2/2013

Notatki rektora (4)

(13–17 grudnia)

Obrazek ilustrujący tekst Notatki rektora (4)

Bogna Podbielska

13 grudnia, 7 rano. Wstaję, będę przewodniczył, więc ubieram się na granatowo. Szukam gdzieś granatowego swetra. Przez radio idzie hymn.
Zosia woła: coś się stało. A ja – gdzie sweter! Zosia przynosi radio do mojego pokoju – Jaruzelski mówi o stanie wojennym – serce mi stanęło, ale dalej zaczynam z uporem wariata szukać swetra. Jaruzelski mówi dalej. Znalazłem. Staram się nie dopuszczać do świadomości tego, co to znaczy. Co to będzie, i Zosia po drodze mówi sąsiadom-ubekom, że stan wojenny – blade, przerażone twarze. Samochód zasypany, trzeba oczyścić, zapalić, ruszyć. Jedziemy. Na Łowickiej przy Rakowieckiej dwóch żołnierzy – wyglądają mało bojowo, ale broń zmusza do posłuchu – zawracamy.
Nieodżałowany Michał Melina mówił: „Pewnego dnia wyjdzie pan po gazetę, a tu stoi taki ze skośnymi oczami, z bagnetem i mówi: śtupaj, śtupaj”. Zapamiętałem dokładnie to miękkie – śtupaj, śtupaj. Teraz usłyszałem po polsku – nie ma przejazdu. Zawracam. Niepodległości puste, na rogu Rakowieckiej 2 wozy pancerne i grupa żołnierzy. Tak wygląda zamach w Ghanie – tylko tam ciepło – pomyślałem.
Odwożę Zosię do Zuzi – nic nadzwyczajnego – pusto, czasem wóz pancerny czy patrol. Radio nadaje komunikaty. Pod Pałacem grupka ludzi, wysiadam – na drzwiach jakiś plakat. Międzyrzecki zbliża się do mnie. Kongres rozwiązany – mówi. Rozumiem, że to koniec nie tylko Kongresu – koniec epoki.
Decydujemy się jechać do kościoła Wszystkich Świętych na Grzybowie, gdzie bp Miziołek odprawia Mszę św. dla uczestników Kongresu. Wchodzimy. Tuż koło drzwi Gieysztor z Dziewanowskim szepczą: aresztowany Szaniawski, Kijowski, Szczypiorski, nie do wiary. To znaczy, że my chodzimy na wolności przypadkiem. Dokoła szaleją ubecy-fotografowie. Nie zwracamy na nich uwagi – Dziewanowski prosi Gieysztora do zakrystii. Po chwili wraca po mnie. Msza trwa.
W zakrystii grupka spłoszonych starych ptaków, Gieysztor, Międzyrzecki, red. Turowicz, ja, widzę Stasia Wyganowskiego, „przyszła zapłakana pani Szaniawska”. Gieysztor zaczyna układać oświadczenie. Ks. Niewęgłowski proponuje, żebym ja zaraz po Mszy je odczytał. Gieysztor pisze, kończy i zwraca się do mnie z „No, panie rektorze, nadeszła pańska chwila”. Biorę do ręki oświadczenie – kilkanaście zdań – czuję się jak za pięć piąta 1.8.44. i idę do Niewęgłowskiego, który siedzi w prezbiterium. Siadam koło niego. Za chwilę Msza się kończy. Bp Miziołek mówi – „idźcie, ofiara spełniona” i ustępuje mi miejsca. Podchodzę do mikrofonu, za mną staje Gieysztor, ubectwo fotograficzne szaleje, i zaczynam powoli czytać1.
Kościół stoi w martwej ciszy i wysłuchuje komunikatu. Cały czas mam świadomość, że jest to chwila, no, historyczna. Kończę, wychodzimy z kościoła, Artur Międzyrzecki mówi – wie pan, przejdźmy na ty. Jadę do dzieci, opowiadam im – nastrój jest doprawdy wojenny.

