5/2013

Wydarzenia specjalne – pomiędzy teatrem a zarządzaniem

 

Korytarz na zapleczu pewnego teatru na prowincji. Wieczór po próbie wznowieniowej, słychać syk otwieranych puszek piwa. Grono aktorów skupionych wokół pani reżyser powoli powiększa się. Podchodzi młoda kobieta, przedstawia się i składa ofertę pracy: „Jestem tłumaczem z angielskiego, gdybyście kiedyś potrzebowali pomocy, to ja bardzo chętnie… Gdzie pracowałam? Przez ostatnie parę lat w korporacji…1 – jej głos zaczyna drżeć. – Wiecie, musiałam… ze względów finansowych” – spuszcza wzrok. Od zapadnięcia się pod ziemię ze wstydu ratuje ją jedna z aktorek: „Nie musisz mówić, dlaczego pracowałaś w korporacji, przecież to się samo przez się rozumie”. Twarz tłumaczki odpręża się, resztę wieczoru postanawia spędzić w owym zaskakująco wyrozumiałym gronie ludzi karmionych (chyba jedynie) sztuką i piwem.
U podstaw tego „niemego” porozumienia legło kilka, błyskawicznie rozpoznanych jako wspólne, przekonań. Po pierwsze, praca w korporacji to ostateczność i powód do wstydu. Po drugie, w korporacji pracuje się dla pieniędzy, a w teatrze z powołania – z czego wynika trzecie: teatr to nie jest korporacja – to coś dokładnie przeciwnego!
Na Wydziale Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie oferuje się w ramach studiów magisterskich trzy specjalizacje: dramaturgiczną, performatyczną i menedżerską. Tak pomyślany podział ukazuje, jak silne jest owo oddzielenie krytycznej refleksji nad kulturą od kultury organizacji i organizacji produkcji. Co ciekawe, podział ów podtrzymują sami studenci WoT-u. Jako że do ich obowiązków należy zaliczenie dwóch semestrów z przedmiotu innej, niż wybrana, specjalizacji – „performatycy” (w tym niżej podpisana) wybierają na ogół coś z planu „dramaturgów”, a „dramaturdzy” na ogół coś z planu „performatyków”. W dobie, w której tym, co najczęściej pozostaje po projektach teatralnych, są nie recenzje, a materiały reklamowe i sprawozdania z wykorzystania dotacji, bez namysłu pozostawia się wiedzę prawną, biznesplany i meandry rachunkowości przyszłym menedżerom kultury.
Ten romantyczny, o kontrkulturowej proweniencji podział bardzo powoli, ale jednak traci moc. Jon McKenzie, autor katechizmu Performuj albo…, prowadzi na Uniwersytecie Wisconsin-Madison międzywydziałowe laboratorium ze smart mediów. Studenci uczą się tam używać programów do edycji tekstu, obrazu i dźwięku, projektując multimedialne eseje na tematy związane ze studiowaną dziedziną. Owocami owego seminarium są m.in.: esej graficzny poświęcony roli ciszy w twórczości Johna Cage’a, audycja radiowa na temat rtęci, film dokumentalny o modelach pozujących do obrazów2. Misją seminarium jest – jak wyraził się McKenzie – „demokratyczna cyfrowość”, która streszcza się w haśle: „Be able to produce”3. Być w stanie samemu produkować, to znaczy także dysponować wiedzą o tym, w jaki sposób towarzyszące nam na co dzień wytwory kultury medialnej zostały wyprodukowane. Wniosek? Uczestnictwo w procesie produkcji nie przekreśla krytycznego nań spojrzenia, a wprost przeciwnie – umożliwia je.
