2/2013

Choroba na siebie

Kempa przepisała prozę Asmussena na język kina Almodóvara, by opowiedzieć o zranionych kobietach.

Obrazek ilustrujący tekst Choroba na siebie

Piotr Kubic

Iwona Kempa odkryła niegdyś Petera Asmussena dla polskiego teatru. Zawdzięczamy jej prapremierę Plaży, najgłośniejszej sztuki duńskiego dramaturga, w toruńskim Teatrze im. Wilama Horzycy. Również Za chwilę w świetnym przekładzie Elżbiety Frątczak-Nowotny miało w Krakowie swoją prapremierę.
Kempa nie ma osobowości rewolucjonistki, nie przyłączyła się do wspólnych, pokoleniowych wystąpień, chyba nie wierzy w ideologię w teatrze. Tradycjonalistka, dla której ważny jest wnikliwie przeczytany tekst, uważna praca z aktorem i scenografem, ufa intymnym, kameralnym dramatom, w których mogą wybrzmieć psychologiczne niuanse. Adaptowała między innymi Martina McDonagha, Neila LaBute’a, Zoltána Egressy’ego, Hanocha Levina, Ingmara Bergmana, Hanifa Kureishiego. Za chwilę. Cztery sposoby na życie i jeden na śmierć Asmussena w Teatrze Słowackiego to podobna narracja.
O współautorze scenariusza do Przełamując fale Larsa von Triera czy Dnia i nocy Simona Staho – nie bez racji mówi się, że tworzy filmowe dramaty. Jego utwory przypominają montaż kapryśnie rozproszonych scen, symulację rozbitych elementów, które łączy subtelna nić powiązań zdarzeniowych lub wspólny klimat. Takie były Plaża i Słoneczny pokój, taki jest również tekst Za chwilę. Wszystkie wcześniejsze inscenizacje dramatów Duńczyka powstawały w Polsce z wyraźną pamięcią adaptatorów o skandynawskiej proweniencji tekstów. Emanowały emocjonalnym chłodem, literackim stemplem spod znaku Ibsena czy Strindberga. Cztery sposoby na życie i jeden na śmierć Kempa odważyła się przeczytać inaczej. Przepisała prozę Asmussena na język kina Almodóvara. Efekt jest znakomity.
Pierwsze minuty przedstawienia mogą wprawić w konfuzję. Z trudem przyzwyczajamy się do zastosowanej przez reżyserkę formuły stand-up comedy. Podobnie jak w popularnych, amerykańskich stand-upach, sceniczne bohaterki podchodzą kolejno do mikrofonów. Niemal niewidzialna scenografia zaprojektowana przez Annę Sekułę wzmacnia efekt obcości. Jasne płyty, wysokie krzesła barowe, statywy, pianino. To już wszystko. W centrum piękne dziewczyny w różnym wieku, wystrojone ponad miarę. Czujemy, że chodzi o wyjątkowy występ. Eleganckie, taftowe suknie, muślinowe rękawiczki, nienaganne kostiumy, sceniczny makijaż. Każda z aktorek jest w peruce, z doklejonymi rzęsami, niejako odseparowana od prywatnego profilu.
Patrzymy na wyraźnie określone typy: cyniczna lady, sentymentalna dziunia, femme fatale, perwersyjna matka, sceptyczna matrona. Sarah (Marta Konarska) to sterylna klasyka, Camilla (Bożena Adamek) – wieczne dziecko w skorupie dojrzałej kobiety, Anette (Dominika Bednarczyk) – seksowna artystka, Brigitte (Dorota Godzic) – przeterminowana punkówa, Tammi (Anna Tomaszewska) – stateczna mieszczka. Od wiecznej dziewczynki, poprzez młodą desperatkę, kobietę dojrzałą i wchodzącą z wolna w smugę cienia. Jedna po drugiej opowiadają o przełomowym momencie życia, w tym czasie pozostałe uczestniczki performansu dopowiadają własne trzy grosze, wtrącają fragmenty prywatnych biografii, które zostaną dopowiedziane podczas ich własnej solówki, poza tym dogadują, przekomarzają się, dowcipnie pointują występy koleżanek. Szemrzący chór złośliwych kum.
Historie, jakich wiele. Story o pogrążonym w komie mężczyźnie albo o niekochanym mężu, który tylko jeden raz zachował się czule; opis ciąży, strachu i jeszcze większego przerażenia, gdy na świat przyszły martwe bliźnięta. Nie ma punktów mniej lub bardziej znaczących. Zwierzenie jest wspólne. Chodzi o zatrzymane w czasie, zbiorowe wyznanie kobiecości zranionej. W zgodzie z wykładnią Bergsona rzeczywiste sytuacje zostają doprawione świadomością specyficznie pojętej pamięci bohaterek.
Podobnie jak w stand-upach amerykańskich parodystów, bohaterki przedrzeźniają się wzajemnie, nie mają litości dla rywalek, ale różnica jest kolosalna. Nie chodzi o szyderstwo czy polityczną prowokację. Kobiety opowiadają nam o bólu, traumach, cierpieniu, od czasu do czasu nicując ekshibicjonistyczne historie farsowym wtrętem lub wyśpiewanym popowym evergreenem.
