4/2013

Ojciec Chrzestny Juliusz Cezar

Film Cezar musi umrzeć nie jest wielką ekranizacją dramatu Szekspira, ale pokazuje niezwykłą siłę oddziaływania teatru na jego twórców.

Obrazek ilustrujący tekst Ojciec Chrzestny Juliusz Cezar

Aurora Films

Może się nie podobać. Nie jest to film wyrafinowany estetycznie, nie trzyma w napięciu, właściwie nie ma akcji. Widz w mniejszym stopniu niż zazwyczaj w kinie poddaje się iluzji przedstawianego świata. Ale bodajże jest to przez twórców zamierzone. Zdystansowany odbiór powoduje, że, owszem, nie przeżywa się, ale z rosnącym zainteresowaniem śledzi precyzyjną grę nakładania się znaczeń. Przez cały czas bowiem dialogują ze sobą tekst, czyli Szekspirowski Juliusz Cezar, który stwarza się nagle przed naszymi oczyma, kiedy dramat jest wypowiadany czy odgrywany; i kontekst, czyli sytuacja prób i premiery w więzieniu. Gatunkowo Cezar musi umrzeć jest fabularyzowanym paradokumentem, ale często wydaje się bardziej filmem o teatrze więziennym niż ekranizacją Szekspira. Natomiast równoważenie tej kruchej proporcji zostało zrealizowane mistrzowsko.
Było trafnym pomysłem, żeby Fabio Cavalli, włoski reżyser teatralny, zrealizował z osadzonymi w rzymskim więzieniu o zaostrzonym rygorze Juliusza Cezara. Kto bardziej niż oni tęskni do zaułków wiecznego miasta? Aktorzy świetnie rozumieją też sytuację dramatyczną tej sztuki. W ich świecie wciąż walczy się z despotycznymi liderami, wykonuje wyroki i prowadzi wyniszczające wojny. Budując sceny i relacje między postaciami, ale przede wszystkim mówiąc tekst, więźniowie opowiadają własne doświadczenia. Im bardziej utożsamiają się z rolą, tym doznanie jest silniejsze, co widać najdobitniej na przykładzie Brutusa. Kiedy na początku drugiego aktu bohatera dopadają rozterki, aktor przeżywa nagle prywatne załamanie, nie potrafi dokończyć kwestii. Niegdyś szydził z wahań przyjaciela idącego wykonać wyrok śmierci, teraz słowa Szekspira pomagają mu odczuć strach i pojąć wątpliwości targające mścicielem. Na ulicy, w prawdziwym świecie twardych facetów, trzeba je było wypierać. Teatr działa jak psychodrama i bufor. Pozwala bezpiecznie przeżyć jeszcze raz tę samą sytuację, tym razem obierając inny punkt widzenia. To jest prościutki mechanizm aktorstwa, jednak obserwować te reakcje u prawdziwych przestępców to rzecz wyjątkowa.
Nasuwa się w związku z tym i ta kwestia, że Rzymianin okazywanie uczuć uznawał za bezwstyd, a chęć postawienia się w sytuacji kogoś – za szaleństwo (że posłużę się frazą Jerzego Jarząbka). W Juliuszu Cezarze Szekspira postawy te uległy daleko idącej przemianie, osiągając w filmach o włoskiej mafii zupełną skrajność. A skoro Cezar musi umrzeć (nie bez powodu tak brzmi tytuł filmu), Taviani odwołują się do pocałunków i Brutusowych pchnięć, jakie znamy choćby z Ojca chrzestnego Coppoli. Podczas castingu do spektaklu Cavallego napisy na ekranie tworzą kartotekę: informują, za co wydano wyrok. Za chwilę przedstawieni tak mordercy, dilerzy, gwałciciele z zaangażowaniem odgrywają dwie scenki – mają powiedzieć ten sam tekst na dwa sposoby: groźnie i jakby ktoś odciągał ich od ukochanej kobiety. Kilka słów, które improwizują, to właściwie metryczki – imię, nazwisko, gdzie urodzony, czyj syn. Dwie sytuacje wielkiego wzburzenia – złości i rozpaczy – sytuują osadzonych z ich skróconą do danych osobowych biografią pomiędzy czymś ludzkim a nieludzkim. To samo dzieje się z postaciami Szekspira.
Odegranie ich przez więźniów, nie tak wyrafinowanych w usprawiedliwianiu swojego postępowania jak starożytni, przed tymi, których czyny wprost zostały napiętnowane wyrokiem sądu, kładzie się lekkim cieniem na zabójcach Cezara. Dobitniej wybrzmiewają wersy, w których mówi się, że spiskowcy pozbywają się autokratycznych zapędów, a Brutus ma to wszystko załagodzić, wyjść na agorę i przeciągnąć tłum na swoją – i Kasjusza – stronę: „Kaska: Wysoko stoi on w opinii ludu / I uczestnictwo jego jak alchemia / Zamieni w cnotę to, co by w nas mogło / Wydać się niecnym. // Kasjusz: Dobrze oceniłeś / Prawdziwą jego wartość i powody, / Które go czynią nam potrzebnym”.
