2/2013

Wolność w izolatce

Spektakl Wysockiej to rzecz o człowieku skazanym na śmierć cywilną za niesubordynację wobec większości; konflikt wolności indywidualnej z racją polityczną.

Obrazek ilustrujący tekst Wolność w izolatce

Natalia Kabanow

Filoktet Sofoklesa trafił po raz pierwszy na deski polskiej sceny. Autorka wrocławskiej prapremiery, Barbara Wysocka, wydestylowała z tekstu brzmiący całkiem współcześnie traktat o sprzecznościach demokracji. Jej spektakl to rzecz o człowieku skazanym na śmierć cywilną za niesubordynację wobec większości. Głównym przedmiotem refleksji jest tu konflikt wolności indywidualnej z racją polityczną, reprezentującą doraźny interes narodu. Reżyserka pokazuje ów konflikt w sposób modelowy jako czystą, pozbawioną jakichkolwiek aktualnych kontekstów próbę sił, dobitną jak mecz bokserski. Kolejne rundy, rozgrywane na gruncie retorycznym, ilustrują różne stadia przemocy zbiorowości wobec jednostki.
Nie ma tu inscenizacyjnych błyskotek. Jest tylko spadzista, biała platforma, na której toczy się gra, czterech mężczyzn – i tekst. Wysocka lubi w swoich spektaklach szukać sytuacji i ucieleśnień dla słowa. Tekst jako komunikat, obiekt dźwiękowy i znak wizualny stanowi w jej rękach tworzywo o nieograniczonych możliwościach, tutaj jednak podano go niemal na surowo, bez estetycznych urozmaiceń. To decyzja ryzykowna, choć nieprzypadkowa, bowiem tragedia Filokteta rozgrywa się przede wszystkim w języku. To on jest ekranem, na którym ścierają się skonfliktowane pojęcia, wartości i narracje, to on również stanowi najdotkliwsze narzędzie przemocy. Teatr co najwyżej użycza umownych ram dla tych pojedynków, tworząc chłodną, laboratoryjną przestrzeń, starannie oczyszczoną z jakichkolwiek elementów przedstawiających.
Pochyła konstrukcja wznosząca się pośrodku pustej sceny to nie tyle bezludna wyspa Lemnos, będąca miejscem wygnania Filokteta, co izolatka. Reżyserka nie przesądza o charakterze tego odosobnienia: może ono oznaczać zarówno więzienie, jak emigrację wewnętrzną. Jedyne, co wyraźniej określa to miejsce, to chłód. Filoktet miota się w swojej samotni w wełnianej czapce i rękawiczkach, a i nawiedzający go goście, wyekwipowani w gogle i ciepłe kurtki, przypominają bardziej uczestników wyprawy za koło podbiegunowe niż śródziemnomorskich żeglarzy. Jedyne, co ożywia ów martwy, ścięty arktycznym chłodem pejzaż, to dźwięki gitary basowej, w którą wyposażony został jednoosobowy chór. Rafał Kronenberger w tej roli kreuje postać o dość złożonych kompetencjach: to z jednej strony komentator i uczestnik wydarzeń, zbiorowy głos Achajów ciągnących na Troję, z drugiej – figura losu, mroczne alter ego bohaterów, popychające ich w objęcia przeznaczenia.
Sednem tragedii Sofoklesa jest problem moralnego wyboru. Człowiekiem, na którym spoczywa ciężar tego rozstrzygnięcia, jest Filoktet, sławny, lecz pechowy wojownik, któremu drogę pod Troję zamknęła paskudna rana, będąca następstwem ukąszenia jadowitego węża. Jej smród przeszkadzał współtowarzyszom wyprawy odprawiać ofiarne modły, więc zostawili Filokteta na bezludnej wyspie. Jednak po dziewięciu latach beznadziejnych zmagań wojennych Achajowie dowiedzieli się od posiadającego wieszczy dar syna Priama, Helenosa, że oblężenie miasta może się zakończyć sukcesem tylko pod dwoma warunkami. Pierwszy nakazywał sprowadzenie na pole bitwy syna Achillesa, Neoptolemosa. Drugi – przewidywał ostateczne rozstrzygnięcie za sprawą Filokteta, będącego posiadaczem słynnego łuku Heraklesa o magicznej mocy. Wzgardzony przez wszystkich wygnaniec stał się więc nagle pilnie wyczekiwanym gwarantem zwycięstwa. Wszelako dowodzący grecką wyprawą Odyseusz doskonale wie, że operacja pozyskania więźnia bezludnej wyspy nie będzie prosta. Jest mało prawdopodobne, by Filoktet zechciał wspierać sprawców swego nieszczęścia. Obrotny wódz postanawia więc uciec się do fortelu i na negocjacje z wygnańcem wysyła Neoptolemosa, który ma odegrać rolę podwójnego agenta, zdobywającego zaufanie swojej ofiary brzydkim podstępem.
