4/2013

Kryptonim „Reżyser”, czyli Kazimierz Dejmek w oczach SB

Służba Bezpieczeństwa PRL na dobre zaczęła interesować się Dejmkiem oczywiście od 1968 roku, od afery Dziadów.

Obrazek ilustrujący tekst Kryptonim „Reżyser”, czyli Kazimierz Dejmek w oczach SB

Franciszek Myszkowski

Akta ludzi teatru i filmu, znajdujące się w Instytucie Pamięci Narodowej, są w przeważającej większości dziurawe – podobnie ma się rzecz z Dejmkiem. W jego przypadku najwięcej dokumentów zachowało się z lat sześćdziesiątych i pierwszej połowy siedemdziesiątych.
Służba Bezpieczeństwa PRL na dobre zaczęła interesować się Dejmkiem oczywiście od 1968 roku, od afery Dziadów (premiera 25 listopada 1967). Z akt wynika, że na początku funkcjonariusze niewiele o reżyserze wiedzieli, nie byli nawet pewni, czy ma „wykształcenie wyższe” i „pochodzenie społeczne – inteligenckie”, czy też raczej „wykształcenie niepełne średnie”, zaś „pochodzenie chłopskie”. A wobec tego, że do sprawy Dziadów i do wszystkiego, co zdjęcie spektaklu sprowokowało, najwyższa władza podchodziła z wielką powagą, SB w całym kraju uruchomiła sieć tak zwanych osobowych źródeł informacji: tajnych współpracowników (t.w.), pomoce obywatelskie (p.o.), kontakty operacyjne (k.o.), kontakty służbowe (k.s.).
Bezcenne okazały się doniesienia gdańskiego p.o. o pseudonimie „Adam”, który w długich i szczerych rozmowach z funkcjonariuszem SB, odbywanych w kawiarniach Trójmiasta, szkicował pierwszy w aktach bezpieki kompleksowy wizerunek Dejmka. „Dejmek jest wielkim nacjonalistą – donosił „Adam”. – W swej pracy reżyserskiej eksponuje wszystko, co polskie, ma szczególną słabość do wystawiania sztuk reprezentujących klasykę polską. Posiada on ogromną wiedzę zdobytą własną pracą. W życiu jest bezkompromisowy, uparty, ale jednocześnie wyjątkowo obowiązkowy i rzetelny. Jest to człowiek o niespotykanej przekorze”. Po zaserwowaniu esbekowi kilku plotek krążących w środowisku, „Adam” kontynuował szkicowanie portretu artysty. „Bardzo charakterystyczny jest stosunek Dejmka do pracujących z nim aktorów. On w ogóle nie uznawał pracy z aktorem jako reżyser. »Poszuflatkował« [tu i we wszystkich cytatach ortografia, gramatyka i interpunkcja oryginałów – J.G.] podległych mu aktorów według własnego mniemania, dzieląc ich na mniej lub bardziej zdolnych […]. Posiadał bardzo specyficzną metodę instruktarzu reżyserskiego: kiedy jakiś aktor nie wiedział jak rozegrać danej partii roli i zwracał się do niego z prośbą o poradę, Dejmek z reguły odpowiadał – »Graj pan jak pana uczyli, ja się na tym nie znam«. Żywił on głęboką pogardę dla aktorów, uważał ich za mebel, za przedmiot potrzebny do dekoracji sceny”. Jednakże „mimo całego szeregu ujemnych cech charakteru oraz nieprzyjemnego sposobu bycia Dejmek jest uważany przez polski świat artystyczny za jednego z największych reżyserów od czasów Schillera”.
