3/2013

Dziedzictwo krzywd

Przedstawienie Tomaszuka pozostawia w widzach silne przekonanie, że odbieranie ludziom wiary w cuda jest odbieraniem im ostatniej nadziei.

Obrazek ilustrujący tekst Dziedzictwo krzywd

Rafał Gąsowski

Cuda i ludzka tęsknota za nimi od dawna fascynowały Piotra Tomaszuka. Już w Turlajgroszku Czort i Święciucha w biały dzień przychodzą do ludzi, a magiczne ziarenko grochu dyskutuje z młodym pokutnikiem o winie i karze. W Ofierze Wilgefortis święta bohaterka prowokuje samym swym istnieniem oraz czynionymi cudami najróżniejsze reakcje otoczenia – od chęci ukamienowania lub ukrzyżowania (co ostatecznie staje się faktem), przez propozycje pokazywania jej za pieniądze na jarmarkach, po wywyższenie i kult. Wybraniec w Świętym Edypie pokonuje długą pokutną drogę, by od grzechu dojść do światłości, przemieniając się po drodze w jeża i przeżywając w cudowny sposób długie lata na skrawku gołej skały. Sama nazwa teatru w Supraślu wciąż przypomina o Wierszalinie – wiosce, w której Eliasz Klimowicz, zwany Prorokiem Ilją, chciał widzieć Nowe Jeruzalem. Przybliżeniu istoty jego kultu służyło przedstawienie Wierszalin. Reportaż o końcu świata.
Leżący koło Białegostoku Zabłudów pojawił się w polu zainteresowań Tomaszuka wiele lat temu, jako miejsce akcji spektaklu Głup (premiera w 1996 roku). Nowa wersja Głupa, zatytułowana Pasja zabłudowska (1998), ujawniła, jak silna była (i jest) w artyście potrzeba drążenia tematu. Tomaszuk doskonale wie, że cuda nigdy się nie starzeją, a pamięć o nich rośnie w czasie i coraz bardziej podlega mitologizacji. Podobnie jest z ludzką krzywdą, której wspomnienie powraca, zatruwając narodową lub lokalną świadomość i podświadomość. Tylko ujawnienie całej prawdy, ekspiacja i zadośćuczynienie mogłyby położyć kres wlokącym się traumom – ale o nie najtrudniej.
Przedstawienie Wszyscy święci. Zabłudowski cud (pierwszy pokaz 8 września 2012) nawiązuje do konkretnych wydarzeń. Na łące koło Zabłudowa czterokrotnie (13, 20, 23 i 30 maja 1965) Matka Boska ukazała się czternastoletniej Jadwidze Jakubowskiej. Nikt inny nie widział objawienia (najwyżej jakieś bliżej nieokreślone zjawiska świetlne), choć w ostatnim dniu na łące zgromadził się tłum wyznawców, okolicznych i przyjezdnych. Zaniepokojone władze, chcąc ukręcić łeb sprawie i zatrzymać falę pielgrzymek, zarządziły atak milicji, któremu wierni dali niejaki odpór, rzucając kamieniami w stronę radiowozów. Potem nastąpiły przesłuchania, aresztowania i prześladowania. Jak pisze Tomaszuk w komentarzu do sztuki (oraz w specjalnej „Gazecie Wierszalin” kolportowanej w teatrze): „Nie dziwi bynajmniej ilość kłamstw wygłoszonych przy tej okazji przez propagandowe służby PRL-u. Dziwi to, że po ‘89 roku na temat tego, co naprawdę wydarzyło się w Zabłudowie w 1965, nie powiedziano prawie nic, a to co powiedziano, w istocie powtarzało kłamstwa i zafałszowania…”.
Piotr Tomaszuk przygotował spektakl interwencyjny. Obchodzi go temat i chce swoją inscenizacją przyczynić się do wyjaśnienia zdarzeń. Żyją jeszcze ich uczestnicy, wiele osób pamięta, jak to było, lub słyszało opowieści rodzinne na ten temat. Dlatego twórcy Wszystkich świętych zapraszają widzów po spektaklu do dyskusji i wspomnień. Z tego powodu przedstawienie stanowi „projekt otwarty” czy „pracę w toku”, zgodnie z oświadczeniem reżysera: „w naszym przedstawieniu gotowi jesteśmy zmienić wszystko, o ile odnajdą się nowe relacje i fakty. […] W tym przypadku PREMIERĘ DAMY NA KOŃCU”.