Trzeba zaznaczyć, że główną motywacją powstania owego laboratorium był kryzys ekonomiczny. W jego obliczu uczelnia publiczna, jaką jest Uniwersytet Wisconsin, musiała dodatkowo dowodzić zasadności swego istnienia poprzez dostosowanie programu do potrzeb rynku. McKenzie próbuje więc podejmować w praktyce pedagogicznej wyzwanie rzucone przez siebie w Performuj albo…, „aby performatycy oparli się temu łatwemu przeciwstawieniu kulturowego i organizacyjnego performansu, w zamian interpretując zarządzanie performatywne krytycznie i twórczo”.
Jeśli my także zechcemy podjąć owo wyzwanie, nie musimy wcale daleko szukać przykładów do analizy. To prawda, zarządzanie performatywne bardzo powoli wchodzi do naszych organizacji. Okazuje się jednak, że na znanych nam wszystkim scenach na czas jednego wieczoru performatywne aspiracje menedżerów ucieleśniają się…
Na początek krótkie wyjaśnienie: eventy korporacyjne (ang. special events), bo o nich będzie tu mowa, to zazwyczaj zamknięte imprezy dla pracowników firm lub instytucji. Celem owych spotkań może być ogłoszenie nowej strategii marketingowej, podsumowanie wyników finansowych albo rozdanie nagród dla najlepszych pracowników. Innymi słowy, jest to forma reklamy skierowanej do klienta wewnętrznego. Tradycyjnie pomyślany event – o mniej tradycyjnych za chwilę – składa się z części oficjalnej (przemówienia, panele dyskusyjne) i nieoficjalnej (kolacja i koncert gwiazdy muzycznej lub impreza z DJ-em).
Eventy – choć nie pod tą nazwą – znamy wszyscy. Spotkanie opłatkowe w zakładzie pracy, inauguracja roku akademickiego, zebranie redakcyjne – to są właśnie eventy korporacyjne, choć ich skala i budżety są zazwyczaj na tyle skromne, że instytucje organizują je własnymi siłami, posługując się uświęconym tradycją schematem. Produkcją eventów na większą skalę zajmują się natomiast agencje reklamowe o profilu eventowym. W oparciu o brief, w którym podany jest cel spotkania oraz wszystkie najważniejsze dane (liczba gości, charakter imprezy, budżet), dział kreatywny w ścisłym porozumieniu z producentem planuje w szczegółach całe wydarzenie. Pisze scenariusz, dobiera lokalizację, projektuje scenografię oraz wizualną formę prezentacji multimedialnych, proponuje obsadę – czyli konferansjerów i artystów odpowiedzialnych za oprawę muzyczną wieczoru. Kiedy wszystko jest już wymyślone i zatwierdzone przez klienta4, agencja przystępuje do realizacji, obejmując pieczę nad produkcją i reżyserią wydarzenia.
Event korporacyjny to coś dużo bliższego światu teatru, niż się powszechnie uważa, z bardziej i mniej oczywistych powodów. Wielu aktorów zarabia na życie jako konferansjerzy, prowadząc „specjalne wydarzenia”. Aktorzy – absolwenci akademii teatralnych – nie zaliczają ich jednak w poczet swych osiągnięć zawodowych, uznając za raczej wstydliwe i nazywając „chałturą”. Za wykonanie takiej chałtury znany i lubiany aktor może otrzymać 35 tysięcy złotych, a nieznany (tzw. no name) – równowartość miesięcznej pensji w teatrze5. Na owe wydarzenia, starające się o wysoki prestiż i posiadające duży budżet (rzędu powyżej 500 tysięcy złotych), wynajmuje się takie świątynie sztuki, jak Teatr Narodowy, Teatr Wielki, Filharmonię Narodową czy Zachętę. Nie zdziwiłabym się, gdybym usłyszała o pewnym aktorze, który do występu na evencie korporacyjnym przygotowywał się we własnej garderobie.