Inny współpracownik SB sięgnął do wspomnień sprzed czterech lat i poinformował, że „W maju 1964 r. po generalnej próbie Obrona Sokratesa [według Platona, Dejmek wyreżyserował ten spektakl w Ateneum – J.G] odbyło się spotkanie towarzyskie […]. Na spotkaniu tym Kazimierz Dejmek w bardzo krytycznych słowach ocenił stanowisko władz w związku z tzw. »listem 34«, używając wulgarnych epitetów pod adresem dostojników partii i rządu. Uczestnicy spotkania wypowiedź Dejmka przyjęli z wielką aprobatą. Pod przykrywką rzekomo dobrych stosunków z władzami nadrzędnymi w kręgu znajomych aktorów K. Dejmek wypowiadając swoje krytyczne uwagi, wygłaszał także wrogie poglądy dotyczące polityki partii”. Ponadto w tymże 1964 roku „podczas pobytu we Włoszech spotykał się kilkakrotnie z Tadeuszem Nowakowskim redaktorem Radia Wolna Europa”. Kolejny tajny współpracownik donosił, że Dejmek przywozi z wyjazdów zagranicznych prasę emigracyjną i kolportuje ją w teatrze.
W lutym 1968 bydgoski oddział SB informował Warszawę, że w Teatrze Baj Pomorski krąży opowieść o tym, jak to Dejmek chciał odejść ze stanowiska dyrektora Narodowego, jednak ministerstwo kultury nie wyraziło na to zgody. „W związku z tym Dejmek w czasie trwania jednego ze spektakli w stanie nietrzeźwym miał wyjść na scenę ubrany w starą odzież budząc tym zdziwienie występujących w sztuce aktorów oraz zebranej publiczności. Ponieważ incydent ten nie spowodował reakcji kompetentnych czynników Dejmek wywiesił w teatrze ogłoszenie, w którym udziela nagany »Dejmkowi« tzn. sobie i wymierza karę w wysokości 10 tys. zł”. Ta anegdota była wówczas w całym środowisku teatralnym powtarzana z ust do ust, odnotował ją między innymi w jednym ze swoich raptularzy profesor Zbigniew Raszewski.
T.w. „Juliusz” z kolei starał się opisać ówczesny stan ducha Dejmka: „[…] Dejmek miał kilka rozmów z osobistościami, po których jest zastraszony i nie chce angażować się do tej – jak powiada – »afery kulturalnej«, czy mieć kontakt z ludźmi angażującymi się w krytyce polityki kulturalnej. W duchu jednak Dejmek czuje solidarność z tymi, którzy – jak powiada – »walczą z bzdurą«. Czuje się w tej chwili jak człowiek zawieszony w próżni – »kościół, mówi, odepchnął go od swego łona, a marksizm się go zaparł«. Jest trochę rozgoryczony: zdjęto mu »Dziady«, teraz napotyka na nowe przeszkody, a przecież on – powiada – jest tylko reżyserem i niczym więcej”.
Służba Bezpieczeństwa 10 czerwca 1968 roku założyła Dejmkowi tak zwany kwestionariusz ewidencyjny pod kryptonimem „Reżyser”. Dejmek dwa miesiące później, 31 sierpnia 1968, stracił stanowisko dyrektora Narodowego i wtedy dał mu u siebie pracę Janusz Warmiński, szef warszawskiego Ateneum. Wkrótce więc SB zaczęła gromadzić materiały w sprawie obiektowej „Panteon”, pod którym to kryptonimem krył się właśnie Teatr Ateneum. We wniosku o wszczęcie śledztwa zastępca naczelnika wydziału III komendy milicji obywatelskiej miasta stołecznego Warszawy stwierdzał: „Funkcjonująca na terenie tego teatru grupa aktorów skupiona ideologicznie wokół Kazimierza Dejmka dominuje swymi rewizjonistycznymi postawami politycznymi i wyznacza polityczne oblicze całego zespołu. Znajduje to szczególnie dobitny wyraz w repertuarze Ateneum, na który składają się najczęściej spektakle zawierające kontrowersyjne teksty, które przy odpowiednio realizowanych założeniach reżyserskich, przybierają formę prowokacyjnych interpretacji obliczonych świadomie i celowo na rozniecanie nastrojów niezadowolenia i oporu wobec polityki Partii i Rządu”.