 

Przed wpół do pierwszej jadę do literatów, bo tak się umówiliśmy w kościele. Niespokojne grupki przed wejściem, drzwi zamknięte – na rogu Miodowej czołg – idę do św. Anny, tam nikogo nie ma. Tylko znów grupki przed wejściem, z listami aresztowanych. Ktoś mówi – to pan czytał w kościele odezwę? – nie wiem, czy to ubek, czy przyjaciel, jest mi wszystko jedno. Znowu idę do literatów. Walę w drzwi – w końcu mnie wpuszczają. Na piętrze jest zebranie. Przed drzwiami spotykam Hanuszkiewicza, nerwowo palącego papierosa, z wyraźnym zamiarem dania dyla – widać uznał, że sytuacja niebezpieczna. W środku przy stole tłum – cały nie aresztowany jeszcze Kongres Kultury. Tworzy się listę aresztowanych, już widać, że straty są ogromne. Nikt nie wie, co to znaczy – ten stan wojenny. Przynoszę wiadomość o godzinie policyjnej. Podpisuję jakąś deklarację, protestującą przeciw aresztowaniom i bezprawiu. Wybierają dwie delegacje: jedna do Kubiaka, druga do Prymasa. Trafiam do drugiej. O 15-ej mamy być u Prymasa.
Jadę do domu się przebrać, bo mi jest po prostu zimno, a jak mnie gdzieś przymkną, to muszę być przygotowany. Wkładam długie gacie, golf i wracam do miasta. Jadę na Uniwersytet. Oczywiście do Samsonowicza. Tam jest Gierowski, który dopiero w Warszawie dowiedział się o stanie wojennym, prorektorzy, dziekani. Samsonowicz prosi mnie na naradę do sali senackiej. Co robić? On ma gorszy kłopot, strajk w zasadzie się skończył, ale jest grupa pracowników i „Solidarności”. Ja oświadczam, że na wszelki wypadek zamknę Szkołę na klucz.
Co też zaraz robię. Jadę na Miodową. W środku tylko dwie przerażone woźne i pułkownik Balcerzak, który już przyszedł posprawdzać, piszę jakimś flamastrem kartkę, że Szkoła zamknięta do odwołania, podpisuję i każę woźnym zamknąć drzwi, nakleić kartkę na szybie i nikogo nie wpuszczać.

Idę naprzeciwko do Kurii. Wchodzimy ze Szczepkowskim i Sito, jest Gieysztor i Białostocki. Po chwili wyczekiwania wchodzi szybkim krokiem Prymas. Ja jestem już tu któryś raz, ale reszta dopiero Go poznaje. Mówimy o sytuacji, o aresztowanych, prosimy o pomoc, o interwencję. Prymas opowiada, że o wpół do szóstej rano przyszedł Barcikowski i zawiadomił go o stanie wojennym. Widać, że nie ma jeszcze pełnych informacji, więc trudno mu oceniać sytuację. Wiem, że nie zrobił najlepszego wrażenia wtedy na moich kolegach, ja go znałem lepiej, mam zresztą do Niego wielką słabość i widzę mądrość ukrytą pod powłoką skromności. Ale rozumiem, że ci, którzy przyzwyczaili się do pewnej hieratyczności Kardynała Wyszyńskiego, mogą się czuć zawiedzeni.
Wychodzimy z obietnicą interwencji, która zresztą nastąpiła i skutecznie, bo Szaniawski jeszcze tego wieczora był w domu.
Idziemy do literatów, tam jakby plenarne zebranie – tłum w sali odczytowej. Mogliby łatwo wszystkich wygarnąć. Prezes Szczepański składa sprawozdanie z wizyty u Kubiaka, który ku swojemu zaskoczeniu – członek BP – dowiedział się o wszystkim o 4-ej rano. Białostocki referuje wizytę u Prymasa. Co chwila wchodzi ktoś zwolniony po przesłuchaniach w MSW – Nowakowski, Kubikowski, Woroszylski – owacje i każdy opowiada po swojemu przeżycia. Rozchodzimy się koło 19-ej. Wracam do domu. Na ekranie telewizyjnym zjawia się spiker w mundurze. Obłęd się zaczął.