Cały proces – od wygrania przetargu do realizacji – trwa około miesiąca, a zwieńcza go jednorazowe wykonanie „sztuki”, jak nazywają event ludzie z branży. To raczej żartobliwe określenie – ani zamawiający, ani prawo nie traktują eventu jak dzieła sztuki. Wedle prawa wartość koncepcji eventu wynika z jej poufnego charakteru, a nie ze względu na jej oryginalność. W przeciwieństwie jednak do reklamy ATL-owej, której performans mierzy się wzrostem sprzedaży reklamowanego produktu, nie istnieją dotąd wiarygodne narzędzia pomiaru skuteczności eventu. Z tego powodu świat reklamowy traktuje branżę event marketingu z pewną dozą pobłażliwości. Reklama wypracowuje wciąż dokładniejsze narzędzia badania reakcji konsumentów, a w eventach – twierdzą – jest jak w teatrze: „albo się gościom podobało, albo nie”.
A goście bywają wybredni. „Ludzie – przynajmniej w Orange – przeżyli wiele konferencji, warsztatów i aby im dogodzić, trzeba stawać na głowie” – twierdzi Konrad Woźniak, były szef Działu Jakości i Standardów Sprzedaży firmy Orange. Według niego dobry event to event „merytorycznie przydatny” i „zapamiętany”, a więc taki, który zacieśnia więź między pracownikiem a organizacją. Jeśli chodzi o jego skuteczność, to mierzy się go poziomem satysfakcji uczestników. „Do każdego zdarzenia przygotowywana jest dopasowana ankieta z pytaniami dotyczącymi konkretnego wydarzenia – opowiada inny pracownik Orange, który woli pozostać anonimowy. – Generalnie jeśli 80% uczestników jest zadowolonych, to event jest dobry”.
Wzrastające wymagania uczestników idą w parze ze zmieniającymi się trendami. Od pewnego czasu wielokrotnie powtarzane schematy „konferencja plus bankiet” odchodzą do lamusa. Łączy się to ze zmianą paradygmatu zarządzania, o której pisał McKenzie. Kształtuje się nowy typ pracownika, który powinien być świadomy, kreatywny, spontaniczny, o większym zasięgu decyzyjnym i większej swobodzie kształtowania kultury korporacyjnej. Zarządy korporacji coraz chętniej doceniają rolę dobrej dramaturgii, a eventom, do których realizacji zatrudnia się reżyserów teatralnych6 i telewizyjnych, coraz bliżej do spektakli teatralnych. Organizacje chcą dziś motywować swoich pracowników w sposób zaskakujący, nierzadko wciągając ich do współtworzenia wydarzenia. Inna kwestia, czy struktura organizacji nadąża zmieniać się wraz ze swoimi „performującymi” pracownikami…
Nowy typ pracownika i nowe formuły „wydarzeń specjalnych” wymagają dodatkowych kompetencji także od kreatywnego w agencji eventowej, którego ambicją jest już nie tyle wymyśleć atrakcyjną oprawę treści narzuconych przez klienta, ile przetłumaczyć brief na język widowiska. Oznacza to czasem: dyskutować z briefem, renegocjować go w rozmowie z klientem (debriefing), ale aby się na to poważyć, trzeba nie tylko reżyserskiej wizji i doświadczenia w planowaniu dramaturgii. Jedna specjalizacja nie wystarczy… Należy także dysponować aktualną wiedzą z dziedziny marketingu oraz rozumieć misję i wartości danej korporacji (rozumieć, nie znaczy wcale podzielać). Wtedy copywriter ma szansę być kimś więcej niż tylko dostarczycielem usługi – staje się doradcą w dziedzinie komunikacji wewnętrznej.