W 1969 Dejmek „usiłował wystawić w Ateneum sztukę p.t. Pasja o męce Pańskiej która zawierała negatywne polityczne teksty oraz wskazywała na panujący w Polsce rzekomy antysemityzm. Treść sztuki godziła bezpośrednio w politykę Partii i Rządu PRL [chodziło o utwór znany powszechnie jako Dialogus de Passione]”. Informator z Narodowego meldował: „W czasie próby generalnej kilku aktorów (Ordon, Szymański, Woźniak, Dzwonkowski) przedostając się za kulisy, a następnie ukrywając w dekoracjach obejrzeli spektakl. Komentując sztukę w środowisku aktorskim stwierdzali, że jest to obraz męczeństwa i prześladowania Żydów od czasów narodzin Chrystusa do dnia dzisiejszego przez »czerwoną zarazę«, którą symbolizują diabły ubrane w czerwone kostiumy. Stwierdzają ponadto, że Pasja o Męce Pańskiej w porównaniu do Dziadów posiada bardziej zdecydowany wydźwięk polityczny”.
Porucznik SB Wiesław Poczmański został wysłany do Ateneum na przedpremierowy pokaz przedstawienia, zorganizowany dla władz partyjnych, miejskich i cenzury. Informował potem zwierzchników: „Sztuka jest sceniczną adaptacją tekstu XVI-to wiecznego, nieznanego mi autora [scenariusz był kompilacją anonimowych utworów pochodzących z XV, XVI i XVII wieku – J.G.] – której dokonał reżyser K. Dejmek. Jej treścią jest męka Chrystusa zobrazowana w sposób niezwykle realistyczny. Reżyseria Dejmka ograniczała się moim zdaniem do czuwania nad wiernością średniowiecznemu tekstowi, oraz na wyeksponowaniu niektórych partii, które stanowić mogą aluzję do frapujących Dejmka problemów natury społeczno-politycznej w Polsce. Całość sztuki jest, moim zdaniem, alegorycznym przedstawieniem problematyki Marca i spraw pomarcowych, choć możliwa jest zupełnie inna interpretacja jako że sztukę odczytuje każdy indywidualnie. Najmniejsza jednak sugestia ukierunkować może interpretację odbiorcy w kierunku pomyślanym przez reżysera”. Choć, jak widać, porucznik miał pewne trudności ze zdefiniowaniem wymowy spektaklu, to jednego był pewien: „Sztuka obecnie iść nie powinna, a to z uwagi na jej wielowarstwowość, aspekt społeczno-polityczny i ową aluzyjność, którą Dejmek, wydaje się, usiłował uczynić jeszcze bardziej czytelną. A więc do Dejmka można mieć pretensje o dobór tekstu oraz o reżyserię w sposób niekorzystny dla nas nakierunkowującą na kontrowersyjny fragment stosunków polskich. Zresztą takich poczynań po nim należało się spodziewać i tym uważniej odnosić się do jego propozycji scenicznych”.
Decyzją KC PZPR przedstawienie zostało zdjęte po trzeciej próbie generalnej, tuż przed zapowiedzianą już w prasie premierą. Jak się wydaje, funkcjonariusze SB w samym Ateneum nie mieli wówczas jeszcze informatorów i wiedzę na temat tej sceny zdobywali od tajnych współpracowników z innych teatrów czy kontaktów operacyjnych, na przykład z warszawskiej rady narodowej. Podporucznicy Jerzy Filipowski i Henryka Dębska, zajmujący się sprawą „Panteon”, usilnie starali się więc zwerbować kogoś z zespołu artystycznego Ateneum. Po początkowych niepowodzeniach („Cembrzyńska Iga – Maria – podejrzana o utrzymywanie kontaktów z korespondentem włoskiej Unity, przeprowadzono dwie rozmowy, odmówiła współpracy”), wreszcie zdobyli upragnionego t.w., aktorkę Krystynę Borowicz, która obrała pseudonim „Agnieszka”. W pierwszych rozmowach wyrażała „podziw dla organów Służby Bezpieczeństwa w przedmiocie kierunków zainteresowania się środowiskami artystycznymi” i stwierdzała, że „widzi konieczność zainteresowania się przez kompetentne organa działalnością niektórych osób z Teatru Ateneum m.in. wymieniła […] Kazimierza Dejmka”.
