12/2012
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Goryl

Listopad, Bukareszt, Narodowy Festiwal Teatralny, Czekając na Godota w reżyserii Silviu Purcăretego. Sala pełna, że szpilki nie wciśniesz, na scenie znajome postacie. Didi i Gogo minąłem po drodze do teatru. Całymi dniami tkwią na ławce w parku, a wieczorem chowają się do budki skleconej z tektury i brezentu (wystają im tylko nogi w śmierdzących buciorach). Na ulicy Victorii mało mnie nie rozjechał tłusty i pewny siebie Pozzo, właściciel lakierków i lśniącego jaguara (parkuje go przed dobrze strzeżonym bankiem). A na miejscu spotkałem chudych, skromnych inteligentów w niemodnych ubraniach, którzy jak Lucky dźwigają największe ciężary (w teatrze, księgarni, muzeum odzyskując godność i zapał).
Godota Purcărete wyreżyserował w Teatrze Narodowym w Sibiu, a pokazał w bukareszteńskiej Bulandrze, skąd widać już gigantyczny rumuński parlament. Do teatru dotarłem spóźniony i uderzyłem głową w zamknięte szklane drzwi. Za drzwiami masywny ochroniarz w czarnym garniturze. Patrzy na mnie tępo, uśmiecha się pod nosem i ani myśli otworzyć. Pod drzwiami młodzież, przygląda mi się w milczeniu i cierpliwie czeka. Pukam, macham zaproszeniem, pokazuję festiwalowy identyfikator. Goryl mnie ignoruje. Dobijam się, gestykuluję, walczę. Ochroniarz nic, ale młodzież trochę się ożywia i zaczyna mnie nieśmiało dopingować. Rozglądam się i widzę pod zamkniętym teatrem ze sto osób. Chłopaka obok pytam, na co liczą, skoro nie mają biletów, a teatr zamknięty. Odpowiada, że może jednak się uda, choć rzeczywiście sprawa jest beznadziejna. Czekają. Czas mija. Zaczynam buntować młodych, bredzę coś o niedokończonej rewolucji i drażnię goryla. Ten pokazuje mi zegarek w komórce, potem gdzieś dzwoni, wreszcie woła bileterki. Drobniuteńkie podchodzą, odchodzą, rozkładają ręce, na koniec jednak uchylają szklane drzwi. Spoglądam jeszcze na młodzież, bestii rzucam zwycięskie spojrzenie, i już jestem po drugiej stronie.
W sali zaduch, bo ludzi nadkomplet. Stłoczeni, spoceni, dosłownie chłoną sztukę, a potem zrywają się z miejsc i bez końca biją brawo. Odreagowują goryla, czarne jaguary, a może też sfałszowane wybory, stracone nadzieje, dziurawy chodnik, marne pensje, nocne kluby na każdym rogu, ryk aut, które polują na pieszych. Nie wiedziałem, że dramat o czekaniu mimo wszystko, absurdalnej nadziei i śmiechu przez łzy może oczyszczać. Widzowie z radością patrzą na aktorów, którzy przed chwilą brawurowo zagrali ich wspólny los, a ja w zachwycie patrzę na widzów i myślę o młodych, którzy nie weszli. Czy wciąż tam są i czekają?

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.