Drugim wyznacznikiem tak pojętego zadania teatralnego jest przyjęcie konwencji storytellingu, a więc widowiska opartego na opowiadaniu, w którym kreowanie opowieści na zadany temat stanowi istotę działań scenicznych. Siedmioro aktorów chodzi po scenie w tę i z powrotem w półmroku, w lekko stylizowanych, lecz ogólnie bezwyrazowych kostiumach (mężczyźni w garniturach, kobiety w garsonkach, wszyscy czasami w melonikach). Wyjątek stanowi biała sukienka nawiedzonej dziewczynki (Katarzyna Grajlich). Nawet przedstawiciele Kościoła: Biskup Archidiecezji w B. (Rafał Gąsowski, kreujący także rolę Celnika na Okęciu) i Proboszcz parafii w Z. (Jan Tuźnik), nie wyróżniają się strojem, ubrani w garnitury, choć z koloratką. To zabieg celowy. Księża zachowali w tej sprawie podobny dystans i niechęć wobec zdarzenia, jak przedstawiciele władz. Kościół nigdy nie uznał cudu w Zabłudowie, więc i Zabłudów nie stał się polską Fatimą.
Aktorzy chodzą i mówią, czasem przystają, jak Biskup przemawiający w głębi sceny z ambony albo jak Marianna od Cudu (w znakomitej kreacji Katarzyny Siergiej), która siada na krześle tuż przed pierwszym rzędem widzów i w długim monologu opowiada o swoich losach. Kobieta stała się głosem sławiącym cud. Ułożyła pieśń Dzieweczka z miasteczka, o dwudziestu sześciu zwrotkach i litanijnym refrenie, pisała i kolportowała informacje o objawieniu. Prześladowana i skazana na cztery lata, torturowana przez strażnika więziennego, przetrwała dzięki poczuciu misji. Siły dodał jej też gest władz kościelnych, które zainteresowały się jej pieśnią. Katarzyna Siergiej – jak to bywa w konwencji storytellingu – zachowuje dystans do postaci, opowiada o Mariannie i udziela jej głosu (mówi w pierwszej osobie), ale nie wciela się w nią, nie gra. Ważna jest opowieść, skierowana wprost do konkretnych słuchaczy. Gdy w pewnym momencie na widowni słychać śmiech, aktorka od razu reaguje: „możecie się śmiać, ale…”.
Przestrzeń, w której wędrują aktorzy, wyznaczona jest półprzezroczystymi parawanami-ekranami. Na nie rzucane są obrazy z przeszłości, zwłaszcza stare fotografie pokazujące tłumy zdążające ku łące objawień. Na środku sceny skonstruowano wąskie, prześwitujące pomieszczenie, rodzaj boksu, które w zależności od sytuacji zmienia swoje znaczenie. Jest budką celnika w scenie odprawy paszportowej opuszczającego Polskę Prokuratora Rejonowego w B. (Miłosz Pietruski), który w roku 1965 prowadził dochodzenie w sprawie zabłudowskiego cudu, przesłuchiwał i wymierzał kary, a w 1968, z powodu żydowskiego pochodzenia, został zmuszony do wyjazdu. W innej scenie centralny boks staje się smugą światła, w której Jadziunia nie swoim głosem wypowiada słowa objawienia, natomiast jej matka (Paula Czarnecka) wznosi ręce w geście ni to ratowania nawiedzonego dziecka, ni to uwielbienia dla młodej prorokini. Boks to także budka telefoniczna, w której wściekły i wulgarny Sekretarz KW PZPR w B. (Dariusz Matys, kreujący także Ojca Jadzi) wywrzaskuje do słuchawki rozkazy wydania wódki pacyfikującym lud milicjantom.