Cenna zdobycz wkrótce jednak rozczarowała SB. „Agnieszka” była aktorką drugiego, jeśli nie trzeciego, planu i do elity zespołu Ateneum miała niełatwy dostęp. W teczce pracy t.w. „Agnieszki” przeważają donosy z plotkami na temat prywatnych spraw pracowników Ateneum, opisy żałosnych machlojek finansowych – interesy te robiło się głównie podczas gościnnych występów teatru za granicą – oraz skargi na dyrekcję, która nie doceniała jakoby talentu tajnej współpracowniczki. Inna rzecz, że jej historyjki obyczajowe okazały się przydatne dla SB w innych śledztwach okołoteatralnych, nie dotyczących już Dejmka, zaś donosy o szwindelkach trafiły na milicję.
W 1973 roku sprawa obiektowa „Panteon” została zamknięta. Dejmek od paru lat reżyserował za granicą, Teatr Ateneum w ocenie SB „wystawiał sztuki eksperymentalne nie budzące zastrzeżeń z punktu widzenia interesów politycznych Państwa”, ponadto w ogóle w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych środowisko aktorskie nie wykazywało „większego zainteresowania problemami politycznymi i polityką kulturalną” – jak pisał podpułkownik magister Andrzej Maj w przedstawionej zwierzchnikom „Informacji dot. aktualnej sytuacji w środowisku teatralnym Warszawy”.
Dejmek w 1974 roku został dyrektorem łódzkiego Teatru Nowego i prowadzenie jego sprawy przejął odpowiedni wydział komendy miejskiej milicji obywatelskiej w Łodzi. Tamtejsi szeregowi funkcjonariusze na początku wiedzieli o Dejmku tyle, że zaplątany był w sprawy marcowe, więc w kwestionariuszu, w punkcie narodowość, jeden z nich wpisał „żydowska”, dopiero potem inny to przekreślił i na górze pojawiło się słowo „polska”.
W Łodzi założono Dejmkowi podsłuch, kontrolowano korespondencję, opieką otoczyło go dwóch tajnych współpracowników, pomoc obywatelska i pierwszy sekretarz organizacji partyjnej w teatrze. Ponadto podpułkownik magister Cz. Chojak podpisał się pod wnioskiem, by spośród „łódzkich krytyków teatralnych wytypować kandydata na tajnego współpracownika celem konsultowania i poznawania ukrytych treści w inscenizacjach K. Dejmka oraz przy sprzyjających sytuacjach inspirowanie krytyków do pisania negatywnych recenzji”. Nie wiadomo, czy się udało, ale zabiegi esbeków na tyle przestraszyły recenzentów, że żaden z nich nie ośmielił się napisać ani słowa o przedstawieniu Dejmka Obecność, w którym prezentowano teksty znajdującego się wówczas na indeksie Słonimskiego (Dejmek wystosował nawet w tej sprawie kąśliwy list do lokalnej prasy).
Jednakże, z punktu widzenia SB, Dejmek w okresie łódzkim nie sprawiał kłopotów. Chciał ściągnąć do Łodzi Mikołajską, po rozmowie na milicji zrezygnował z tego, „zawsze ustępował”, jeśli cenzurze lub komitetowi wojewódzkiemu PZPR nie podobała się jakaś pozycja w repertuarze Nowego („Należy do tych dyrektorów w Łodzi, z którymi urząd kontroli widowisk ma najmniej kłopotów”), ani przez telefon, ani w bezpośrednich rozmowach nie poruszał nagannych tematów. W 1980 roku zatem, krótko przed objęciem przez Dejmka Teatru Polskiego w Warszawie, zakończono prowadzenie kwestionariusza ewidencyjnego „Reżyser”.
