4/2013

Kto z was mowę ptaków zna?

Spektakl Piotra Cieplaka oparty na wierszach Tuwima pokazuje pewną przemianę w jego myśleniu o teatrze dla najmłodszych.

Obrazek ilustrujący tekst Kto z was mowę ptaków zna?

Zuzanna Waś

 

W wystawionym kilkanaście lat temu Kubusiu P. według Aleksandra Milne’a, czy niedawnym Singerowskim przedstawieniu, Cieplak pełnymi garściami czerpał z estetyki i stylu teatru dla dzieci. Mogłoby się wydawać, że ten „nurt dziecięcy” jest dla reżysera rodzajem luksusowej ucieczki od poważnego repertuaru dla dorosłych. Spektakle te są jednak zaskakująco spójne z jego pozostałymi pracami, można właściwie zaliczyć je do szczytowych osiągnięć reżysera. W Opowiadaniach dla dzieci, ponad dwugodzinnym, widowiskowym teatralnym traktacie o wartości rodziny, sensie sztuki i metafizyce, udało się Cieplakowi – podobnie jak w fenomenalnym, „dorosłym” Słomkowym kapeluszu – sformułować credo swego teatru. W pewnym sensie jest to wada tego spektaklu: rozpoetyzowana forma, niełatwe przesłanie, zakorzenione w starotestamentowej Księdze Eklezjasty, ale i długi czas trwania, to dla najmłodszych zbyt wysoko zawieszona poprzeczka. Chyba niespecjalnie pomagał też fakt, że cały spektakl był opowiadany z perspektywy dorosłego – roztargnionego profesora Szlemiela, a protagonistami tych opowieści byli starzy mędrcy, królowie, ojcowie rodzin, młode małżeństwo. Sami dorośli.
W najnowszej Lokomotywie reżyser skłania się ku najmłodszym widzom. Robi to dość dosłownie: scenografia przedstawia fragment pokoju „każdego” mieszkania, powiększonego do nadnaturalnych rozmiarów. To świat ukazany z perspektywy dzieci, a jednocześnie Tuwimowskiego Maluśkiewicza – pełen tajemnic, zbyt ogromny, by łatwo pojąć jego mechanikę. Jest tam wielki kontakt, mop, pod którym można się schować, pnący się wysoko poza zasięg naszego widzenia parasol, czy w końcu szuflada, w której mieści się cała szóstka bohaterów. Oglądamy jak przez lupę wycinek świata, mikrokosmos rozpostarty między listwą podłogową a nogami kredensu. Ten prosty a zmyślny zabieg scenograficzny, za którym idą dalsze reżyserskie rozwiązania, jest jasnym sygnałem – od początku dokładnie wiadomo, kto jest adresatem wydarzeń scenicznych. Reżyser chce stworzyć przedstawienie dla najmłodszych, a nie – jak to robił w swoich wcześniejszych pracach – dla dorosłych, tęskniących za bezpowrotnie utraconym dzieciństwem. Cieplak, z zadumą podobną raczej wierszowi Miłosza, zamiast patrzeć wysoko, prosto w słońce, przyklęka i „twarz ku trawie schyla”.
Bohaterami nowego spektaklu są więc dzieci – a właściwie dorośli bawiący się w dzieci. Poprzebierani są w pstre sweterki, rajtuzy, sukienki i pantofle, mają na sobie całą tą „obciachową” garderobę, którą z rumieńcem zażenowania ogląda się po latach na fotografiach z czasów dzieciństwa. To mali poeci, którym przychodzą do głowy najbardziej zachwycające i marzycielskie myśli – zdumiewają się nimi na krótko, by za chwilę potknąć się i walnąć pupskiem o ziemię. W ferworze domowej zabawy odkrywają przed młodą widownią i przed sobą nawzajem znane i przez pokolenia osłuchane wiersze Tuwima: otwierającego spektakl Dyzia marzyciela, Okulary, Ptasie radio, Zosię Samosię, Rzepkę, Abecadło, Pana Maluśkiewicza i wieloryba, Kotka. Wypowiadają je, jak to u Cieplaka, świadomie uciekając się do przerysowań, z rozmarzonym wzrokiem, trochę tęsknie, ale też z czułym poczuciem humoru. Nie są to rzecz jasna wywrotowe interpretacje Tuwima, bo i nie w tym rzecz. To przedstawienie dobrze spełnia funkcję „pierwszego kontaktu” z tymi wierszami i może pobudzać dziecięcą wyobraźnię, podobnie jak od pokoleń robią to ikoniczne dziś ilustracje Jana Marcina Szancera do książeczki Lokomotywa, wydanej po raz pierwszy w 1953 roku i na przestrzeni lat wielokrotnie wznawianej.