Event ma ambicję bycia lustrem organizacji, ale dążenie do autoreprezentacji przejawia się już podczas przygotowywań. Mowa o nieraz bardzo drobiazgowych ustaleniach dotyczących na przykład tego, jakie buty ma założyć główna prelegentka – szpilki czy oficerki. To „na zapleczu”, w gabinetach prezesów mają miejsce pierwsze akty korpo-dramy. Jeśli więc przyjąć, że w podejściu do eventów znajduje odzwierciedlenie poziom kultury organizacji go zamawiającej, to trzeba przyznać, że jak na razie niewiele korporacji funkcjonujących na polskim rynku jest gotowych do autorefleksji i posiada odwagę w poruszaniu niewygodnych tematów, takich jak nieprawidłowości systemu, nieprzydatność procedur czy kiepski „socjal”. Także niewiele organizacji ma poczucie humoru i dystans do siebie, ale i w tym względzie coś się zmienia…
Jakiś czas temu wystawiono musical, w którym główne role obsadzone były przez pracowników pewnej korporacji. Wespół z nimi na scenie wystąpili śpiewacy teatru muzycznego ze stolicy. Musical towarzyszył dorocznej gali rozdania nagród dla najlepszych sprzedawców. Teksty pod melodie popowych przebojów i dialogi napisano specjalnie na tę okazję, inspirując się aktualną sytuacją owej korporacji. Za kanwę spektaklu posłużyła bodaj opowieść o trudnej miłości pary pracowników świeżo połączonych przedsiębiorstw. Celem było zainscenizowanie fuzji i choć chwilowe rozbrojenie wewnętrznego konfliktu spowodowanego zderzeniem dwóch całkowicie różnych kultur organizacyjnych. Scenariusz oraz rejestracja wideo tego przedsięwzięcia byłyby bardzo ciekawymi materiałami do analizy, problem w tym, że takie dokumenty nie mają prawa wyjść poza szeregi korporacji. Pozostaje czekać, aż coś – nie dość pilnie strzeżone – wycieknie do Internetu… I wtedy otwiera się przed recenzentem szansa na podwójne performance review
W styczniu tego roku na kanale YouTube ukazał się sześciominutowy film zatytułowany „LipDUB Orange”7. W ciągu kilku dni obejrzało go ponad 150 tysięcy użytkowników, pojawiło się 1500 ocen i około 700 komentarzy – głównie negatywnych. Głos zabrał rzecznik prasowy Orange, Wojciech Jabłoński. „Jak się pewnie domyślacie, to efekt jednego z naszych szkoleń team building i zabawy na imprezie integracyjnej – wyjaśnił. – Nie zamierzaliśmy publikować tego materiału, ale zrobił to […] sam producent”8. Ponoć niektórzy pracownicy występujący na filmie zaskarżyli Orange o nielegalne upublicznianie wizerunku.
Lipdub to rodzaj wideoklipu, w którym występujący poruszają wargami do puszczonej z playbacku piosenki. Pierwszy lipdub, zatytułowany „Lip Dubbing: Endless Dream”9, powstał w 2006 roku i był dziełem Jake’a Lodwicka, współzałożyciela Vimeo. Jake nagrał siebie spacerującego przez miasto i bezgłośnie śpiewającego piosenkę puszczoną z odtwarzacza mp3. Gatunek, który zdawał się z początku oddawać procesualność współczesnej podmiotowości, został rychło przejęty przez organizacje jako wirtuozowska etiuda na „ciało kolektywne”. W tej nowej odsłonie to już nie performer, a kamera wędruje, rejestrując kolejne grupy osób, ruszających ustami i podrygujących w takt znanego utworu muzycznego. Większość wyższych uczelni w Polsce ma już swoje lipduby10.
Lipdub potrafi być karkołomnym przedsięwzięciem organizacyjnym, gdyż całość kręci się jednym długim ujęciem. Uczestnicy – rozlokowani w przestrzeni instytucji – czekają na przyjście kamery. Kiedy to nastąpi, starają się jak najefektowniej wykorzystać swój moment, używając charakterystycznych rekwizytów oraz podkreślając słowa piosenki poprzez gesty i mimikę. Nierzadko naśladują lub wręcz parodiują przy tym oryginalnego wykonawcę utworu. Dobry lipdub sprawia wrażenie spontanicznego i autentycznego przedsięwzięcia, w którym chodzi o współuczestnictwo i dobrą zabawę. Odpowiada zatem doskonale celom organizacji, które wykorzystują go jako narzędzie do komunikacji zarówno wewnętrznej (integracja pracowników), jak i zewnętrznej (atrakcyjna forma promocji instytucji).
