2/2013

Teatr Polska jest tutaj

Program Teatr Polska ogarnął w tym roku cały kraj. Przez sześć miesięcy wędrowni aktorzy wystąpili w ponad dziewięćdziesięciu miejscowościach.

Obrazek ilustrujący tekst Teatr Polska jest tutaj

Kamila Paradowska

 

Miasteczko powitało mnie namalowanym na chodniku napisem „Chodź do teatru”. Nie mogłem wyobrazić sobie lepszego zaproszenia. Przyjazd pociągiem z Warszawy do małego powiatowego Goleniowa pod Szczecinem zabiera siedem godzin. Jest tu kilka większych sklepów, wybijająca się ponad architekturę miasta wieża kościoła oraz zabytkowa brama wjazdowa – charakterystyczny punkt, który dziś służy za centrum informacji turystycznej.
Tego samego dnia w Goleniowskim Domu Kultury gościł Teatr Współczesny ze Szczecina – jeden z piętnastu zespołów teatralnych, które ruszyły w objazd po Polsce dzięki programowi Teatr Polska. We wstępie do katalogu projektu Maciej Nowak nazwał go „największą teatralną pielgrzymką w powojennej historii naszego kraju”. Nie jest to byle jaka pielgrzymka, sięga przecież od Świnoujścia do Przemyśla. Cel – dotrzeć do miejsc oddalonych od ośrodków kulturalnych, do ludzi mających utrudniony do nich dostęp. Skoro nie mogą wybrać się do teatru, teatr wybiera się do nich.
Objazdy teatralne nie są nowością, przeciwnie – mają żywą tradycję. Instytut Teatralny od początku istnienia programu powołuje się na objazdy Reduty po II RP. Inicjatywa, którą w dwudziestoleciu międzywojennym wcielił w życie Juliusz Osterwa, stała się wzorem krzewienia kultury wśród tych, których dziś nazwalibyśmy wykluczonymi z jej obiegu. W latach trzydziestych XX wieku istniało także około trzydziestu polskich teatrów objazdowych, grających poza dużymi ośrodkami miejskimi. Wojna nie zniszczyła tej idei, dzięki czemu w latach pięćdziesiątych w każdym województwie oprócz teatrów stałych funkcjonował co najmniej jeden teatr objazdowy. Powstały w 1956 roku Teatr Ziemi Mazowieckiej słynął z pływającej po Wiśle sali teatralnej, nazywanej „teatrem na barce”; w ten sposób docierał do miasteczek i wsi położonych wzdłuż rzeki. Trzeba oczywiście pamiętać, że wiele się od tamtej pory zmieniło – dotrzeć do dużego miasta było o wiele trudniej niż dzisiaj, a kontakt z kulturą był znacznie bardziej ograniczony.
Idea przetrwała, choć w mocno zdegradowanej formie. Niektóre teatry nadal jeżdżą do okolicznych miejscowości z pokazami, jednak ich zasięg jest znacznie mniejszy. Niektóre domy kultury przekształciły się w coś w rodzaju sceny impresaryjnej, zapraszając spektakle łatwe i przyjemne, czyli takie, które łatwo sprzedać. Chętniej wyjeżdża się na zagraniczne festiwale niż na prowincję. Stąd pojawił się pomysł, by ponownie zainteresować teatry wyjazdami po kraju.
W Goleniowie są bloki, księgarnie, przytulne restauracje, popękane chodniki, wydeptane przez tysiące mieszkańców, każdego dnia na nowo. A dziś także – teatr. Czego chcieć więcej? Utwór o Matce i Ojczyźnie szczecińskiego Teatru Współczesnego przyjechał do Goleniowa wcześnie rano. O dziesiątej występował dla starszej publiczności – członków uniwersytetu trzeciego wieku, którzy, jak usłyszałem, stworzyli bardzo chłonną, niezrażoną trudnym tematem i wymagającą formą widownię.
Z początku nie zauważyłem charakterystycznego baneru programu Teatr Polska, który jeździ z teatrem w trasę – ale był, skromnie rozwieszony nad domem kultury, w którym aktorzy Współczesnego przygotowywali się do wyjścia na scenę. Sala domu kultury, mieszcząca około trzystu osób, wygląda na niedawno wyremontowaną. Beata Zygarlicka, obecna na scenie od samego początku, przyglądała się wchodzącym, odprowadzała nas wzrokiem. Witała znajome, jak się zdawało, twarze. Można było się poczuć jak na dawno wyczekiwanym spotkaniu. Tego wieczoru dokonała się zamiana ról: goszczący w miasteczku teatr stał się gospodarzem, a mieszkańcy gośćmi u samych siebie. Inaczej gra się dla takiej publiczności – mówiła mi przed spektaklem Irena Jun, która na scenie pojawia się jako druga. To nierzadko ludzie, którzy z własnej woli nie trafiliby do teatru, kojarzącego się raczej ze szkolnymi wycieczkami i inscenizacjami lektur; to widzowie, którzy Szczecin odwiedzają ze względu na pracę lub innego rodzaju rozrywki niż teatr. Dlatego góra przychodzi do Mahometa.
Drzwi sali teatralnej zamknęły się za ostatnim widzem. Publiczność zróżnicowana, od licealistów po emerytów. Niewiele osób przyszło samotnie: były grupy znajomych, małżeństwa i pary. „Ale ona młodo wygląda!” – mówiły do siebie dwie panie siedzące obok mnie, jeszcze przed zgaszeniem świateł. A potem zaczęła się magia tego dnia i tego miejsca: teatr spotkał się z ludźmi. Przedstawienie intrygowało, nie pozwalało odpocząć, czasami wręcz dręczyło widzów, tak jak dręczona przez matkę i samą siebie była bohaterka dramatu Bożeny Keff.
Mieszkańcy Goleniowa nie są odcięci od kultury. Utwór o Matce i Ojczyźnie, tak jak wszystkie inne szczecińskie przedstawienia, mogliby zobaczyć w teatrze, do Szczecina jest przecież niedaleko. Jednak przedstawienie oglądane w siedzibie teatru różni się od tego, które musi przebyć jakąś drogę, dotrzeć do miejsca i dostosować się do niego – jest bogatsze o ten czas i o to miejsce. Taki spektakl silniej wydobywa potencjał ukryty w wyjątkowym spotkaniu, gdy obie strony opuszczają znane sobie, wygodne przestrzenie, by tu i teraz podjąć obopólny wysiłek. Czy nie o takich świętach pisał Rousseau, odżegnując się od tradycyjnego teatru? Może to właśnie jest – święto?
Dwie panie, wyraźnie przejęte, domknęły finał przedstawienia westchnieniem: „O Boże, to już”.