Akcja tragedii jest w gruncie rzeczy historią wielkiego kuszenia, jakie odbywa się na wyspie wobec skazańca. Temperaturę emocji podnoszą wahania moralne Neoptolemosa, który brzydzi się powierzoną mu misją, oraz pomysłowe interwencje Odyseusza, zdecydowanego na użycie wszelkich środków, by osiągnąć cel. Co się jednak kryje pod tym mitologicznym szyfrem? Kim naprawdę jest ten dziwny samotnik, który nagle ma stać się twarzą greckiej kampanii pod Troją? Czy Filoktet to dysydent? Niewygodny opozycjonista, wyrzucony z głównego nurtu na margines, niedowartościowany polityk, którego racją jest chęć zemsty? A może święty męczennik, gotów na ostateczną ofiarę w imię zasad i prawdy?
W spektaklu wrocławskim o wszystkim przesądza osobowość aktorska Marcina Czarnika, który kreuje rolę tytułową. Jego bohater ma w genach ślady wcześniejszych ról artysty. Jest wśród nich wściekły Lavcadio z Lochów Watykanu, zbuntowany Hamlet ze Stoczni Gdańskiej, gorzki Konrad z Dziadów. Ekshumacji Strzępki i Demirskiego oraz pryncypialny Robespierre ze Sprawy Dantona. Czarnik w różnych wcieleniach gra bowiem wciąż tę samą postać, uosabiającą życie po życiu bohatera romantycznego. To ktoś desperacko wierny sobie, nawet za cenę katastrofy – nieuchronnej w świecie pozbawionym ideałów i złudzeń. Jego bohaterowie płyną pod prąd – bezkompromisowi, niewygodni, skłonni do ryzyka i hazardu z własnym losem. Bywają dobrzy i źli, zawsze jednak naznaczeni jakąś charyzmą, która jest znakiem wielkości, pychy lub bolesnym stygmatem odrzucenia.
Taki jest też Filoktet. To ktoś, kto zna wartość prawdy, i jest gotów jej bronić za wszelką cenę. A ponieważ prawda o jego losie jest dla Greków niewygodna, jej nieprzekupny świadek musi zniknąć. Tajemnicę choroby swego bohatera Czarnik rozstrzygnął jednoznacznie: nie ma wątpliwości, że owa jątrząca się rana ma tu wymiar symboliczny. Jej znakiem jest zabandażowana noga i lekko utykający chód Filokteta. Lecz kryje się za nią ból wewnętrzny, podsycany nienawiścią do prześladowców i nie znajdującą ujścia żądzą zemsty. To afekt silny i destrukcyjny, który niszczy osobowość i odsuwa od ludzi.
Filoktet źle znosi samotność, pragnąc wrócić do normalnego życia, pod rodzinny dach. Dlatego pojawienie się na wyspie Neoptolemosa robi na nim piorunujące wrażenie. Rzecz nie tylko w tym, że syn Achillesa, wchodząc w rolę kolejnej ofiary niegodziwości Odysa, zyskuje sympatię wygnańca. To, co zawiązuje się między młodym przybyszem a przymusowym mieszkańcem bezludnej wyspy, jest czymś więcej niż przymierzem zbudowanym na wspólnych urazach. Czarnik bardzo wyraźnie rozbija emocjonalny pancerz swojego bohatera i pozwala mu na ujmujące gesty ciepła. Człowiek, zatrzaśnięty w pułapce nienawiści, nagle zostaje rozbrojony falą ludzkiego uczucia. Neoptolemos nie pozostaje zresztą na nie obojętny. Adam Szczyszczaj prowadzi swoją postać tak, by oprócz moralnej odrazy do metod politycznych Odysa, które każą mu grać podwójną rolę, na szali wahań i decyzji zaciążył też odruch sympatii do nieszczęśnika z Lemnos. Może to ludzkie współczucie, może podziw dla bezkompromisowego więźnia sumienia, a może – tęsknota za ojcem, którego Neoptolemos nigdy nie poznał.