„Obosieczność” lipduba polega także na czym innym. Z jednej strony doskonale oddaje współczesne postrzeganie organizacji jako odrębnej wspólnoty kulturowej (śpiewamy do tej samej melodii, poruszmy się zgodnie w jednym rytmie). Z drugiej strony wciela i promuje wartości zgodne z nowym paradygmatem zarządzania opartego na różnorodności i większej autonomii jednostki (każdy opracowuje swoją scenę samodzielnie, kierując się własnym gustem i pomysłowością). Korporant stara się maksymalnie wykorzystać te kilka sekund, kiedy znajduje się w centrum kadru, ucieleśniając tym samym typ pracownika-performera, który „musi być gwiazdą na obecnie piastowanym stanowisku"11.
Lipdub Orange, do którego muzykę i słowa ułożono specjalnie na tę okazję, nagrany został w ramach spotkania poświęconemu nowemu programowi korporacyjnemu o nazwie „Akademia Q Jakości”. Adresatami programu byli kierownicy i menedżerowie salonów, a celem – jak poinformował mnie szef programu, cytowany wcześniej Konrad Woźniak – było uświadomienie, że „jakość obsługi jest równie ważna, jak ilość i wartość”. „Obecnie na rynku konkurencja produktowo nie jest w stanie na dłuższą metę budować przewagi” – stwierdza. O klientów walczy się dziś nie ofertą i ceną, ale jakością ich obsługi, którą Orange utożsamia ze standaryzacją.
Lipdub miał ilustrować aktualną strategię firmy: „Żeby nam urosły jakościowe drzewa / będziemy od dzisiaj jednym głosem śpiewać / Kimkolwiek jesteś tajemniczy gościu / w Poznaniu czy w Rykach, w Łodzi czy Zamościu / zachodź do salonu, drzwi zawsze otwarte / tam na ciebie czeka jakość a la carte!” – brzmią słowa pierwszej zwrotki. W tłumaczeniu na prozę: w każdym salonie w kraju zostaniesz obsłużony w ten sam sposób (wedle tych samych procedur) i w jednakowym otoczeniu (ujednolicenie wystroju salonów). To, co umożliwia obrane medium – przedstawienie wspólnoty przy zachowaniu różnorodności i kreatywności poszczególnych jej ogniw – stoi więc w sprzeczności z ujednolicającą strategią korporacji.
Czy ta sprzeczność stała się przyczyną nieautentyczności filmu, którą zarzucają mu internauci? Lipdub ma wyglądać na oddolną, spontaniczną inicjatywę, dlaczego więc ci ludzie „są tacy koszmarnie ponurzy, zgaszeni, stłamszeni, szarzy i śpiewają… zawodzą, coś do czego na kilometr widać, że nie mają przekonania?” – pyta bloger, Grzegorz Fratczak12. Chodzi mu zapewne o te momenty, kiedy widać nieefektywność pracowników – chwilowy brak pomysłu na akcję, zapominanie tekstu, słabszą koordynację działań między aktorami. Fratczak nie dostrzega, że te błędy czy niezagospodarowane momenty stanowią szczeliny umożliwiające refleksję na temat poprzedzającej je efektywności i sposobów jej przedstawienia. Są przerwami w naśladującej tekst akcji, umożliwiają dystans, którego swoją drogą nie życzyłaby sobie pewnie korporacja. Widzowie typu Fratczaka domagają się domkniętych spektakli medialnych i, choć może wydawać się, że krytykują działania korporacji, tak naprawdę stają w obronie jej totalizującej wydajności.