 

* * *
 

Światła znów rozjaśniły salę. Na widowni oklaski, kilkukrotne wyjścia do braw, uśmiechy. Aktorzy z projekcji na bocznych ścianach składali ukłony razem z aktorkami. Wychodzący z sali widzowie nie byli jednak rozpromienieni. Utwór o Matce i Ojczyźnie wymaga, by się jakoś wobec niego opowiedzieć. Jedni zaczęli już rozmowę, inni woleli jeszcze milczeć, każdy układał myśli na swój sposób. Wrócili do domów: może nie nowi, może nie lepsi, ale nieco inni.
Kiedy widownia opustoszała, dowiedziałem się, kim była grupa młodych ludzi, która oglądała przedstawienie z pierwszych rzędów. Nie byli to, jak przypuszczałem, uczniowie miejscowej szkoły, ale członkowie Akademii Teatru Alternatywnego. I nagle wszystko stało się jasne: Goleniów nie jest białą plamą na teatralnej mapie Polski. Tu przecież działa Teatr Brama! To niezależna grupa teatralna, dziś już niemal instytucja (choć tam unika się tego słowa) z własną siedzibą, zagranicznymi sukcesami i własnym festiwalem. „Może chcesz ich z nami odwiedzić? – zapytała Kamila, kierownik literacki Współczesnego, która towarzyszyła aktorkom w objeździe. Nie mogłem nie skorzystać.
Następnego dnia wziąłem udział w warsztatach obu aktorek. To również stały element objazdów – przyjechać i coś pokazać to za mało, stąd towarzyszące im zajęcia związane z tematem spektaklu. Pierwsza była pani Beata: ćwiczyliśmy wyobraźnię, koncentrację i rytm. Padało wiele pytań o odpowiedzialność aktora i za aktora. Pani Irena to przeciwny biegun, żywioł słowa: jej trening skupiał się na wypowiadaniu tekstu z zadaną intencją. Aktorki zgodnie przyznały, że starają się dostosować do uczestników warsztatów, przez co każdy warsztat wygląda inaczej. Tu, w Goleniowie, trafiły na uczestników Akademii, a więc ludzi młodych, zaangażowanych w lokalne grupy teatralne. Ale bywało różnie. W innych miastach zdarzały się grupy uczniów, osoby zainteresowane grą aktorską lub ci, którzy potraktowali warsztat jak spotkanie z ciekawym człowiekiem. Na taką różnorodność nie ma jednego scenariusza, dlatego każde spotkanie to swego rodzaju niespodzianka. W Goleniowie dominowały zaangażowanie i ciekawość. Również aktorek, szczególnie wtedy, gdy mówiły albo odpowiadały na pytania.