Walczący ze sobą młody wojownik w końcu ujawnia przed Filoktetem rzeczywisty cel swej misji. To od niego skazany na banicję odszczepieniec dowiaduje się, że w oczach wczorajszych przyjaciół nagle odzyskał polityczną wartość. Widz może wraz z nim spekulować, co kryje się za tym nagłym zwrotem, zaszyfrowanym w przepowiedni Helenusa. Neoptolemos zdradza, że większość spośród sławnych wojowników, którzy zaczynali tę wojnę, już nie żyje. Może więc pojawił się kryzys przywództwa, a może trzeba wzmocnić wolę walki Greków poprzez reaktywację jakiejś dawnej, nie skompromitowanej dotąd legendy, która trafi do zbiorowej wyobraźni? Filoktet, ze swoją sławą niedoścignionego łucznika i nimbem niezłomności świetnie się do tej roli nadaje.
Rozumie to również Odys, gotów zapłacić każdą cenę, by jego wczorajszy wróg powrócił do gry jako ikona, która poderwie zmęczony naród do walki. Wiesław Cichy gra wytrawnego cynika, lub – jak powiedzielibyśmy dziś – postpolitycznego przywódcę, który potrafi być skuteczny i jako mąż stanu „ponad podziałami”, i jako fachowiec od czarnej roboty. „Jestem takim, jak wymaga chwila” – powiada o sobie. Elastyczny i efektywny, zręczny i praktyczny, zwłaszcza w kwestii doboru środków działania, którym sankcję moralną zawsze nadaje cel. Odys jest zdania, że racje zbiorowości można egzekwować z pogwałceniem indywidualnych przekonań, ponieważ dobro ogółu nie zawsze jest jednoznaczne z dobrem jednostki. Najważniejsza lekcja, jakiej udziela Neoptolemosowi, brzmi: „Kłamstwo nie hańbi, jeśli niesie nam ratunek”. Sumienie to luksus, na który można sobie pozwolić dopiero po zwycięstwie. Poza tym Odys to sprawny technik władzy. Doskonale wie, jak ważna w zarządzaniu emocjami tłumu jest właściwa narracja, czy też odpowiednio zaprojektowana polityka historyczna, której narzędziem w szczęśliwym zamknięciu wojny trojańskiej ma stać się Filoktet. Rzeczywistość polityczną stwarza najpierw język, a dopiero w ślad zanim – działanie. Toteż kolejna mądrość udzielona Neoptolemosowi brzmi: „We wszystkim więcej słowami się zdziała niż czynem”.
Można powiedzieć, że wyluzowany, rzeczowy i pełen ironicznego dystansu Odys Cichego to ideał współczesnego polityka. Z pewnością potrafiłby błyszczeć w telewizyjnych studiach. W walce z kimś takim zapiekły w żalu, nieprzekupny i pryncypialny Filoktet jest bez szans. Można powiedzieć, że to ponury sztywniak, grzeszący brakiem otwartości i fanatycznym uporem w przekonaniu, że prawdy nie da się negocjować. W ostatecznym starciu, które rozgrywa się ponad głową całkiem pogubionego Neoptolemosa, niewzruszona racjonalność Odysa, podbudowana „kreatywnym” stosunkiem do delikatnych kwestii moralnych, wyraźnie góruje nad szlachetnym wzburzeniem Filokteta. To nie jest bohater naszych czasów, nie potrafi być asertywny, koncyliacyjny i giętki, „jak wymaga chwila”.
A jednak ostatecznie kapituluje. Co oznacza finałowy obraz, w którym nadchodzi przebrany za Heraklesa Odys w masce, będącej żartobliwą aluzją do nemejskiego lwa, by niedbałym tonem oznajmić Filoktetowi nakaz udania się do Troi na ratunek ojczyźnie? Czy chodziło o to, by pokazać, jak nonszalancko i bez patosu władza w imieniu zbiorowości gwałci wolność jednostki? A może to gest wskazujący na bezcelowość indywidualnego oporu wobec roszczeń państwa? To wszystko jednak w dostatecznym stopniu nie tłumaczy, dlaczego trwający przez tyle lat w heroicznym oporze Filoktet ostatecznie ulega „narracji” wyprodukowanej na użytek wojennej potrzeby i rusza, by dokończyć rzeź pod Troją.