Co ważne, film nagrany jest z perspektywy tzw. tajemniczego klienta, który okiem kamery skanuje przestrzeń w poszukiwaniu nieprawidłowości. Jak można się domyśleć z pierwszego ujęcia, jest to osoba podszywająca się pod prawdziwego klienta, służąca firmie jako narzędzie kontroli sprzedawców. To ona jest adresatem wszystkich działań aktorskich na filmie. Internauci współczują uczestnikom lipduba, zmuszanym najpewniej pod groźbą zwolnienia do tak żenujących występów. Działa tu znów nieme porozumienie o korporacji, w której praca powoduje jedynie poczucie upokorzenia. Co ważniejsze, daje o sobie znać także brak refleksji na temat przekazu kryjącego się w samym medium. Lipdub obnaża mechanizm tworzenia każdego wideoklipu – widzimy i słyszymy, że ścieżka dźwiękowa została dodana w postprodukcji, że pochodzi spoza kadru. Przecież to, że występujący nie śpiewają (nie dają głosu), a jedynie ruszają ustami do gotowego nagrania, oznacza, że niekoniecznie utożsamiają się z tekstem piosenki. Oni jedynie zachowują się, jakby się z nim utożsamiali.
Konrad Woźniak nie traktuje komentarzy pod filmem serio, bo „ci ludzie nie mają pojęcia o faktach”. Owszem, nagranie lipduba było obowiązkiem służbowym, ale „nikt nikogo pod pistoletem nie trzymał”, a uczestnicy sami wymyślali swoje scenki, czytaj: sami decydowali o skuteczności swojego performansu. Lipdub spełnił swe zadanie integracyjne (w ramach zespołów współpracowali ludzie z różnych pięter organizacji) oraz instruktażowe – nagranie było wykorzystywane wielokrotnie do popularyzacji programu wewnątrz firmy. Ponadto uczestnicy wykazali się poczuciem humoru, a całe nagranie potraktowali z przymrużeniem oka. „Jeżeli zobaczysz na filmie managerów wyższego szczebla w obcisłych kolorowych legginsach – wyjaśnia Woźniak – to trzeba mieć dystans do siebie, aby to zrobić i to w obecności swoich podwładnych i przełożonych”.
„Dajemy czadu, prosimy w gości / przez Akademię Ku Jakości!” – brzmi pierwszy refren, a na ekranie widzimy mężczyzn wywijających łopatami, aby uprzątnąć salon przed nadchodzącym klientem. „A gdy już wejdziesz człeku do salonu / nikt nie zapomni ci złożyć ukłonu / W recepcji czeka brygada wystrzałowa / do zadań specjalnych dla Ciebie gotowa” – śpiewa para pracowników ubranych w mundury wojskowe; jeden z nich z takim zapałem składa ukłony, że gubi rogatywkę. W inscenizacji jednej z kolejnych zwrotek występują kobiety-anioły w papierowych aureolach oraz lekarze celujący w kamerę stetoskopami: „Potem cię czeka absolutnie święta / analiza potrzeb twych, czyli klienta”. Dystans do prezentowanych procedur widać nie tylko w sposobie inscenizacji i doborze rekwizytów, ale w samym tekście, który zdaje się być parodią korporacyjnej nowomowy:

A potem nasz sprzedawca ciebie zaskoczy,
całą swoją wiedzę ci rzuci przed oczy:
popisowa chwila – wulkan kompetencji
w orzeźwiającym morzu elokwencji.

A także w kolejnych refrenach: „Chcemy oazą być wytworności / przez Akademię Ku Jakości!”, „U nas wyłącznie ryby bez ości / przez Akademię Ku Jakości!”.
