5/2013

Hazard z diabłem

Legnicka Matka Joanna od Aniołów przedstawia świat wypalony, balansujący na krawędzi przepaści.

Obrazek ilustrujący tekst Hazard z diabłem

Karol Budrewicz

Tomaszuk ma dla nas złą wiadomość: szatan naprawdę istnieje, być może nawet przejął już stery ludzkiej historii. Legnicka Matka Joanna od Aniołów przedstawia świat wypalony, balansujący na krawędzi przepaści. Mówiąc językiem konstruktorów fabuł fantasy – jest to rzeczywistość postapokaliptyczna. Na scenie majaczą strzeliste kontury jakiejś gotyckiej nawy, ale widać od razu, że tej dumnej budowli ktoś pogruchotał kości, wyszczerbił okna, zwichrował konstrukcję. W środku zamiast wiary pali się nieczysty płomień, podsycany przez bluźniercze rytuały. Wszystkich trawi tu dziwna gorączka: mniszki odprawiają na kościelnej posadzce ekstatyczne tańce, księża piją na umór w podklasztornej karczmie, krążą opowieści o ekscesach dzieciatego księdza Garnca i zakłady erotyczne o siostrę furtiankę.
Ksiądz Suryn, który przybywa do tej dziury zabitej deskami, by przywołać do porządku Matkę Joannę, znajduje ludzi na krawędzi zbiorowego szaleństwa. Za tym szaleństwem stoi jednak całkiem realna, ciemna siła: coś, co osacza egzorcystę od początku, i z czym w końcu będzie musiał stoczyć tytaniczną walkę. Bo opętanie Joanny nie jest tu kamuflażem dla grzechu pychy i tęsknot do miłości cielesnej. Rozprawa z demonami toczy się na serio, Katarzyna Dworak gra postać, której ciało stało się polem walki z obcą mocą. Dobro nie ma tu wyraźnej reprezentacji, ksiądz Suryn wydaje się prostodusznym, błędnym rycerzem, który w decydującej chwili zdaje sobie sprawę, że w starciu ze złymi duchami jest zupełnie sam, bo stojąca za nim instytucja, która miała być depozytariuszką Boskiej mocy, okazuje się bezsilna. O ile więc nie jest jasne, czy w niebie jeszcze w ogóle ktoś mieszka, o tyle personel piekieł wystawia do tej bitwy wcale liczne wojska.
Tomaszuk, respektując historyczny sztafaż opowiadania Iwaszkiewicza, oddala się od kanonicznych interpretacji, przypieczętowanych świetną adaptacją filmową Kawalerowicza. Legnicka inscenizacja nie jest opowieścią o zakazanej miłości. Można w ogóle wątpić, czy uczucie do Matki Joanny, które podstępem wdarło się do duszy ojca Suryna, ma podłoże erotyczne. Rafał Cieluch gra żarliwego idealistę oddalonego od spraw ludzkich i filozofa dręczonego przez nierozwiązywalne zagadki bytu. Toteż sprawą pierwszorzędną staje się śledztwo mające wyjaśnić naturę wypadków w klasztorze, które z czasem przeradza się w coraz bardziej prywatną wojnę księdza egzorcysty z niewidocznym przeciwnikiem.
Wobec takich rozstrzygnięć kwestią kluczową dla inscenizacji jest wiarygodność opętania. Opisy ekscesów w klasztorze urszulanek w Loudun, stanowiące inspirację dla opowiadania Iwaszkiewicza, obfitują w szokujące obrazy. Można się z nich dowiedzieć, że mniszki lewitowały, pokazywały gorszące sztuki gimnastyczne i wykonywały ewolucje, wymagające zadziwiającej siły fizycznej. U Tomaszuka zbiorowe szaleństwo mniszek wydaje się bardziej choreograficznym znakiem niż próbą rekonstrukcji któregoś z udokumentowanych stanów opętania. Dość powściągliwa w tym względzie jest również gra Katarzyny Dworak, wystrzegająca się tanich efektów. W