1/2013

Dlaczego napisałem powieść o Janie Karskim?

Nigdy nie widziałem człowieka, który byłby tak samotny jak Jan Karski mówiący o warszawskim getcie.

Obrazek ilustrujący tekst Dlaczego napisałem powieść o Janie Karskim?

 

Jana Karskiego odkryłem dzięki filmowi Shoah Claude’a Lanzmanna1. W końcowej części filmu daje on świadectwo temu, co zobaczył w 1942 roku w warszawskim getcie. Jego wypowiedź trwa około czterdziestu minut. Karski mówi o tym, jak do getta wprowadzili go dwaj mężczyźni, aby mu pokazać, co dzieje się tam z Żydami. Dostał od nich przesłanie, które jako emisariusz polskiego ruchu oporu miał przekazać aliantom, żeby „obudzić sumienie świata”. Byłem wstrząśnięty jego opowieścią. U Lanzmanna pojawiają się dziesiątki innych świadków, ale to właśnie on najbardziej mnie poruszył i przez długie lata powracał w mej pamięci.
W filmie Karski wielokrotnie powtarza zdanie „To było nieludzkie”, które z czasem zaczęło mnie prześladować. Przywołuje też obraz „dzieci z szaleństwem w oczach”, które zobaczył na placu Muranowskim podczas zabawy szmatami. Jego przewodnik skomentował to słowami: „Niech pan spojrzy, życie dalej trwa”, na co Karski odpowiedział: „Wcale się nie bawią, tylko udają”. Dla mnie było to stwierdzenie absolutnie kluczowe, o przerażającej wręcz głębi.
Wydaje mi się, że to jego samotność tak do mnie przemówiła. Karski opowiedział przed kamerą o tym, co oglądał trzydzieści pięć lat wcześniej, a jednak stwarzał wrażenie, jakby nadal tam tkwił, jakby nigdy nie wyszedł z tego, co nazywał piekłem, i nie uwolnił się od zawrotnej odpowiedzialności, która potem tak go dręczyła. Nigdy nie widziałem człowieka, który byłby tak samotny jak Karski mówiący o warszawskim getcie. Do dziś ta samotność wydaje mi się najstraszniejszą i najpiękniejszą ze znanych mi samotności. Często wracam myślami do książki Prima Leviego Czy to jest człowiek i mówię sobie: „O tak, Jan Karski to jest człowiek”. To ktoś, kto doświadczył samotności totalnej.
Uderzyła mnie jego trudność wysławiania się. Ledwie zaczynał mówić, a już musiał przerwać: szlochał, wstawał, wychodził poza pole widzenia kamery. Na ekranie widzimy w takich momentach puste miejsce. Uznałem, że to puste miejsce przemawia do nas ponad czasem. To ono włączało mnie, widza filmu, w jego historię. W pewnym momencie pomyślałem, że być może dla świadka takiego jak on niemożliwością było zajęcie miejsca świadka. Było to zbyt trudne. I że Karski używał w swym powojennym życiu mowy, która była uszkodzona, rozbita. Zadałem też sobie pytanie, jak wyglądało jego dalsze życie.
Claude Lanzmann usłyszał od niego pytanie: „Jak teraz panu o tym opowiedzieć?”. Stawiają je wszyscy pisarze, wszyscy ludzie znajdujący się pod wpływem silnych emocji. Jak opowiedzieć o tym, co się widziało, przeżyło i zrozumiało – albo czego się nie zrozumiało. Od razu zapragnąłem pomóc temu człowiekowi. Wiem, że to wydaje się absurdalne, ale patrząc na Karskiego, który opowiadał Lanzmannowi o czymś, co kolejny raz z rozpaczą przeżywał, pomyślałem: „Zrobię coś dla niego”. Co można zrobić, żeby pomóc świadkowi? Można samemu zaświadczyć – dać świadectwo na rzecz świadka. Uznałem, że to będzie właściwe, że ktoś powinien mówić dalej, żeby mowa Karskiego nie ucichła, żeby nadal trwała.
Pewnego dnia 1942 roku dwaj mężczyźni przemówili do niego w warszawskim getcie, potem zaś on mówił do setek osób w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Niektórzy go słuchali, większość nie. Historia przekazu została przerwana z chwilą, gdy spróbował porozmawiać z prezydentem Franklinem D. Rooseveltem. Słowa wtedy wypowiedziane nie przyniosły pożądanego skutku.
Przekaz został wznowiony dopiero po trzydziestu pięciu latach, kiedy Karski przemówił do Lanzmanna. Ja z kolei uznałem, że jeżeli upamiętnię Karskiego, jego misja będzie kontynuowana. Książka przeniesie ją w początek XXI wieku, jego głos usłyszą ci, którzy go nie znają. Jak widać, wpadłem na pomysł skromny i zarazem ambitny: ożywić mowę człowieka nieżyjącego – bo Jana Karskiego odkryłem w roku 2000, tuż po jego śmierci.
Byłem wtedy zajęty pisaniem książki przygodowej, dziejącej się w Europie. Narrator miał odbyć podróż do Berlina, Pragi i Warszawy, więc i ja wiosną 2005 roku wybrałem się do Warszawy. Chciałem zobaczyć pozostałości po getcie, wiedząc, że nic po nim nie zostało. Chciałem zobaczyć to nic. Podczas samotnego pobytu w Warszawie mieszkałem w pokoju wynajętym od Federacji Związków Zawodowych „Metalowcy” przy ulicy Długiej. Nawiedziło mnie wówczas wspomnienie pewnego głosu. Głos był z początku cichy, trochę boleściwy, jak skarga kogoś, kto czuje się zapomniany, potem zaś zyskał na łagodności i zaczął brzmieć jak głos bliskiego przyjaciela. Do głosu dołączył obraz, doskonale pamiętam ten moment – popołudnie, ulica Próżna. Wpadłem na chwilę w panikę. Postać i głos należały do Jana Karskiego. Wrócił, żeby mi powiedzieć, że już czas, abym poświęcił mu swoją uwagę.