Myślę, że odpowiedź tkwi w logice roli Czarnika, będącej przede wszystkim wnikliwym studium samotności – jej udręk, psychicznych pułapek i ciemnych stron. Nie mniej ważny jest sens polityczny izolacji Filokteta, opisującej sytuację człowieka, który pozostaje w otwartym konflikcie z większością. To samotność aspołeczna, wywrotowa, i właśnie dlatego – stygmatyzująca. Czarnik pokazuje, że ten rodzaj radykalnego nonkonformizmu może stać się egzystencjalną matnią, w której wolność myślenia nie jest luksusem, lecz udręką, bo się jest odszczepieńcem, odgrodzonym kordonem sanitarnym od „zdrowo” myślącej reszty. Taka samotność, dławiona nienawiścią wobec reszty świata, okazuje się piekłem nie do zniesienia. Być może dlatego Filoktet, w którym spotkanie z Neoptolemosem poruszyło ludzkie struny, zapragnął wrócić z mentalnej banicji do „normalności” i znaleźć się tam, gdzie większość, jako zdyscyplinowany i lojalny obywatel. Najciekawsze w roli Czarnika jest właśnie dojrzewanie do klęski, która będzie oznaczać wyparcie się własnej tożsamości w zamian za wyjście z izolacji.
Najbardziej żałosną ofiarą tej transakcji pozostaje jednak Neoptolemos. Filoktet przegrywa, dokonawszy – jak myślę – w pełni świadomej kalkulacji dealu, prowadzącego do resocjalizacji w służbie ojczyźnie za cenę rezygnacji z niepopularnych przekonań. Natomiast edukacja, jaką otrzymuje na wyspie jego młody przyjaciel, jest w istocie gwałtem. I to podwójnym. Pierwszego dokonuje Odys, aplikując naiwnemu chłopcu przymusowe wtajemniczenie w prawidła realpolitik. Sprawcą drugiego jest – niestety – Filoktet. Neoptolemos, który zdobył się na odważny gest buntu przeciw Odysowi i wyznał prawdę o naturze swojej misji, będzie musiał patrzeć, jak następnie podziwiany przez niego wygnaniec dokonuje bezwarunkowej kapitulacji. Skutkiem tej inicjacji będą narodziny jednego z najbardziej krwawych wojowników wojny trojańskiej.
Ten minimalistyczny i imponujący konsekwencją spektakl ma jednak pewną skazę. Jest nią zbyt wielki dystans, jaki dzieli aktorów od ról. Tekst, ujęty tu w wyraźny nawias, najczęściej referowany dość bezbarwnie, zanadto „odkleja się” od postaci, na skutek czego przedstawienie wydaje się chwilami nużącym pokazem gimnastyki retorycznej dla niezbyt zaawansowanych zawodników. Jedyną pełnowymiarową kreacją, w której tkwi jakaś ludzka prawda, jest Filoktet – postać nieoczywista, pełna sprzeczności, introwertyczna, ulokowana przez Czarnika na granicy światła i cienia – tam, gdzie zacierają się kontury, a kolory toną w szarości. To bowiem, co najważniejsze, do końca pozostaje w niej ukryte.
Podobnie jest z całym spektaklem Wysockiej, w którym najbardziej intrygująca jest strefa milczenia, rozpościerająca się tuż za finałowym rozstrzygnięciem. Gdy na koniec wojownicy udają się zgodnie pod Troję, przy wtórze patetycznych strof piosenki Doorsów Riders on the Storm, nie możemy być pewni, czy w tym gronie są jacyś realni zwycięzcy. Dla Odysa ów finał to happy end, dla Filokteta – katastrofa, ale kropkę nad i postawi niebawem apokaliptyczna rzeź pod Troją. Z tej perspektywy losy obu Sofoklesowych zapaśników, podobnie jak kalkulacje ich zysków i strat, wydają się absurdalne. Pesymizm wrocławskiego przedstawienia bierze się z powątpiewania, czy decyzje jednostki mogą mieć jakikolwiek wpływ na bieg dziejów. Konkluzję być może dałoby się streścić w paradoksie, który sformułował kiedyś Maurice Merleau-Ponty: zapewne ludzie nadają sens historii, ale to ona go im narzuca. Stuprocentowa wolność jest możliwa tylko w społecznej próżni, lecz kto chciałby żyć w izolatce?
 

Teatr Polski we Wrocławiu
Filoktet Sofoklesa
tłumaczenie Robert R. Chodkowski
reżyseria, scenografia i opracowanie muzyczne Barbara Wysocka
światła Andergrand Media + Spektakle
prapremiera polska 30 listopada 2012