadane. Wystarczy przyjrzeć się choćby rozmowom Nory i Krystyny. Mimo że reżyser szuka niuansów psychologicznych w schemacie oryginalnego dramatu, zbyt często kończy się na płytkich wnioskach. Jednowymiarowy jest Krogstad Kasprowicza, chociaż aktor potrafi nadać swojej postaci rys nonszalancji i cynizmu zarazem. Na uboczu pozostaje Thorvald. Niemyt sprawnie kreuje Helmera jako stylizującego się na Jamesa Deana narcyza, ale niemal cały czas pozostaje w tej masce. To przynosi wątpliwości: czy aktor gra człowieka grającego maskę, czy odgrywa samą maskę? Brak wyrazistości jego roli można rozpatrywać teoretycznie, ale moim zdaniem jego kreacja jest pełna niekonsekwencji.
W spektaklu pojawia się jeszcze jedna postać, Fanka. Ubrana w strój grzecznej uczennicy Martyna Zaremba uosabia wszystkie grzechy psychofanów. Niewinna dziewczynka wyrzeka się swojej własnej tożsamości (nie znamy nawet jej imienia) i pragnie być (ze) swoją idolką zawsze i wszędzie. Towarzyszy jej w chwilach załamania, a łzy Fanki stają się łzami Nory – i to dosłownie. Współczucie to jest jednak zabarwione egoizmem. Kreacja Zaremby pokazuje zakochaną dziewczynkę, która przeistacza się w emocjonalnego wampira. Fan przeradza się w prześladowcę. Aktorka zrzuca szkolny strój na rzecz kusej sukienki. Jako dziennikarka drąży osobowość swej idolki, jawnie przekraczając granicę zwykłego zainteresowania.
Średnio udany Dom lalki kończy się nadętym, melodramatycznym koncertem Nory. Zamiłowanie Siegoczyńskiego do podobnych scen ma dobry wpływ na komunikatywność spektaklu. Reżyser potrafi włączyć widza w kreowany świat bez burzenia „czwartej ściany”. Szanuje go, chociaż za bardzo stara mu się przypodobać. Uderza to jednak w walory artystyczne widowiska, które w wielu momentach staje się kiczowate i płytkie. Tekst nie zaskakuje ani odkrywczością, ani sposobem konstruowania dramaturgii. Spostrzeżenia na temat „show-bizu” są zbyt często przekazywane w banalny sposób. Reżyserowi brakuje jeszcze odwagi w realizacji licznych, świeżych pomysłów. Cieszy natomiast jego artystyczna ewolucja. Język twórcy HollyDay wciąż nabiera ostrości. Jeśli inscenizator zacznie wychodzić poza narzucone sobie samemu ograniczenia, narodzi się być może silna artystyczna indywidualność. W przeciwnym razie może upodobnić się do swoich bohaterów.
 

Teatr Nowy w Poznaniu
Dom lalki Henryka Ibsena
adaptacja Szymon Adamczak, Michał Siegoczyński, Kuba Mokrosiński
reżyseria Michał Siegoczyński
scenografia Jan Kozikowski
kostiumy Grupa Mixer
muzyka Krzysztof Kaliski
choreografia Anna Piotrowska
wideo Zuzanna Pyda
premiera 14 września 2012