Większość wypowiadanych tekstów to oryginalne zapisy zeznań i relacji z tamtych lat. Zarazem jednak każda opowieść jest kreacją – przez rozłożenie akcentów, mocniejsze punktowanie tych a nie innych zdarzeń. Z zapisów, śladów, kłamstw, manipulacji, konfabulacji, fantazji – całego morza ludzkiej pamięci i niepamięci – Tomaszuk najmocniej uwypuklił trzy wątki: relacje świadków, manipulacje władz państwowych oraz postawę Kościoła katolickiego, walczącego ze szpiegostwem w swoich szeregach i zainteresowanego uciszaniem ludzi nie mniej niż komunistyczne władze, choć z innych powodów.
Tomaszuk dodatkowo wyeksponował wątek żydowski. Na zabłudowskiej łące objawień stała niegdyś słynna w świecie drewniana XVII-wieczna synagoga zbudowana bez jednego gwoździa, spalona przez Niemców w 1941 roku. Obok mieścił się kirkut. Prokurator, opuszczając Polskę, chce zabrać ze sobą na pamiątkę unikalną fotografię synagogi, ale celnik odbiera mu ją jako dokument przedwojenny, a więc zabytkowy, wymagający zezwolenia na wywóz z kraju. Z późniejszej sceny dowiemy się, że zajadłość Prokuratora w sądzeniu uczestników sprawy zabłudowskiej miała po części źródło w pragnieniu zemsty skrzywdzonego przez Polaków Żyda. Co prawda Marianna od Cudu rzuci mu w oczy, że „to nie myśmy was mordowali!”, ale przecież każdy z widzów wie, że z Zabłudowa do Jedwabnego jest całkiem niedaleko.
Cud w Zabłudowie dawał też okazję do poruszenia innego zadawnionego lokalnego konfliktu: katolicko-prawosławnego. Na łące objawień postawiono dwa krzyże, ale ten prawosławny szybko przeniesiono do pobliskiej cerkwi, bowiem tłum się burzył, twierdząc, że Matka Boska ukazuje się tylko katolikom. Inscenizator nie poszedł tym tropem, może dlatego, by nie komplikować i tak splątanej fabuły. Nie ma też w przedstawieniu żadnych odwołań do najnowszego cudu na Podlasiu – tym razem w Sokółce (2008).
Piotr Tomaszuk odrzucił możliwe aktualizacje. Skupił się na odkłamywaniu i prześwietlaniu konkretnego zdarzenia z przeszłości – przede wszystkim dlatego, że fascynuje go fenomen ludzkich reakcji na „cudowne” wydarzenia. Ludzie potrzebują transcendencji i wyglądają cudów, bo są krzywdzeni, nieszczęśliwi, biedni, chorzy. Rozpaczliwie pragną pociechy – nadziei, że ktoś jednak się o nich troszczy, wie o ich nieszczęściach, ktoś w końcu nagrodzi dobro, ukarze zło, a na świecie zapanuje sprawiedliwość. Wszystkie miejsca cudów i objawień natychmiast obrastają opowieściami o uzdrowieniach. Na podmokłej łące pod Zabłudowem też w wykopanym zagłębieniu pojawiła się woda, którą ludzie zaczęli pić lub się nią obmywać, a opowieści o uzdrowieniach odnotowano w protokołach. Obecnie stoi tam kapliczka z figurą Matki Boskiej, krzyż, chorągwie maryjne i papieskie oraz tabliczka z informacją o objawieniach, zakończona słowami „Matuchno nieustannie opiekuj się nami!”.
Przedstawienie Tomaszuka pozostawia w widzach silne przekonanie, że odbieranie ludziom wiary w cuda jest odbieraniem im ostatniej nadziei.
 

Teatr Wierszalin w Supraślu
Wszyscy święci. Zabłudowski cud
inscenizacja i reżyseria Piotr Tomaszuk
współpraca reżyserska Rafał Gąsowski
muzyka Piotr Nazaruk
pierwszy pokaz 8 września 2012