14.12. Idę do Szkoły. Od strony pl. Krasińskich jadą z chrzęstem dwa czołgi. W pierwszym w luku stoi oficer i z miną zdobywcy patrzy na miasto. Twarz, złą i zaciętą, ma czerwoną od mrozu. Jest -15°. Sadź osiadła mu na brwiach. Chwilę zastanawiam się, skąd znam tę twarz? Już wiem. To twarz wroga.
Dziś miał być Senat. Na razie pusto. Moje ubeczki spłoszone. Powoli zaczynają się schodzić koledzy. Wyjaśniam, że działalność ciał przedstawicielskich jest zawieszona, a zresztą o czym tu teraz gadać. Można tylko o dniu dzisiejszym. Wszyscy są, o dziwo, w dobrym nastroju. Wymieniamy wiadomości, których za dużo nie ma.
Idę do literatów. Na górze zbierają się niedobitki komitetu porozumiewawczego. Ubeków znajomych widzę również. Wchodzi, serdecznie witany, Szaniawski. Całuję się z nim. Pod koniec życia bardzo się do siebie zbliżyliśmy, po 40 latach przerwy. Dyskutujemy, czy wystosować jakiś protest czy oświadczenie. Poglądy nie są jednoznaczne. W końcu powstaje deklaracja-protest. Podpisuję go i schodzę na obiad. Na schodach spotykam dziewczynki ze szkoły. Są już łączniczki, jak mówią, ponieważ u literatów już się uformowała grupa osób, zajmujących się sprawą uwięzionych. Przerodzi się to następnie w grupę św. Marcina. Dziewczyny są dumne, mówią, że dopiero teraz rozumieją moje okupacyjne opowieści. W drzwiach natykam się na studenta – Sławek jest zdolny, nawet bardzo, ale dla mnie i nie tylko dla mnie był zawsze postacią dwuznaczną. „Panie rektorze, pan jest na liście B” – mówi. „To mam jeszcze czas” – odpowiadam. „Już biorą z B” – mówi Sławek i obrzuca mnie przerażonym spojrzeniem. Teraz już codziennie będę miał ostrzeżenia, wizyty różnych pań, że nie powinienem spać w domu, że mają dla mnie adres itd.
Troskliwość ta jest nawet miła, ale nie widzę powodu, żebym robił jakieś głupie ruchy. Zosia przygotowała mi małą torbę ze zmianą bielizny i lekarstwami. Leży na fotelu. Ciepła koszula i sweter też. Chodzę ubrany jak na Sybir, żeby mnie nic nie zaskoczyło.
Każdy krok na schodach po godzinie policyjnej przypomina okupację.

 

15-go rano prezydent Szymborski wzywa rektorów. Jest Nowacki, Rakowski, wchodzi roztrzęsiona Radomska, dziś wygarnęli z SGGW 50 pracowników, tych, którzy zostali na noc, pod zarzutem strajku. Ona była przesłuchiwana w MSW i grożono jej, że ją internują. Tak miło się zaczyna nasze spotkanie. Szymborski – tzw. „szczotka” – od jeża, jakiego ma na głowie, rzeczywiście chce nam pomóc, jeden z poczciwszych urzędników, ale niewiele może. Daje nam talony na benzynę – to bardzo dużo, bo można się poruszać po wymarłym mieście. Radomska proponuje, żebyśmy się dziś wszyscy spotkali. Dzwonię z rządówki na Uniwersytet – tam prorektor Zakrzewski zdenerwowanym głosem mówi, że rektor nie może podejść i w ogóle nie wie, czy będzie dziś miał czas. Wygląda to co najmniej dwuznacznie. Proszę, żeby powtórzył, że czekamy dziś o 17-ej na Miodowej. Okazuje się potem, że właśnie aresztowali na UW studentów, którzy rozlepiali ulotki.
Na obiedzie pani Szaniawska mówi mi, że wszyscy się zebrali w Tow. Historycznym na Starym Mieście. Lecę tam. Wchodzę. W salce z 50 osób. Coś dla UB. Wszyscy zdenerwowani tak licznym towarzystwem. Wiadomości zresztą też coraz gorsze. Aresztowania nie ustają. Jest Klemens, Białostocki, Małcużyński, Wajda, Dziewanowski, prezes Szczepański. Wymiana informacji. Mówię o SGGW, co wiem o rektorach. Klemens oznajmia, że więcej w tak licznym gronie się nie spotykamy. I że Komitet zawiesza działalność. Oczywiście tę jawną. W małych grupach będziemy się nadal spotykać.
Schodzę z Arturem. Drzwi w sieni zamknięte. Na podwórko – zamknięte. Zaczynamy się tłuc, jak muchy pod kloszem. Kocioł?
Wracamy. Okazuje się, że panienki z biblioteki zamknęły wszystkie wejścia i przeprowadzają nas przez tylne, nikomu nieznane wyjście. Pełna okupacja.

