1/2013

Erwin Axer pisze

Axer nie uprawiał fikcji; przez dziesięciolecia pisał niechronologiczną historię w odcinkach – historię pewnego stulecia i życia.

Obrazek ilustrujący tekst Erwin Axer pisze

Leszek Szymański / PAP

 

Nie należy rozpoczynać od cytatu. Już na wstępie przyznać się do bezradności – kokieteria w kiepskim stylu. „Zawiesiłem nad biurkiem kartkę z wykazem czynności do wykonania na najbliższe trzy tygodnie i uspokojony udałem się do łóżka z kryminałem w ręku”. (Przyjemne uczucie powinowactwa, niechby i w takim zakresie). No to kiedy, do cholery, On to wszystko zrobił? Prawda, żył długo. I co z tego? Lektury, ludzie, rozmowy, miłości, języki, podróże, ceremonie; teatr i pisanie. Trudno to wszystko poupychać, nawet w osiem dekad dorosłego życia.
Erwin Axer był ładny (Matka „zawsze mówiąc o kimś, dodaje, że był ładny albo niestety brzydki”) i piekielnie utalentowany. Żadnego talentu nie zakopał, wszystkie wielokrotnie pomnożył, a może raczej wymienił na formę i dojrzałość, która jest mądrością. Teatr nie da świadectwa, a jego krytycy, historia, ba, nawet nagrania – wątpliwe; podważy je lada pętak i głupiec. Ale tego, co napisane, tak łatwo zlekceważyć się nie da.
Jak rozpoznać dobrego felietonistę? Wiadomo, od niego zaczyna się lekturę czasopisma. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych „Dialog” zaczynałam od Axera. (Nie wątpię, że i wcześniej, i jeszcze wcześniej, w „Teatrze”, też najpierw czytało się Axera). Rzecz w tym, że to nie były tylko felietony – choć w sensie technicznym, jako forma rubryki, taką pełniły rolę. Nie miało się wszakże cienia wątpliwości, że pisanie Axera to nie publicystyka, tylko literatura. Nie mam pojęcia, kiedy zaczęto uważać Axera za pisarza. Po prostu z biegiem lat poszerzał repertuar krótkich form, których definicje znajdziemy w słownikach gatunków literackich; od serii not reżysera/dyrektora, stanowisk, komentarzy i polemik, przez anegdoty, nekrologi, obrazki, portrety, facecje, po humoreski, gadki, gawędy, kroniki, (o)powiastki, dialogi, kartki z pamiętnika, szkice (listę dałoby się wydłużyć) – w postaciach czystych i mieszanych. Wszystkimi posługiwał się z naturalnym mistrzostwem, jakby całą tę tradycję miał we krwi – bo miał.
Siebie samego uczynił głównym modelem ćwiczebnym – zawsze w ujęciu autoironicznym. Wobec innych, o których pisał, bywał ironiczny, ale dość wyrozumiały (zapewne jak my wszyscy liczył na wzajemność). Wyrozumiały nie znaczy: miły lub konwencjonalnie poprawny. A Boże broń, wystarczy przywołać najbardziej znane kawałki portretowe, te o Leonie Schillerze. Był wyrozumiały, to znaczy: nie osądzał. Hołdował, myślę, staroświeckiej zasadzie „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe”, nie wątpię też, że jako człowiek porządnie wykształcony znał zalecenia Nowego Testamentu. A poza tym był, zdaje się, po prostu dobrze wychowany. Czasem dzieło najwięcej mówi o jego autorze; oczywiście, zawsze możemy paść ofiarą manipulacji lub mistyfikacji.