Na stronie teatru czytamy, że przedstawienie jest przeznaczone dla widzów od piątego roku życia. Cieplak przystosował swój spektakl do możliwości percepcyjnych najmłodszych widzów: trwa on godzinę, jest ciągiem luźno powiązanych scen, których nie łączy żadna fabuła (dzieci mogą się więc „zawiesić” i bez większej szkody „wrócić” w dowolnym momencie do spektaklu), jest też pełen przyciągających uwagę efektów. Tytułowy wiersz Lokomotywa zaplanowany został na koniec spektaklu, co mniej więcej od połowy wywołuje podniecenie na widowni, która głośno zaczyna domagać się wierszyka, na który przyszła do teatru. Na początku przedstawienia widzimy trójkątny znak drogowy z czarną ciuchcią, a w przerwach między kolejnymi wierszami aktorzy cicho skandują charakterystyczne: „A co to to? Co to to?”. Dorośli znawcy teatru Cieplaka, pamiętający choćby „da da” z Nieskończonej historii, jego poprzedniego spektaklu, mogliby bez trudu i większych nadużyć wysnuć z tego całkiem poważną interpretację.
Cieplakową Lokomotywę w ruch wprawia przede wszystkim dobre aktorstwo – bardzo czułe na słowo i gest. Właściwie każdy z aktorów ma w tym spektaklu swoje pięć minut, podczas których staje się teatralnym czarodziejem. Absolutnym majstersztykiem jest natomiast rola Andrzeja Mastalerza. Jego bohater jako jedyny przebrany jest za dorosłego, a raczej za stereotypowe i dość niedzisiejsze wyobrażenie dziecka o dorosłym: w czarny garnitur, kapelusz, krawat. Nabożna powaga, z jaką aktor wypowiada fragmenty Ptasiego radia, Pana Maluśkiewicza czy pięknej Mowy ptaków, jest zupełnie rozbrajająca. Mastalerz gra, podobnie jak w brawurowej roli Królika w Kubusiu P., jakby całym sobą bronił ludzkiego prawa do śmieszności, przejawiającej się choćby w zacietrzewionym wygadywaniu głupot. Ta powaga z jednej strony daje efekt komiczny, z drugiej zaś wydaje się świadectwem etosu aktora, dla którego widz – niezależnie czy jest nim dziecko, czy dorosły – to poważny partner. Słowa Mastalerza: „Kto z was mowę ptaków zna? Nikt – i tylko jeden ja”, są więcej niż tylko recytacją wierszyka. Mowa ptaków w jego interpretacji to mały aktorski manifest.
Cieplak po raz kolejny – po spektaklach inspirowanych twórczością Eliota, Herberta, Białoszewskiego – opowiada o świecie językiem poezji, choć tym razem znacznie mniej skomplikowanej. Słodko-gorzka, refleksyjna, marzycielska tonacja jego teatru pozostaje jednak niezmienna. Osłuchane i uwielbiane przez kilka pokoleń wiersze Tuwima są niemal gwarantem teatralnego sukcesu, ale co ten wybór oznacza dla samego Cieplaka? Lokomotywy nie da się ustawić obok wspomnianych Opowiadań dla dzieci, czy Kubusia P., choć z pewnością jest to ciekawa propozycja w repertuarze stołecznego Powszechnego. Chciałoby się natomiast, by spektakl ten stał się dla Cieplaka orzeźwiającym doświadczeniem. Reżyser w ostatnich latach, jak sam przyznaje, gra wciąż tę samą piosenkę, choć w bardzo różnych aranżacjach. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby pewna monotonia powracających tematów nie oznaczała powielania podobnych rozwiązań reżyserskich. Może więc przyszedł w końcu czas, by skomponować nowy utwór?
Lokomotywę kończy przeszywający dźwięk ostrego dzwonka – tego samego, którym rozpoczynają się Beckettowskie Szczęśliwe dni. Winnie, którą u Cieplaka zagrała kilka lat temu Krystyna Janda, budziła się w tamtym spektaklu przykryta do pasa kocem i ze szczerą wiarą witała kolejny „cudowny dzień”. Tak zaczynał się zaskakujący, nowatorski i głęboki spektakl. Tych wartości w teatrze Cieplaka ostatnio brakuje.
 

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie
Lokomotywa wg wierszy Juliana Tuwima
reżyseria Piotr Cieplak
scenografia Andrzej Witkowski
muzyka Kormorany
premiera 27 lutego 2013