 

Jestem przed 17-tą w PWST. Dziś na dyżurze woźna „peruczka”, prawdopodobnie informator, ale trudno. Uprzedzam, że będę miał gości. W kilkuminutowych odstępach przychodzą wszyscy: Radomska, Rakowski, Tomaszewski, Nowacki, Nielubowicz, Findeisen. Po kwadransie („mała wada naszego rektora”) wpada Samsonowicz. Ma najwięcej do opowiedzenia, bo rzeczywiście Uniwersytet z miejsca był najbardziej przetrząśnięty. Aresztowano kilku studentów i pracowników. Wrona2 stale siedzi w rektoracie. Każdy z nas opowiada swoje losy i uczelni. Czujemy, że nad naszym zebraniem również unosi się atmosfera nielegalności, po dekrecie wrony.
Postanawiamy być z sobą w kontakcie. Następne spotkanie umawiamy na piątek 18-go. W ASP. Wychodzę do hallu – żegnam rektorów. Tak kończy się ostatnia Konferencja Rektorów.
Wieczorem w telewizji – spiker w mundurze ogłosi rozwiązanie Konferencji Rektorów, która chciała przejąć uprawnienia państwa. Rosnę we własnych oczach, nie przypuszczałem, że stanowiłem aż takie niebezpieczeństwo dla PRL. Na fotelu czeka torba z ciepłą bielizną.

16-go rano bomba – oświadczenie dr. Walaska w „Trybunie” – odżegnuje się od „Solidarności”, bije w piersi, kaja się i oskarża ekstremistów. Błysk zrozumienia.
Zaczynam kojarzyć wszystkie fakty. Ten jego upór, ten właśnie „ekstremizm”, rozbijanie wszelkich prób porozumienia. Miał za zadanie przedłużyć strajk studencki. Jak długo? Jasne – do 13-go, żeby ZOMO zastało na uczelniach młodzież i profesorów. Żeby spałowało i zamknęło. Wtedy można by rozwiązać wszystkie uczelnie, mianować nowe władze i sprawa z głowy. Niestety Konferencji udało się strajk zawiesić i stąd ta wściekłość na nas. Zabrakło władzom trzech dni. Dr Walasek robił, co mógł. Dowody? Przykład WOSP-u. Dalej. Na trzech uczelniach, które jeszcze nie rozwiązały strajku, taki był właśnie przebieg: Wrocław – Uniwersytet i Politechnika spałowane, rektorzy wyrzuceni. Uniwersytet Poznański – rektor Ziółkowski poszedł się naradzić z komitetem strajkowym – wyleciał.
Największa prowokacja, szykowana od końca października – nie wypaliła. Teraz muszą nas wyjmować po jednym, a to musi potrwać. Dr Walasek zadanie wykonał, ale – Konferencja plany przekreśliła.

 

Nazajutrz – 17.12. – potwierdzenie. Niewybredny atak w „Trybunie” na Konferencję Rektorów. Brakuje właściwie oskarżenia o współpracę z obcym wywiadem. Idę na Uniwersytet. Samsonowicz w niezłej nawet formie, prorektor Zakrzewski. Co gorsze, uważa, że po tym artykule natychmiast się za nas wezmą. Co prawda i ja tak myślałem. Samsonowicz pokazuje mi list Rakowskiego (premiera). Odtwarzam go z pamięci: Szanowny panie Rektorze. Przesyłam panu oświadczenie dr. Walaska. Jak pan widzi, miałem rację. Pan i pańscy koledzy daliście się wciągnąć w nieciekawą aferę (tak!) – jeszcze ze dwa zdania w tym guście. Kabotyński podpis MFR i najciekawsze: P.S. Dr Walasek sam zgłosił się do władz i dobrowolnie złożył to oświadczenie.
List niesłychany. Jesteśmy z Samsonowiczem zgodni – to była prowokacja, której finał uniemożliwiliśmy.
Wracam do Szkoły. Wrócił mój osobisty policjant Faber, podobno z Budapesztu. Przerażony, choć powinien triumfować.
Rozpuszczam pracowników o 14-ej, bo na 17-tą była przewidziana przed wojną manifestacja „Solidarności” – więc wszelka prowokacja jest możliwa.
Był Daniel – opowiadał potem o pałowaniu, o polowaniu na ludzi, nawet w kościele. Władza się chyba zawiodła, bo doniesiono o aresztowaniu paru zaledwie ludzi, i to spoza Warszawy. Pewno własnych pracowników.
Torba z bielizną zaczyna już mnie denerwować.

