4/2013

„Irydion” Anno Domini 2013

 

Obrazek ilustrujący tekst „Irydion” Anno Domini 2013

Marta Ankiersztejn

Rzym, 1833, 21 novembra Zygmunt Krasiński do Konstantego Gaszyńskiego:

Ja tu zimę prześlęczę, bo lubię te gruzy, lubię tę karę, która spadła na miasto wieczne, na miasto ucisku i podłości, egoizmu i zbytku, słowem na ten Rzym, co był otchłanią spożerającą wszystkie narodowości świata. A teraz spojrzyj na te ruiny, na ten bluszcz, rozkosz zieloną jaszczurek, na te groby pomieszane, powikłane, leżące w pustyni, w Kampanii Rzymskiej, a potem pójdź do pałacu cezarów, do Koliseum, do gmachów Karakalli! Olbrzymy stawiali te mury, tysiąc ludzi skonało, nim drugie tysiąc dźwignęło te filary, te stosy rzniętych, dłutowanych opok – a dziś wyryte na nich dłonią czasu przekleństwo, jak na czole zbrodniarza, i Rzym leży zwalony, leży i gnije, leży i nie powstanie więcej!

Kiedy w polistopadowej Polsce zaprowadzano imperialne porządki, Zygmunt Krasiński przebywał w Rzymie. Hrabia, zresztą primo voto Napoleon, chodził po ruinach rzymskiego imperium, kontemplował krzyż w Koloseum. Towarzyszył mu tam cień ojca, przed którego autorytetem ugiął się, i dzięki któremu cały ten narodowy zryw oglądał z dystansu, i poznawał z opóźnieniem na podstawie bardzo nieprzychylnych i częściowo nieprawdziwych relacji rodzica.
Dzięki oddaleniu od powstania, blisko obcując ze śladami obróconej w perzynę rzymskiej przeszłości, Krasiński zdobywa dystans czasowy do dziejów w ogólności, a szczególnie do polskiego zrywu. Odnajduje ich sens, tworząc historyczną wizję Irydiona, a następnie niezwykłą historical fantasy Nie-Boskiej komedii. Trzeci wieszcz powstanie listopadowe ukazuje w odległej transpozycji i w szacie antycznej, rezygnując z oczywistych, prostych odniesień do faktograficznej tkanki powstania. Pisze dramat z historii ostatnich lat imperium rzymskiego. Jego bohaterem czyni Irydiona, który jako syn kapłanki Odyna i Greka Amfilocha przeznaczony jest przez ojca na mściciela podbitych narodów. Aby zdobyć pozycję na dworze, wydaje siostrę jako nałożnicę Heliogabalowi. Powiększając swoje wpływy, obejmuje dowództwo pretorianów; przyjmuje też chrzest, aby pozyskać chrześcijan. Detronizacja cezara dokonana przez senat i chwilowy zamęt stwarzają szanse dla planowej akcji zagłady imperium. W kluczowym momencie zawodzi jednak wsparcie chrześcijan, powstrzymanych przez ich przywódcę, Wiktora. Mścicielską funkcję tytułowego bohatera podtrzymuje Masynissa. Nawet jeśli nie bierze on udziału w akcji, jest niemal stale obecny jako jej milczący świadek, zewnętrzne źródło energii wspierające bohatera. W ostatnich scenach dokonuje swej autoprezentacji jako diabeł.
W spektaklu Seweryna Masynissa postawą, pancerzem chłodnego opanowania, ale też czarnym surdutem, którego kołnierz został zastąpiony fałdami nawiązującymi do togi, odcina się od pozostałych postaci, których ubiory nie mają tej sztywnej oficjalności. Kostiumy, pomyślane bardzo oszczędnie i symbolicznie, zawierają aluzje do antyku, ale nie narzucają go z nieodpartą koniecznością, są więc konsekwencją zamysłu całej inscenizacji.
Patrząc na beznamiętnego i, zdawałoby się, skrycie dyrygującego akcją Masynissę, można było pomyśleć o samym autorze dramatu. Ale też i o jego ojcu, hrabim i rosyjskim już wtenczas generale. Ekskluzywne kostiumowo potraktowanie postaci szatana, pokazanego w stroju zbliżonym do dziewiętnastowiecznego, dyskretnie przerzuca most ponad imperium rzymskim do czasów autorowi współczesnych, ale i do czasów późniejszych, będąc symbolem wcielenia odwiecznej siły. Ojciec Krasińskiego był wprawdzie prędzej anty-Masynissą – kimś, kto pragnie ze wszech sił ocalić młodą wrzącą krew od żądzy zemsty i religii fanatycznego zaślepienia. Uleganie autorytetowi ojca – ale wbrew sobie, bo z całym węzłem romantycznych wątpliwości – było aktem odwagi, nie zaś tchórzostwa syna. Ambiwalencja ta mogła się przejawić w takim chwilowym utożsamieniu ojca i Masynissy. Chwilami przez jego postać wydaje się przeglądać asesor z Antoszwińców, którego działanie jednak dokładnie odwrotną formę – studzenia zapału – przybrało.
Sam Irydion, nakręcany przez przewodnika duchowego do działania, ma chwile, w których wydaje się błąkać, w których czuje się zagubiony. Bez impulsu przywódcy jego zapał słabnie. Filozofia czynu wymaga odpowiedniego „konduktora” – przewodnika. Czyn nie podlega tutaj logicznej racji; jego podtrzymanie opiera się na hormonach młodości i hipnotycznej zależności od przedstawiciela „racji zemsty”, który cały społeczny i narodowy interes nie tyle ma za nic, co wykorzystuje we własnym celu, dziergając sobie z niego półprawdy i całe fałsze.
Inscenizacja Seweryna nie została politycznie ujednoznaczniona. Pod treścią historycznych konfliktów pokazane są raczej skryte siły i motywy powodujące ludźmi bądź nimi targające. Jest zapalczywa młodość, ważąca się na wszystko, ekstremistyczna, szalona i prawdziwa. Są przywódcy duchowi, którzy świetnie potrafią tę rewolucyjną siłę młodości wykorzystać. Jest grupa działająca niewidzialnie, w podziemiach, której siła jest niedostrzegana, i są walki na powierzchni, które przynoszą pałacowe przewroty mające na celu zamienić – jak w szekspirowskim schemacie – jednego tyrana na innego. Jest wreszcie zdemoralizowany władca zainteresowany utrzymaniem władzy tylko o tyle, o ile jest ona dla niego osłoną bezkarności wyuzdanych rozrywek erotycznych. Spod materii cesarskiej purpury prześwieca niemal zupełnie nagie ciało, bo cała ta cesarskość to postaw sukna, kawałek czerwonej szmaty, która skrywa nie co innego, jak słabość i strach. Może jeszcze histerię i egzaltację cesarza-młodzika, przekonanego, że przy boku ma gwardię oddanych pretorianów i niezdającego sobie sprawy, że przy pierwszej, korzystnej okazji są oni gotowi wbić mu nóż w plecy.
Oderwanie fabuły od współczesnych wypadków daje asumpt Krasińskiemu do głębszego wejrzenia w energię sił, które wcielają się i manifestują – niezależnie od racji po czyjejkolwiek stronie. Miotający się Irydion, który niby wie, czego chce teraz, zaraz, natychmiast, stąpa po terenie katakumb, gdzie odbywa się praca wieków – spokojna medytacja i czuwanie na modlitwie – wytrwała praca kropli wody. Odporna jest na chwilowe zawirowania i złudne miraże zwycięstwa. Prawda tkwi w sile grupy i jej prawowitym przywódcy, stojącym na straży długiego trwania, działania mało widocznego i nieatrakcyjnego, które wymaga absolutnego słuchu „wieków” – oczywiście będącego darem ascezy i świętości. Chrześcijanie są w katakumbach i opodal aren – za nimi będą przemawiać usta purpurowe ran dziesiątków tysięcy męczenników, upamiętnionych później przez krzyż wzniesiony w Koloseum. Somnambulicznie powtarzane „Do broni! Do broni!” owładniętej przez Irydiona Kornelii brzmi echem polskiego, listopadowego wieczoru, zyskując jednak przez tę nieprzytomność bohaterki (zagraną świetnie, bez szarżowania) wymiar urojenia i stając się, jako słowo puste, znaczącą przepowiednią klęski przedwczesnego zrywu.
Seweryn, podobnie jak Krasiński, acz z innych zapewne powodów, nie uległ łatwej pokusie trywialnej adaptacji do aktualnej sytuacji politycznej. Wielka metafora upadku imperium, w którym intrygi jednych, a siła woli i zdolność manipulacji masami innych okazują się historycznie nieskuteczne i muszą ustąpić innej racji. Jak w przekazie Mickiewicza:

Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.

Zarówno wizualnie, jak i akustycznie dramat otrzymał oprawę imponującą. Muzyka wykonywana na żywo doskonale rytmizuje ruch sceniczny. Zastosowanie minimalistycznych dekoracji, symbolicznych kostiumów, ognia, światła i dymu tworzy atrakcyjny wizualnie obraz, utrzymany w ograniczonej, ale znaczącej kolorystyce. Spektakl obywa się właściwie bez zmiany dekoracji, ale biel, czerń i czerwień dookreślają bohaterów i sens akcji. Spadające z rozkazu Heliogabala szkarłatne płatki róż stają się plamami krwi, po których stąpają bohaterowie. Zmiana świateł miejsce pałacowych orgii przemienia w mrok rzymskich katakumb. Perfekcyjne do najdrobniejszego szczegółu wykonanie, płynność następujących po sobie poszczególnych sekwencji, przemyślany montaż sceniczny niełatwego, bogatego w efekty przedstawienia oznacza także, że załoga teatru jest precyzyjnie funkcjonującym zespołem – jednością, sprawnym aparatem zdolnym udźwignąć największe wyzwania.
Treść dramatu jest zrozumiała dzięki wspaniałej dykcji całego zespołu aktorskiego i opracowaniu utworu. Zasada stylu wysokiego przeprowadzona oszczędnie i w sposób umiarkowany. Tekst brzmiał szczerze, czyniąc bezzasadnym dyżurny wobec Irydiona zarzut „koturnowości” języka i poetyki dramatu. Puentujący całość głos autora tego teatralnego sukcesu, towarzyszący pogrążonej w mroku scenie końcowej, zastygłej w czasie wiecznym pod widmem krzyża, dopełnia tej wspaniałej uczty polszczyzny; samo to zasługiwałoby na najwyższe uznanie.
Andrzej Seweryn w swojej inscenizacji koncentruje się na procesach dotyczących władzy, jej upadku i pozostających w ukryciu niewidzialnych sił nadziei i odnowy. Ani śladu prymitywnego uwspółcześniania, brak chwytliwych, pod publiczkę (boć to w teatrze przecież i nie ta publiczka!) analogii i łopatologicznie jednoznacznego przekazu. Czysta i oszczędna mimo znacznej długości inscenizacja Irydiona doskonale wykorzystuje przestrzeń uniwersalności niszowego arcydramatu wieszcza. Utwór, wydawałoby się, niemożliwy dzisiaj do zwycięskiej inscenizacji, okazuje się triumfem reżysera i całego zespołu.