Ciekawe, że społeczność YouTube’a, zdawałoby się doskonale obyta w pastiszach i remiksach, nie wychwyciła w tym przypadku zabawy konwencją. Nie dostrzegli także, że film, opisując krok po kroku całą procedurę obchodzenia się z klientem, jednocześnie przedstawia ją jako strategię obrony przed narzędziem kontroli, którą symbolizuje wędrujące oko kamery.
Trafnie i zwięźle podsumował lipduba jeden z pracowników Orange. Na zadane przeze mnie pytanie: „Jeśli prezes zażyczyłby sobie nakręcić wideo od nowa, co kazałbyś poprawić?”, odpowiedział: „Żeby to był prawdziwy lipdub”. Nie wyjaśnił, co miał dokładnie na myśli, chcę jednak wierzyć, że planowany odbiorca filmu zobaczył tzw. szwy, wyczuł parodię, dostrzegł trwającą dyskusję pomiędzy charakterem obranego medium a strategią firmy; że „nieprawdziwością” nazwał widoczną na filmie próbę debriefingu… W świetle wcześniejszych wniosków byłaby to wbrew pozorom pochlebna recenzja.
Internauci potępili lipdub jako całkowicie ideologiczny, przyczyniając się jednocześnie do jego popularności. W istocie to dzięki splotowi ideologii i emancypacji medium wytwarza nieznośne i fascynujące napięcie. Paul Virilio pisał: „Żyjemy pod okupacją mediów […]. Albo będziemy kolaborantami, albo oponentami”13. McKenzie – przeciwnie – przekonuje, że performans może wiązać się zarówno z eksperymentem, jak i z normalizacją.

Niestety i na szczęście jesteśmy oboma: kolaborantami i oponentami, widzami i klientami, użytkownikami i narzędziami w rękach innych użytkowników. Zamiast utrzymywać podziały, zbadajmy, jaką organizacją jest teatr i jakim eventem spektakl.

1. „Korporacja – 1. zrzeszenie osób mające na celu realizację określonych zadań, 2. spółka kapitałowa oparta na kapitale złożonym z udziałów” (Słownik języka polskiego PWN, http://sjp.pwn.pl/szukaj/korporacja).
2. Więcej przykładów na: http://www.designlab.wisc.edu/smart-media-gallery.
3. We wrześniu ubiegłego roku McKenzie prowadził podobne zajęcia na zaproszenie Instytutu Grotowskiego we Wrocławiu w ramach Letnich Seminariów Otwartego Uniwersytetu Poszukiwań. Cytaty pochodzą z notatek, które sporządzałam podczas owych seminariów.
4. Mowa w tym wypadku o kliencie agencji reklamowej, czyli o organizacji zlecającej realizację eventu.
5. Źródło: http://natemat.pl/48935,era-konferansjera-telewizja-przynosi-popularnosc-ale-to-chaltury-daja-pieniadze.
6. Niedawno poznałam dramaturga, który mając za sobą współpracę ze słynnym teatrem alternatywnym w Berlinie, przyjechał do Polski. Po kilkukrotnym doświadczeniu polskiego modelu produkcji teatralnej, postanowił zatrudnić się w agencji reklamowej. Takie „ucieczki” zdarzają coraz częściej.
7. Źródło: http://www.youtube.com/watch?v=wK4AigEa9d4.
8. Źródło: http://blog.orange.pl/wojciechjabczynski/entry/hitowa-akademia-ku-jakosci/.
9. Źródło: http://vimeo.com/123498.
10. Ranking uczelnianych lipdubów: http://www.perspektywy.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=2871&Itemid=106.
11. Zob. prezentację o kulturze korporacji amerykańskiej Netflix: http://www.slideshare.net/reed2001/culture-1798664.
12. Źródło: http://www.grzegorzfratczak.pl/2013/01/dlaczego-korporacyjne-lipdub-y-sa-na.html.
13. Cyt. za: D. Sajewska, Pod okupacją mediów, Warszawa 2012, s. 49.