2/2013
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Polski, czyli klasyczny

Czytam Dziady ze studentami warszawskiej Wiedzy o Teatrze. Analiza nas niesie, brawurowo pokonujemy pierwszą bramkę tekstowej hybrydy, potem drugą – dramatu poetyckiego. Przed nami bramka trzecia, czyli obrzędowość, i wtedy okazuje się, że ci dwudziestoparolatkowie nigdy nie widzieli Dziadów na scenie.
Owszem, ktoś zna spektakl Pawła Wodzińskiego Mickiewicz. Dziady.Performance, ale tylko macha ręką, bo choć należy do pokolenia, które powinno docenić reżyserską dekonstrukcję dzieła, to żałuje, że nikt mu najpierw Dziadów w teatrze nie skonstruował. Ktoś inny z kolei pamięta taneczną wariację na temat II części, ale nie jest w stanie przypomnieć sobie, co to był za spektakl i o czym. Może chodzi o fragment Kukły. Księgi blasku, w którym Paweł Passini w taki sposób pokazał ludowy obrzęd, w jaki mogliby go zagrać bohaterowie Apocalypsis cum figuris Grotowskiego? Dla wszystkich wzorem teatralnych Dziadów pozostaje spektakl Konrada Swinarskiego z 1973 roku, który znają tylko z telewizji, a więc w ogóle.
Dekonstrukcje, performance, cytaty, kopie, improwizacje, niekiedy bardzo ciekawe, ale oryginału brak, jak gdybyśmy ostatecznie uwierzyli postmodernistom, że coś takiego jak sens dzieła nie istnieje, a w teatrze pozostaje nam tylko zastanawiać się nad procesem budowania jego kolejnych interpretacji. Ale jak to czynić bez szkody dla dramatu, skoro dramat to przecież także brzmienie głośno wypowiedzianego słowa, ciało i ruch napisanych postaci, zmysłowy konkret wyobrażonych przedmiotów, blask i głębia zmaterializowanego świata, tekstowa partytura uczuć i emocji, którą widz wchłania jak muzykę? Gdy spektakl powstaje obok dramatu jako jego krytyczny opis czy przypis, energia dzieła nie zostaje uwolniona i dramat więdnie. Pozostają tylko puste wyrazy, których znaczenie łatwo podważyć, przenicować, wziąć w nawias, a nawet wyszydzić. Owszem, działa samo postdramatyczne przedstawienie, ale bardziej jak publiczna debata, performance właśnie, a nie dzieło sztuki, które dzisiaj podejrzewa się o złe intencje manipulowania widzami i dla ich dobra rozbraja.
Przyznam, że znudził mi się już ten zajęczy intelektualizm w teatrze i tęsknię za prawdziwym uderzeniem sztuki. Dlatego z uwagą słuchałem Andrzeja Seweryna, który po premierze Irydiona, na scenie, która ma już sto lat, zadeklarował, że chce w Polskim grać dramaty, a nie komentarze do sztuk. Może znajdą się wśród nich także Dziady z ich niesamowitą IV częścią, w której romantyczny bohater reżyseruje prywatny obrzęd spotkania z własną duszą? Umiejętnie zaadaptowany, dobrze powiedziany, zagrany z młodzieńczą energią, plastycznie wysmakowany i muzycznie wyrafinowany Irydion pozwala mieć nadzieję, że nie będą to Dziady koturnowe (jak w Polskim lubi się grywać), ale klasyczne, to znaczy robione nowocześnie, jednak z wiarą w sens i siłę dramatu.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.