Niestety, Brutus nie jest dość radykalny, nie chce wyrżnąć w pień wszystkich współpracowników Cezara, co więcej – jakby zapominając o sile retoryki – pozwala Markowi Antoniuszowi przemówić po sobie. Cały dramat, a za dramatem film pokazują fatalną moc słowa, krwawe skutki zgrabnie formułowanych argumentów. Pełniły one zasadniczą rolę, kiedy szedł zakład o sumienie Brutusa, a Kasjusz, pośrednicząc między jego oczyma a placem, odmalował trzykrotne odrzucenie korony przez Cezara tak, jakby trzykrotnie została ona przyjęta – i Brutus przyjmuje, że to zapowiedź rządów tyrana. W wymiarze społecznym siła perswazji pomaga w manipulacji tłumem, ku któremu wychodzi się z przemową. Znikają czyny, ich dobro lub zło, liczy się w jakim świetle zostaną przedstawione. Mechanizm perswazji działał tak samo u starożytnych, w czasach elżbietańskich, jak i dzisiaj. Dlatego, znów, tak ważny był w antycznych teoriach status „dobrego męża”, jakim musiał być retor. Rozdźwięk między szlachetnością pobudek i stanu mężów skupionych wokół obozu Kasjusza a parszywością pochodzenia, sumień i motywacji przestępców i ich walką o wpływy rodzi w filmie najważniejszą grę znaczeń. Chodzi wszak nie o pustą zabawę, lecz o uznanie człowieczeństwa również w przypadku tych, którzy odsiadują wyrok za ciężkie przestępstwa. Operator hieratyzuje więźniów, filmując ich bez koloru i z dołu, ale to oni sami, grając z pasją swoje role, niespodziewanie stają się w oczach widza wzniośli, wrażliwi, pięknie zaangażowani w sprawę.
Zatrzymując się chwilę przy środkach filmowych – dzięki kolorystyce i ciasnym kadrom powstaje też drugi efekt jednoczesności: bycia za kratami i w starożytnym oraz współczesnym Rzymie. Kamera wyodrębnia więźniów z tła, likwiduje je w półzbliżeniach albo wycina tak (jak na przykład w scenie na dziedzińcu, kiedy przemawiają Brutus i Marek Antoniusz), że staje się scenografią niemal realistyczną. Ściana więzienia neutralizuje się, zdaje się zwykłym murem w dowolnym miejscu i czasie. Taki sposób filmowania sprawia również, że widz rzadko ogląda po prostu próbę teatru, częściej Juliusza Cezara, ekranizację dramatu Szekspira. Fragmenty sztuki składają się na całość: od spisku do samobójstwa, ze wszystkimi węzłami dramaturgicznymi. Do tego jeszcze świat przedstawiony Juliusza Cezara granego przez groźnych mężczyzn przypomina klimat filmów gangsterskich, jakby więźniowie po cichu knuli spisek na jednego z nich – i w tym może jest nawet pewne napięcie.
W każdym razie w całym projekcie teatru więziennego nie chodzi tylko o to, że osadzeni mają dodatkowe zajęcie. Aktorzy są tak bardzo mentalnie zanurzeni w świecie spektaklu, że również dla nich korytarz przemienia się w ulicę, a schody w patio. Niektórzy to sobie uświadamiają, zaczynają wydawać książki, grać… To film zarazem o tym, że sztuka daje wolność od pierwszej chwili zaangażowania się w projekt, ale i o goryczy, a może nawet rozpaczy, gdy kurtyna opada. Jeden z więźniów powiedział, że dopiero po tym doświadczeniu poczuł się w więzieniu jak w klatce. U Tavianich tylko początek i koniec, czyli klamra, którą jest premiera Juliusza Cezara na scenie przed rodzinami i bliskimi, są w kolorze. Kiedy aktorzy wracają, kolory zaczynają blaknąć, aż do chwili, gdy za ostatnim strażnik zamknie na klucz drzwi celi – wtedy stają się czarno-białe. Bohaterowie filmu nie są już antycznymi wodzami ani aktorami szekspirowskimi oklaskiwanymi przez publiczność. Znów widzą kraty w oknach. Film pokazuje jednak, że podróż, jaką odbyli, dała im wolność, nie jej namiastkę: możliwość ekspresji siebie.

Cezar musi umrzeć
reżyseria Paolo i Vittorio Taviani
premiera 11 lutego 2012
w polskich kinach studyjnych od 18 stycznia 2013