Oto Camilla (wybitna rola Bożeny Adamek) – nie wyrosła z różowej sukieneczki. Z trudem wyłapuje cienie przeszłości. Ktoś najprawdopodobniej chwytał za ten materiał, tamten dotyk był bolesny. Ktoś kochany, ktoś nienawidzony. Anette (wspaniała Dominika Bednarczyk) jest dumna z szykownej sukni, z burzy rudych włosów, ale chyba nie do końca dumna z siebie. Gdzie było życie? Co się z tym wszystkim stało? Sarah (Marta Konarska) wnosi ze sobą sceptycyzm i znużenie; Brigitte (Dorota Godzic) – rozpacz, Tammi (kolejna kreacja w dorobku Anny Tomaszewskiej) – wyobcowanie. Jest ubrana elegancko, z półuśmiechem opowiada o nic nie znaczącej zdradzie. Zawiesza głos. Niewierność to jednak za mało, kielich zwierzenia trzeba wychylić do dna. Zaczyna się długi monolog o chorobie – nowotworze, oraz o kobiecej sile, która rodzi się na zgliszczach rozpaczy.
Kempa przenikliwie przeczytała tekst Asmussena. Potraktowany wprost, mógł stać się feministyczną pocztówką, ideologicznym banałem. Krakowska adaptacja Za chwilę jest głębsza. Oglądamy kobiety, które przez całe lata tkwiły w zakłamaniu, nie potrafiły przyznać się do okaleczeń, które zafundowali im mężowie, rodzice, dzieci. W końcu przemówiły. Czy na pewno słusznie? Nie ma co do tego pewności. O facetach w Czterech sposobach na życie i jednym na śmierć mówi się najczęściej z wyższością, ale i z pewnym zażenowaniem. Nie jest to jednak narracja feministyczna, ponieważ właśnie partnerzy kobiet mają tutaj moc sprawczą, stymulują wydarzenia, wskazują właściwą drogę. Znamienne, że jedynym mężczyzną pojawiającym się w przedstawieniu jest akompaniator, Dawid Rudnicki. Milczy, ale co kilka, kilkanaście minut, podsuwa linię melodyczną piosenek. Nie komunikujące się dotąd bohaterki spoglądają na siebie, czują się pewniej. To mężczyzna rewiduje ich cynizm. Sprawia, że zaczynają śpiewać, a zatem interpretują i koloryzują rzeczywistość, którą chciały przedstawić ostro, z całym okrucieństwem.
W przedstawieniu Iwony Kempy ekspiacja kobiet od niczego jednak nie uwalnia, a wprowadzane mechanicznie piosenkowe szlagiery uzmysławiają, że każda, nawet najbardziej przejmująca konfesja z życia, może zostać przemaglowana na refren szmirowatego hitu. Chodzi tutaj o szerszą perspektywę socjologiczną. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do codziennego, gazetowego turpizmu, że nawet końska dawka najbardziej przejmujących wyznań nie robi większego wrażenia. Inwektywy, oszczerstwa, plugastwa, internetowa żółć zrobiły swoje. Jedynym mechanizmem obronnym jest znieczulenie. Nowotwór i odjęte piersi Tammi to gotowy temat na reportaż w „Fakcie” albo jedno z setek identycznie brzmiących zwierzeń w programie Ewy Drzyzgi w TVN. Kempa pyta: czy w naszej rzeczywistości istnieje jakakolwiek szansa na powagę, czy ktoś chce jeszcze słuchać zwierzeń? Powinien, bo przecież, jak pisał ksiądz Józef Tischner, „w głębi każdego bez wyjątku człowieka wciąż tkwi ból. Nie jest to tylko »ból świata«, lecz również »ból siebie«”. Człowiek »choruje na siebie«”.
W finale przedstawienia „choroba na siebie” uzewnętrznia się za sprawą podwójnego obnażenia. Wielka, wstrząsająca scena. Aktorki zdejmują fikcyjne maski; równolegle postaci z dramatu – Camilla, Anette, Brigitte, Sarah i Tammi – odsłaniają prawdziwą twarz. Ściągają garsonki, spódnice, tuniki. Znikają peruki, klipsy, rękawiczki, zamazuje się szminka. Konarska, Godzic, Bednarczyk, Tomaszewska i Adamek nucą stary szlagier – Seksapil, to nasza broń kobieca, ale ich seksapil to ciało niewyspane, kanciaste, bez połysku czy ingerencji Photoshopa. Dziwnie piękne w swoim zawstydzeniu: w końcu wyzwolone, szczere, neutralizujące różnice między bohaterkami. Ciało współodczuwające.
 

Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie
Za chwilę. Cztery sposoby na życie i jeden na śmierć Petera Asmussena
tłumaczenie Elżbieta Frątczak-Nowotny
adaptacja i reżyseria Iwona Kempa
scenografia Iwona Kempa, Anna Sekuła
muzyka i opracowanie muzyczne Bartosz Chajdecki
muzyka Dawid Rudnicki
premiera 25 listopada 2012