pierwszej odsłonie opętania aktorka obniża głos i w paroksyzmie gwałtownych drgawek pada na ziemię, zastygając w kataleptycznym bezruchu. Moment, w którym przez ciało jej bohaterki zaczynają mówić demony, zaskakuje prostotą i całkowitym wyrzeczeniem atrakcji z rezerwuaru estetyki grozy. Zło, które zalęgło się w duszy i myślach Joanny, jest nieatrakcyjne, brzydkie, pierwotne, by nie powiedzieć – zwierzęce. Nie wygląda również na to, by uleganie ciemnej mocy było przyjemnością, Joanna płaci za to całą sobą, choć równocześnie wie, że bliskość z samym diabłem wywyższa ją w oczach świata. To pragnienie przekroczenia własnego losu powoduje, że mniszka nie ma ochoty rozstać się z demonami, chyba że w zamian za inny rodzaj awansu, jakim byłaby świętość. To świat, w którym wymieszały się pojęcia, wiara jest chybotliwą łódką, płynącą w niewiadomym kierunku, a ewentualne cuda mogą mieć diabelską sygnaturę.
Rafał Cieluch, jeden z najciekawszych aktorów legnickiej sceny, ma ciężki orzech do zgryzienia. Zmarginalizowanie w roli Suryna wątku miłosnego nieco rozmywa jej rysunek psychologiczny, można mieć bowiem wątpliwości, w imię czego egzorcysta zostaje w finale zakładnikiem diabła? Cieluch jednak znajduje inną logikę w swojej postaci, lokując jej ciężar nie w relacji z Joanną, lecz w pojedynku z duchami piekieł. Jego bohater przechodzi ciekawą ewolucję. Zrazu pojawia się w klasztorze jako naiwny rycerz wiary, ufny w moc krzyża i imienia Chrystusowego, lecz nie wiedzący nic o grzechu. Nie darmo ksiądz Brym powątpiewa, czy wierny ślubom czystości zakonnik będzie potrafił przeniknąć w głąb kobiecej duszy. Surynowi zdaje się, że wie, z kim walczy, jednak przeciwnik staje się coraz bardziej nieuchwytny. Sceny kolejnych egzorcyzmów – celebrowane przez Tomaszuka z widowiskowym rozmachem, zagarniające przestrzeń sceny, balkonów i widowni – przynoszą mizerne skutki. Suryn z jasnego, promieniującego łagodną poczciwością chłopca, przeobraża się w brutalnego egzekutora pokutnych rytuałów. Rozprawa ze złem staje się niemal fizyczną próbą sił, jednak danina pokory i umartwień biczowanego ciała pozostaje bez odpowiedzi. Egzorcysta, który dotąd postrzegał świat jako odwzorowanie idealnego teologicznego ładu, traci grunt pod nogami. W rozmowie z rabinem z Zabłudowa pojawia się nawet straszliwe podejrzenie, czy przypadkiem świat nie jest dziełem szatana? Po tej scenie pryncypialny jezuita staje się metafizycznym rebeliantem, rzucającym wyzwanie ciemnej mocy.
Hazard, na jaki decyduje się Suryn, zabijając dzieci księdza Garnca, by oddać się diabłu w zamian za duszę Joanny, nie wygląda na gest podyktowany afektem. To raczej spekulacja, której celem jest wypowiedzenie wojny na terytorium wroga, by wypalić zło przy pomocy zła. Bohater Cielucha przechodzi na ciemną stronę mocy, by rozpoznać jej tajemnice, mord na niewinnych istotach jest jak rękawica rzucona zaświatom, bo jakakolwiek odpowiedź stamtąd będzie lepsza niż dręcząca niewiedza. W tej szatańskiej prowokacji Suryn zaczyna przypominać uzurpatorów Dostojewskiego, roszczących sobie prawa do załatwiania zatargów między człowiekiem, Bogiem i szatanem, ponad granicami moralności. Jednak im bliżej finału, tym silniejsze podejrzenie, że zbuntowany egzorcysta