Jeśli chodzi o lata 1975–1989, to na informacje związane z Dejmkiem natrafiałam też przy okazji badania teczek pracy tajnych agentów ze środowiska teatralnego (donosy) i akt innych figurantów (osób śledzonych przez SB) z tegoż środowiska. Interesującym źródłem z lat osiemdziesiątych są również tak zwane informacje dzienne. W języku SB nazywało się to dokładnie: „Informacje dot. aktualnej sytuacji w kraju według meldunków nadesłanych w dniu…”. Należały one do kategorii dokumentów „tajnych spec. znaczenia”, kopie były ściśle wyliczone i przeznaczone dla najważniejszych osób w PRL. W informacjach dziennych starano się charakteryzować stan nastrojów w rozmaitych środowiskach, w tym w „środowisku twórców kultury”, zwanym także niekiedy przez SB „środowiskiem kulturotwórczym”. Dokumenty te trafiały na biurka między innymi I sekretarza KC PZPR Wojciecha Jaruzelskiego, przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego, wicepremiera Mieczysława Rakowskiego, kierownika wydziału kultury KC PZPR Witolda Nawrockiego.
W latach osiemdziesiątych Dejmek najwyraźniej zbijał władze z pantałyku, miotając się od kulisy do kulisy (podobną zresztą konfuzję jego działania wywoływały w środowisku teatralnym). Po wprowadzeniu stanu wojennego jako dyrektor Polskiego wydawał się wspierać opozycję, na przykład zabiegał o zwolnienie internowanych ludzi teatru. W grudniu 1981 t.w. „Marek” (Stanisław Marat, naczelny pisma „Scena”) informował też, że po zawieszeniu działalności ZASP-u „spotkania członków Prezydium odbywają się – na zasadzie towarzyskiej – w Teatrze Polskim u Dejmka”. Na jednym z takich spotkań „Dejmek zaznaczył, że w przypadku zdjęcia mu przez cenzurę wystawianej sztuki – rezygnuje ze stanowiska dyrektora teatru”. T.w. dodawał: „Dejmek ma bardzo duży wpływ na Szczepkowskiego [prezesa zawieszonego ZASP-u – J.G.] i jego obecny sposób zachowania się również w zajęciu stanowiska zdecydowanej odmowy wystąpienia w TV”. W jednej z informacji dziennych SB wprost zaliczała Dejmka do „grupy opozycyjnych twórców”.
Z drugiej strony w sporządzonej zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego notatce służbowej funkcjonariusz SB informował zwierzchników: „Z naszego operacyjnego rozpoznania wynika, że ze środowiska teatralnego można nakłonić do telewizyjnego wystąpienia z apelem o zachowanie ładu i spokoju w kraju następujące osoby: 1.Stanisława Mikulskiego 2. Elżbietę Barszczewską 3. Kazimierza Dejmka”.
Stanisław Mikulski, wtedy aktor Teatru Polskiego, został wkrótce za wsparcie władz wyklaskany podczas przedstawienia. Pewne zdziwienie w opozycyjnie nastawionej części środowiska wywołał wówczas fakt, że Dejmek nie wyrzucił Mikulskiego – a miał poręczny pretekst, jako że akurat dokonywał, jak dziś powiedzielibyśmy, zwolnień grupowych w zespole artystycznym.
Dejmek zresztą bardzo szybko uznał, że aktorzy i reżyserzy powinni odstąpić od bojkotu „środków masowego przekazu”. Sam zaczął rozmowy z kierownictwem telewizji, co – jak podawano w jednej z informacji dziennych – zaowocowało skierowanym do niego listem zbiorowym aktorów warszawskich z „ostrzeżeniem przed podejmowaniem współdziałania z władzami”. Duża część środowiska na dłuższy czas odwróciła się od Dejmka po osławionej naradzie u Rakowskiego pod koniec 1982 roku. Brali w niej udział ludzie teatru z całego kraju, a tematem był właśnie bojkot, który doprowadzał władze do białej gorączki. Dejmek zaszokował wtedy wszystkich, zaproponował mianowicie, jak relacjonował podziemny biuletyn ZASP-u, by „Minister Kultury i Sztuki wydał zarządzenie nakazujące dyrektorom teatru udostępnienie przedstawień granych na scenach podległych mu placówek dla rejestracji i emisji przez telewizję”. Po tym wystąpieniu Zbigniew Raszewski „złożył na ręce Przewodniczącego naczelnej Rady Artystycznej, Dyrektora Dejmka, swoją rezygnację z uczestnictwa w Radzie”, to samo zrobili Bohdan Korzeniewski i Wojciech Młynarski, wobec czego z kolei Dejmek zrezygnował z funkcji. Wkrótce na znak protestu odeszła z zespołu Polskiego Halina Mikołajska. Dejmek zaś na krótko znalazł się na listach kolaborantów publikowanych przez podziemne czasopisma.