8.12. – Umówione spotkanie rektorów. Przed 17-tą zostawiam samochód koło św. Anny i idę na piechotę, bo dalej nie puszczają. Mróz -15°, wiatr. Krakowskie niemal puste. Patrole nad koksownikami. Pojedynczy przechodnie. Uniwersytet ciemny, napisy na zamkniętej bramie zdarte, moja fotografia już pewno w archiwach MSW. Skręcam w Traugutta – żywego ducha. Dochodzę do bocznego wejścia Akademii – ciemno. Dzwonię, pukam. Nic. Patrzę na zegarek – za pięć piąta. Może za wcześnie? Rozglądam się. Nikt nie nadchodzi. Wracam na Krakowskie. Wchodzę do księgarni, bo straszny mróz. Panienki unoszą wzrok. Widzą, że nic nie kupuję, oglądam jakieś książki. W sklepie nikogo, tylko ja i ekspedientki. Scena z okupacji. Ktoś przyszedł za wcześnie, więc boi się stać na ulicy. Pięć po piątej wracam na Traugutta. Dzwonię. Nic. Pukam. Nic. Nikt ulicą nie nadchodzi. Co się stało? Zamknęli wszystkich? Akademia ciemna. Pałac Raczyńskich, gdzie w 39 roku przeżywałem oblężenie, jak wymarły. Jeszcze dzwonek. Jeszcze spojrzenie w ciemne okna i schodzę ze schodków.
Traugutta jak wymieciona, nikogo. Ostry, kozacki wiatr znad Wisły wzbija wzdłuż ulicy tumany śnieżnego pyłu. Pod Uniwersytetem z chrzęstem gąsienic zawraca czołg. Poczułem się zupełnie sam.

 

Skończyłem pisać 6 lutego 82 roku. Wobec zaginięcia dokumentu z pamięci odtwarzam zasadnicze punkty:
1. Konferencja przyjmuje do wiadomości sprawozdanie 4-ch profesorów z inspekcji w Radomiu.
2. Konferencja stwierdza na podstawie tego sprawozdania, że w Radomiu miały miejsce poważne uchybienia procedury wyborczej: zastosowanie niespotykanego na żadnej uczelni sposobu głosowania, udział wyborców nie sięgał 50% uprawnionych do głosowania, w rezultacie profesor Hebda otrzymał około 25% głosów. Wobec tych uchybień Konferencja uważa za słuszne powtórzenie wyborów.
3. Konferencja uważa, że obecny rektor Hebda nie może w świetle tych ustaleń pełnić tej funkcji i winien podać się do dymisji.
Konferencja jednocześnie wyraża pełną dezaprobatę dla poczynań ministra nauki i dla jego stanowiska zajętego w tej sprawie.
Konferencja zebrała się 4.11.81.

1.Zawiadamiamy, że na drzwiach Teatru Dramatycznego zawisł napis o rozwiązaniu Kongresu Kultury. Członkowie Kongresu zawieszają jego prace, aczkolwiek nie rezygnują z jego celów. Z posiadanych informacji wynika, że zostali zatrzymani Klemens Szaniawski, Władysław Bartoszewski, Jerzy Jedlicki, Andrzej Szczypiorski. Uczynimy wszystko, aby ich uwolnić – łączymy się z nimi myślami.
Zwracamy się do wszystkich o odwagę i wytrwałość.
13 grudnia 1981, godz. 9-ta minut 50.
Kościół Wszystkich Świętych

2.Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego.

Zachowano pisownię oryginalną, szczególną uwagę zwracając na specyficzne użycie małych i dużych liter przez Autora oraz odmianę niektórych nazwisk. Poprawiono drobne usterki językowe i ujednolicono zapis nawiasów w całym tekście. Oddzielono poszczególne zagadnienia i wytłuszczono ich zapowiedzi.

Notatki rektora to cykl wspomnień Andrzeja Łapickiego z 1981 roku, kiedy niedawno zmarły aktor kierował Państwową Wyższą Szkołą Teatralną w Warszawie (funkcję rektora pełnił do 1987 roku, a następnie w latach 1993–1996). Ten bezcenny dokument z czasów tzw. pierwszej „Solidarności” oraz stanu wojennego publikowany był dotąd tylko we fragmentach. Całość Notatek ukazała się w kolejnych numerach „Teatru” za łaskawą zgodą pani Zuzanny Łapickiej.