sam stał się narzędziem sił, które pragnął pokonać. W ostatnim obrazie, gdy przed oczyma widzów zjawiają się żywi i martwi pod wodzą śmierci z kosą w dłoni, ujawnia się w pełni – ukryty dotąd – misteryjny wymiar spektaklu. Główny konflikt w legnickiej Matce Joannie rozgrywa się bowiem ponad planem historii ludzkiej, w apokaliptycznej walce dobra ze złem. Jej wynik pozostaje niejasny, nie jest też pewne, czy owa konfrontacja mieści się jeszcze w obrębie scenariuszy, opowiedzianych przez święte księgi, tym bardziej że reprezentanci „dobra” wydają się tu niepokojąco dwuznaczni.
Spektakl Tomaszuka nie jest dziełem bez skazy. Można odnieść wrażenie, że sklecono go pospiesznie i nie domyślano do końca. Przejścia między obrazami fastrygowane są czasem zbyt grubą nicią, dość powiedzieć, że Suryn, zmieniając miejsce akcji, funduje sobie spacerek wokół sceny. Nie najlepiej wypada też rodzajowość scen w podklasztornej karczmie. Rysowane zbyt grubą kreską, robią wrażenie rubasznych sarmackich intermediów, niewiele wnosząc do wątku Suryna i Joanny. Najdziwniejsze jednak wydaje się potraktowanie materii aktorskiej. Obsada spektaklu jest do bólu przewidywalna. Bogdan Grzeszczak miał okazję po raz ósmy w karierze (i drugi w tym sezonie) zagrać dobroduszną postać w sutannie. Paweł Wolak w roli szlachcica Wołodkowicza mógł bez ryzyka szlifować te same środki, co w dziesiątkach innych kreacji o podobnym kroju. Można też było spekulować, jaki koloryt nada swojemu Kaziukowi Bartosz Bulanda, artysta po wielekroć sprawdzony w rolach plebejskich. Tomaszuk wziął od miejscowego zespołu wyłącznie to, co można zaliczyć na poczet dobrodziejstwa inwentarza. Skutkiem jest rutyna, która pozbawia życia cały drugi plan. Przez to opowieść, która zapewne miała być przyprawiającym o dreszcz obrazem wojny światów, wygląda chwilami na banalnie wystylizowaną baśń grozy w staropolskim sosie.
Choć z diabłem w ogóle jest kłopot. Artyści, dociekając źródeł zła, rzadko dostrzegają w nim charakter osobowy. Szatana po prostu nie traktuje się serio, czemu trudno się dziwić, skoro nie mieści się już nawet w horyzoncie światopoglądowym współczesnego katolicyzmu. Istnieje też problem reprezentacji: wzorce podsuwane przez ikonologię chrześcijańską już się zużyły, a współczesne wyobrażenia na temat walki dobra ze złem zawłaszczył komiks i świat fantasy. Piotr Tomaszuk jako jeden z nielicznych uważa, że szatanem warto się zajmować. W swoim teatrze pozostaje z nim w stanie ostrożnego dialogu. Przeczucie, że zło transcendentne ma wpływ na linię losów ludzkich, było obecne choćby w przedstawieniach Statek błaznów i Wszyscy święci. Zabłudowski cud. Tomaszuk potrafi o tym mówić, odświeżając symbolikę chrześcijańską, sięgając do tradycji kultury, a nawet ludowej wyobraźni. Jednak legnicki spektakl wzbudza wątpliwość, czy przypadkiem nośność tych – bądź co bądź – konwencjonalnych środków boleśnie się nie kurczy.

Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy
Matka Joanna od Aniołów Jarosława Iwaszkiewicza
adaptacja Piotr Tomaszuk i Rafał Gąsowski
reżyseria Piotr Tomaszuk
współpraca reżyserska Rafał Gąsowski
scenografia Piotr Tomaszuk i Ewa Kochańska
muzyka Jacek Hałas
ruch sceniczny Bartłomiej Raźnikiewicz
premiera 17 marca 2013