 

* * *
 

Aktorka przyglądająca się wchodzącym widzom, a potem – razem ze swoją partnerką – kreująca na scenie świat okrutny i szalony, ale ważny, przyjechała coś tym ludziom powiedzieć. Przyjechała z pewną sprawą. Czy widzowie też przyszli ze swoją sprawą? Może słyszeli o Utworze… i chcieli go zobaczyć, albo zwyczajnie przyszli z ciekawości. Może w ten piątkowy wieczór trafili tam przypadkiem, a może od dawna planowali swoje przyjście. Zapewne mało który z widzów myślał o tym, że kupując bilet za dziesięć złotych, bierze udział w jakimś ogólnopolskim programie; nawet „wtajemniczonym” Teatr Polska kojarzył się raczej z Teatrem Polskim w Szczecinie. „Tu jest Teatr Polska” – stanowczo stwierdziła jedna z aktorek. Nie w Warszawie, nie w całej Polsce, ale w każdym miejscu, do którego dociera teatr i w którym dokonuje się spotkanie. To czas i przestrzeń, w której ludzie zbierają się na przedstawienie, a następnie biorą udział w warsztatach.
Na stronie internetowej programu znajduje się mapa Polski, na której zaznaczone są miejscowości odwiedzane w objazdach. Goleniów jest jedną z tych małych kropek. Można sobie wyobrazić, jak wyglądały pozostałe objazdy. Osadzeni. Młyńska 1 Teatru Ósmego Dnia w zakładzie karnym; Reportaż o końcu świata Teatru Wierszalin w stodole w Teremiskach; Krotoszyn odwiedzony w sumie przez aż pięć teatrów; oraz 26 października – dzień, w którym odbyły się przedstawienia w pięciu różnych miastach. Od statystyk dużo ciekawsze jest jednak to, co dzieje się tam, w małych miejscowościach, i co Teatr Polska do nich przynosi. Docierać do miejsc „mających utrudniony dostęp do kultury, społecznie zdegradowanych, ubogich w instytucje kultury i środowiska twórcze” – to nie przebrzmiała idea, tylko jasno określony cel. Pokolenie Ireny Jun widziało w objazdach swego rodzaju misję, zadanie artysty – nie poprzestawać tylko na widzu, do którego łatwo dotrzeć. Objazd sam w sobie był „sprawą”. Dzisiaj, być może, staje się nią na nowo. Zyskują na niej widzowie, którym łatwiej jest obejrzeć przedstawienie, ale zyskują też teatry, które za sprawą dotacji mogą spotkać się z nową publicznością.
Sobota w Goleniowie była bardzo cicha, ulice po południu opustoszały. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na chwilę na skraju drogi, aby uzupełnić dokumentację projektu o zdjęcie tablicy z nazwą miejscowości, tak jak robiły wszystkie inne teatry w odwiedzanych miejscowościach. Prawie na pewno nic w miasteczku nie zmieniło się po przyjeździe teatru. Nawet lokalna gazeta uznała, że to wydarzenie nie warte wzmianki. Ale nie szkodzi. Dokonało się spotkanie. Pojawiły się osoby, które tego dnia odpowiedziały na utrwalone na goleniowskim chodniku zaproszenie: chodź do teatru!