Mimo że Dejmek tak, wydawałoby się, jednoznacznie poparł władze, dla SB Teatr Polski nadal był „ochranianym obiektem”. Współpracujący z bezpieką od 1982 roku t.w. „Marian” – aktor Marian Łącz – zgodnie z wyznaczonymi mu zadaniami pilnował przebiegu „organizowanych na terenie Teatru Polskiego różnego rodzaju zebrań: pracowniczych, komisji socjalnej, oraz dyskusji dot. nowych związków”, miał również obserwować „zachowania pracowników teatru w stosunku do aktorów-członków PZPR (St. MIKULSKI)” – chodziło o „ujawnienie osób szczególnie ostro potępiających tzw. kolaborantów”. T.w. „Marian” donosił też, kto bywał w Teatrze Polskim i z kim na jakie tematy rozmawiał, o czym Dejmek mówił z aktorami podczas prób, kto rozprowadzał w teatrze wejściówki na uroczystą mszę odprawianą przez Jana Pawła II, a nawet kto najczęściej siedział w garderobie, w której „na stoliku pod serwetą-obrusem znajdował się jeden egzemplarz Tygodnika Mazowsze”.
„Marian” poinformował także SB, że podobno Dejmek sporządzał listy aktorów Polskiego występujących w kościołach. Jeśli nawet tak było, to dyrektor raczej nie dzielił się swoją wiedzą z bezpieką. Załącznik do informacji dziennej z 1985 zawiera meldunek, że władze przeprowadziły dyscyplinujące rozmowy z aktorami występującymi w warszawskiej inscenizacji Wieczernika Brylla, pokazywanej w kościele Miłosierdzia Bożego na Żytniej. Rozmowom tym przysłuchiwali się szefowie teatrów, w których owi aktorzy pracowali, wśród nich Dejmek. I Dejmek nie wyłamał się ze wspólnego frontu dyrektorów, usiłujących „usprawiedliwiać się brakiem wiedzy na temat występów aktorów w obiektach sakralnych”.
Przez całe prawie lata osiemdziesiąte Dejmek nie mógł się zdecydować, czy popiera neo-ZASP, czy też nie, lawirował, co chwila przyjmował inną postawę. W końcu jednak, w roku 1988, gdy sytuacja polityczna w kraju zaczynała się zmieniać, został szefem tego związku. Esbek kapitan Zbigniew Grabowski informował zwierzchników, że t.w. „Bliźniak” (aktor Maciej Damięcki) mówił mu: „Po wyborze K. Dejmka na prezesa ZASP-u oczekuje się teraz, co on załatwi […]. Dejmek ma wielu zwolenników, ambicjonalnie traktuje swoją prezesurę, chcąc przejść do historii, zależy mu na tym”.
W tymże 1988 roku SB kolejny raz próbowała opisać sobie Dejmka: „Kazimierz Dejmek nigdy nie ukrywał swoich poglądów i można powiedzieć, że ich nie zmienił. Jest jednak człowiekiem nie posiadającym instynktu stadnego, stąd należy go traktować nie w grupie, lecz absolutnie pojedynczo. Jego słabością jest, że uważa się za znakomitego polityka. Powyższe przekazuję do wiadomości i ewentualnego wykorzystania operacyjnego”. Pod tą ostatnią w aktach komunistycznej bezpieki charakterystyką Dejmka podpisał się podpułkownik Z. Stachowiak.