Nie znałam Axera, raz, krótko, rozmawiałam z Nim przez telefon. Łatwo mi udowodnić pomyłkę, naiwność albo amatorskie psychologizowanie, a jednak zaryzykuję. Erwin Axer, także jako pisarz, był po prostu ujmujący. Miał zestaw cech, które winny charakteryzować idealnego szefa dyplomacji – myślę, że oprócz talentów, także osobowości zawdzięczał niewątpliwy zawodowy sukces. Z tym wszystkim nie był zdawkowy; miał to, co nazywają inteligencją emocjonalną. Tacy ludzie nie drażnią, są lubiani, mają dar godzenia stronnictw i budowania sojuszy. Naturalnie wymuszają posłuch i autorytet, osiągają cel, nie pouczając (w każdym razie nie wprost), napominają (niezbyt chętnie, tylko w razie potrzeby) – nie raniąc. Trafnie oceniają siebie i innych, czego wcale nie muszą wyrażać, bo są taktowni i dyskretni, panują nad emocjami i umiejętnie je ujawniają. Potrafią współpracować, także dostosowywać się do sytuacji i okoliczności. Ostatnie, nie najmniej ważne: są empatyczni. Ludzie łatwo ulegają urokowi takich osób. (Roger Federer może lać na Wimbledonie reprezentanta miejscowych, ale publiczność i tak go kocha; i wcale nie chodzi tylko o to, że jest wielkim tenisistą).
Zgoda, może i ja dałam się uwieść Axerowi, ale mam dowód potwierdzający te intuicje. Szczególny rodzaj pisanego świadectwa: korespondencja Axera z Mrożkiem. Ten zbiór to korespondencja po części „techniczna”; przy tym niepełna, rwana także dlatego, że panowie spotykali się osobiście poza granicami kraju. Ich relacja, budowana latami, to po trosze przyjaźń, po trosze wspólny interes; intelektualne powinowactwo i więź nieomal intymna: dramaturg i „jego” reżyser, reżyser i „jego” dramaturg. Dzieliły ich różnica wieku, pochodzenie, życiowe doświadczenie. Myślę, że mieli dość podobny światopogląd, no ale to kwestia na osobne rozważania. Głównym tworzywem Axera był teatr, z czasem i pisanie. Jak w lustrzanym odbiciu, Mrożek-literat parokrotnie spróbował sił w reżyserii, także filmowej. Obaj chcieli uciec poza granice peerelowskiego partykularza i każdy to zrobił na swój sposób (wybór wariantu tej ucieczki nieźle charakteryzuje emigranta i emigranta-nie-emigranta). Mrożek wydaje się bardziej zamknięty, drażliwszy, by tak rzec – trudniejszy w pożyciu. I otóż ta korespondencja fantastycznie pokazuje, jak Axer umiejętnie rozbrajał Mrożka. Nie, nie manipulował; nie zawsze stawiał na swoim; po prostu bezbłędnie wyczuwał punkty zapalne, był uważny i czuły na emocje drugiej strony, rozładowywał napięcia, nie pozwalał na niedomówienia i pretensje; oceny, także te trudne do przyjęcia, były wypowiadane. W efekcie stworzyła się relacja bezwzględnego, wzajemnego szacunku i zaufania. Pochlebne opinie Mrożka o pisarstwie Axera (z naciskiem na „pisarstwo”), nie wyrażane zdawkowo, ale z namysłem i parokrotnie, miały dla Axera szczególne znaczenie.
Wszystko, co napisałam à propos (auto)portretu Axera, nie służy dowiedzeniu, że był wcieleniem cnót; od dawna wiadomo: nobody’s perfect. Nie, chodzi mi o coś innego. Otóż tak jak w relacjach z Mrożkiem Axer zdawał się niemal zawsze wiedzieć comme il faut, tak i w pisaniu zawsze wybierał najlepszą formę i trafiał we właściwy ton. Stosowność, trafność, dystans i błyskotliwość z lekkim odcieniem brawury – ten zestaw tylko pozornie się wyklucza. Kiedy czytam Axera, nie raz przychodzi mi skojarzenie z Mozartowskim Weselem Figara. Urokom formy ulegają wszyscy (pono nawet i mleczne krowy). Ale w teatrze dostajemy w splot słoneczny, bo pomimo cudownej muzyki i konwencjonalnie szczęśliwego finału (Boy mawiał o takich „happyendziaste”) nic nie jest w porządku: na scenie rozgrywa się dramat niekochanej, jawnie zdradzanej żony, i tylko podstęp pozwala uniknąć legalnego gwałtu. Z teatru wychodzimy w dobrym nastroju, nucąc (obowiązkowo), a przecież poruszeni. Drastyczny temat (opowieść), zamknięty w powabnej, wyrafinowanej, z pozoru lekkiej formie, ten dopiero ma piorunującą moc. O poważnych sprawach Axer opowiada z lekkością i swobodą, bez namaszczenia czy patosu, ale z empatią; w efekcie wydobywa istotę zagadnienia. Jest jak nauczyciel, który osiąga zamierzony cel bez tępego piłowania, za pomocą sensownie stosowanych technik poglądowych; wniosków nie podsuwa, dziwnym trafem sami wpadamy na te właściwe; czas na lekcji płynie szybko, uczymy się mimowiednie, bez znużenia.
Pamiętacie jedną z bardzo krótkich historii, tę, w której Rudzki na prośbę Axera szukał jednonogiego Niemca na plaży w Dubrowniku? Historia pyszna, puenta zabawna, a jednak poczułam lekki zawód. Zaokrąglił – pomyślałam z żalem, choć przecież nauczono mnie, co to hiperbola. No bo ilu jednonogich Niemców mogło wylegiwać się na plaży w Dubrowniku? Obudziłam się w środku nocy. Przecież w tym czasie na pewno było tam mnóstwo inwalidów wojennych! Zasnęłam uspokojona. Axer nie uprawiał fikcji; przez dziesięciolecia pisał niechronologiczną historię w odcinkach – historię pewnego stulecia i historię życia. I choć w istocie nie było to kronikarstwo czy pamiętnikarstwo, to zagadnienie wiarygodności jest w tym przypadku niesłychanie istotne – nie mówimy o figlach (nie)pamięci, o których Autor lojalnie uprzedza. Axer zapisywał mikrokosmosy, które naprawdę były w różnych momentach czasu, w różnych punktach przestrzeni; opisywał w zbliżeniu, z oddali, w trwaniu, w trzasku migawki. Pani Hauser, do której Beckett przysyłał widokówki. Horzyca, „jedyny może reżyser, który walcząc z [Eichlerówną], umiał postawić na swoim”. Nastoletnia Luiza, która na pewno będzie aktorką, i mały dramat patchworkowej, jak dziś powiadają, rodziny, „wszystko normalne, kulturalne”. Zza mikro wyłania się uniwersum.
Axer nie przekonuje, że świat jest dobrze urządzony, ludzie coraz mądrzejsi, sprawy idą ku lepszemu, a zwierzęta są coraz szczęśliwsze. Nie; zdaje się mówić: skoro innego świata nie mamy, a drugiego życia nie będzie, jedynym sensownym sposobem (prze)trwania jest dystans. W teatrze stare reguły są (i będą) kwestionowane i zapoznawane, żeby potem odkrywać je na nowo. Poddawanie się opiniom i gustom otumanionych przez popkulturę mas jest udręką, ale na osąd głupich czytelników narzekał już Voltaire. Przed premierą Marzycieli w wiedeńskim Burgtheater („Erwin robi w Burgu […] sztukę męża Musilowej” – relacjonowała Matka przyjaciółce) Axer uciekł ze sceny, „chyłkiem przeżegnawszy się uprzednio, jak to czynili moi nauczyciele i nauczyciele moich nauczycieli”. Pomogło – ponad czterogodzinny spektakl utrzymywał się na afiszu przez kilka sezonów. Erwin Axer chciałby nam pewno powiedzieć, że ten gest kiedyś powtórzą jego uczniowie, i uczniowie jego uczniów.