W Paryżu szybko opublikowałem książkę przygodową i zacząłem zajmować się Karskim. Jeżeli dziś wpiszemy jego nazwisko do wyszukiwarki internetowej, otrzymamy setki, o ile nie tysiące odpowiedzi, ale w tamtym czasie niewiele można było znaleźć, przynajmniej we Francji. Jan Karski był człowiekiem nieznanym. Jak miała wyglądać moja opowieść? I co właściwie miałem opowiedzieć? Czyż Karski sam nie opowiedział Lanzmannowi o swoim doświadczeniu, to znaczy o tym, co zobaczył w warszawskim getcie?
Zorientowałem się, że w 1944 roku wydano w Nowym Jorku Story of a Secret State2, książkę, w której opisał to, co się z nim działo. Stało się dla mnie jasne, że nie powiedział Lanzmannowi wszystkiego, albo że Lanzmann okroił jego świadectwo. Doświadczenie Karskiego obejmowało nie tylko obraz getta, ale też podróż do Anglii i Stanów Zjednoczonych, której celem było przekazanie światu wiadomości od Żydów z getta. Odkryłem, że sednem tego doświadczenia stała się niemożność przekazania czegokolwiek, bo go nie wysłuchano. Wtedy dotarło do mnie, że tu właśnie leżała przyczyna samotności Karskiego – jego misja się nie powiodła. Nie zrozumiano wiadomości, z którą przybył. W latach 1942–1943 starał się on przekazać wiedzę, która mogła ocalić od eksterminacji europejskich Żydów, ale go nie słuchano.
Czułem się sfrustrowany, kiedy czytałem jego książkę, bo Karski niewiele napisał o głuchocie, z która się zderzył. Uznałem, że nie chciał nikogo oskarżać, bo w 1944 roku trwała wojna, a Polska, której był przedstawicielem, liczyła jeszcze na pomoc ze strony aliantów. Potem, w trakcie zbierania dokumentacji, natknąłem się na artykuł opublikowany przez Karskiego w „Kulturze” w 1985 roku, po premierze filmu Shoah (francuski przekład tego artykułu ukazał się w czasopiśmie „Esprit”). Napisał w nim wyraźnie, że jego zdaniem rządy alianckie pozostawiły Żydów samym sobie.
Nie wymyśliłem tej opinii, sformułował ją sam Karski. Doszedłem do wniosku, że pewna część jego życia i przekonań została zamaskowana, że sam ją ukrył, a jego łzy i to milczenie, które tak mną wstrząsnęły, gdy oglądałem Shoah, miały swe źródło właśnie tutaj. Zadałem sobie pytanie, jak człowiek, który uwierzył, że zdoła uratować europejskich Żydów, i któremu uparcie odmawiano wysłuchania go, mógł wytrzymać coś takiego? Jak mógł żyć z tą myślą, z takim żalem, wiedząc coś tak straszliwego o ludzkości?
Właśnie o tym chciałem opowiedzieć w imieniu Jana Karskiego – o jego życiu po wojnie, o jego myślach i złudzeniach, które zapewne musiał pogrzebać, o utracie wysokiego mniemania o ludzkości. Oczywiście tego wszystkiego nie wiedziałem, musiałem to sobie wyobrazić. Postarałem się odgadnąć jego myśli. Taki zabieg nazywamy fikcją. A także literaturą.
Wiedziony skrupulatnością przytoczyłem najpierw to, co Karski powiedział do Lanzmanna, a następnie rzeczy, które zapisał w swojej książce z 1944 roku. Po dwóch częściach dokumentalnych, które zapoznają czytelnika z faktami, następuje wymyślony przeze mnie monolog wewnętrzny. Jest to wypowiedź człowieka, który dotarł do kresu życia i gwałtownie wyraża swój ból, złość i samotność.
Ten, który bił się kiedyś przeciwko Sowietom i nazistom, oskarża teraz aliantów o to, że nie chcieli uratować Żydów w Europie. Kwestia jest oczywiście złożona, ale moim zdaniem nie sposób jej nie poruszyć. Ludzie, którzy wolą trwać w przekonaniu o absolutnym braku winy aliantów, mają w tym niewątpliwie swój interes. Historia pokazała, że alianci nie zrobili wszystkiego, co mogli byli zrobić, zaś tajne archiwa amerykańskie to potwierdzają. Wiem, na czym polega kontrowersyjność tej tezy – mam na myśli jej wymowę polityczną. Jeżeli jednak sprawa bierności aliantów wobec Żydów i Polski tak bardzo niektórych denerwuje, dzieje się tak dlatego, że podważa ona ich uspokajające wyobrażenia na temat tamtego okresu.

tłum. Agata Kozak
 

1. Film z 1985 roku, złożony z wywiadów z Polakami, Niemcami i Żydami, którzy byli świadkami Holocaustu.
2. Tajne państwo, wydane w Polsce w 1999 roku w opracowaniu Waldemara Piaseckiego. We Francji książkę zatytułowaną Historie d’un Etat secret wydano w 1948 roku.