1/2013
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Pytania i dylematy

„Co to właściwie jest, bo taniec to na pewno nie?” – zapytała młoda dziennikarka telewizyjna i podsunęła mi mikrofon. Staliśmy w nowym holu wyremontowanego Centrum Kultury „Zamek” w Poznaniu po przedostatnim pokazie Polskiej Platformy Tańca. Publiczność, krytycy, kuratorzy i piękne studentki kulturoznawstwa spokojnie poszli na lunch, a ja zostałem z profesjonalnym pytaniem roztrzęsionej dziennikarki. Najpierw miałem ochotę polecić jej kilka artykułów Jadwigi Majewskiej i czym prędzej pobiec do pobliskiego Dublinera. Ale jak zwykle ruszyło mnie sumienie i zacząłem tłumaczyć dziewczynie, dlaczego na Platformie nie tańczy się samby ani jazzu. Musiałem być bardzo przekonujący, bo dziennikarka wyraźnie się uspokoiła, uśmiechnęła, a nawet raz czy dwa razy kiwnęła główką, wydając z siebie ciche „aha…”. Na następną Platformę przyjedzie z radością.
Tego samego dnia, w tym samym pięknie przebudowanym „Zamku” spotkali się organizatorzy Platformy, zagraniczni kuratorzy, artyści i publiczność, by rozmawiać o tańcu w Polsce. Jak zwykle długo mówiono o pionierskiej przeszłości przeglądu, najwięcej miejsca poświęcając znawstwu i profesjonalizmowi urzędników, co było szalenie interesujące, zwłaszcza dla gości z zagranicy. Problemem przyszłości okazała się natomiast selekcja reprezentowanych na Platformie prac. Do tej pory organizator powoływał wąską grupę niezależnych krytyków i kuratorów, która wybierała kilkanaście spektakli spośród prawie setki zgłoszonych przez pojedynczych artystów, grupy i teatry (wiem, co to za robota, bo w tym roku brałem w niej udział). Ale ten system się nie sprawdził, bo na Platformie znaleźli się artyści wprawdzie ciekawi, ale za mało reprezentatywni. Teraz więc selekcjonerów ma być kilkunastu z różnych ośrodków tańca w Polsce, za to lista zgłoszeń będzie krótsza. Jurorzy nie po to przecież na co dzień zajmują się kierowaniem instytucjami tanecznymi i produkowaniem spektakli, żeby od święta potrzebować jakiejś listy. Słusznie.
Drugi pomysł na przyszłość to przeniesienie Platformy do innego miasta, bo co za dużo, to niezdrowo. Za dwa lata będzie nim Lublin. Pomysł chwycił, ale nie do końca. Na sali siedziało kilku młodych tancerzy i choreografów, którzy nie rozumieli, według jakich kryteriów tworzy się program Platformy, a zwłaszcza, co w jej nazwie oznacza słowo „polska”. „Na studia wyjechałam do Holandii, teraz jestem na rezydencji w Berlinie, tańczę pod kierunkiem Nigeryjczyka, czy mogę ubiegać się o udział w tej Platformie?” – zapytała bezbłędną polszczyzną pewna tancerka, która dla ułatwienia wolałaby skrócić nazwę całej imprezy i niekoniecznie organizować ją w Polsce. Ma rację, pomyślałem, ale zaraz zrobiło mi się żal. Skoro już bowiem uporaliśmy się z problemem selekcji, a dziennikarki telewizyjne wreszcie pokochały nowy taniec, to może warto zostać z Polską Platformą w kraju?

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.