6/2013

Melancholia wiosen i jesieni

Lady Sarashina jest kolejną po Madame Butterfly operową Japonką, której historię próbują opowiedzieć Europejczycy.

Obrazek ilustrujący tekst Melancholia wiosen i jesieni

Krzysztof Bieliński

 

O Lady Sarashinie – Japonce żyjącej w XI wieku – niewiele wiadomo oprócz tego, co zapisała w swoim dzienniku zatytułowanym Jak przekraczałam most snów. W przeciwieństwie do pełnej rozpaczy Madame Butterfly będącej projekcją zachodniego świata, Sarashina stworzyła się sama, będąc bohaterką i narratorem swojej historii zarazem. Na podstawie zapisków tajemniczej Japonki powstała w Lyonie pięć lat temu opera skomponowana przez Petera Eötvösa, którą w kwietniu można było zobaczyć w warszawskiej Operze Narodowej.
Opowieść Sarashiny nie jest linearna ani uporządkowana. Rządzi nią raczej estetyka snu, a więc powtarzających się w bezładzie wątków i zmieniających się w okamgnieniu postaci. Trzech śpiewaków, wraz z natychmiastową zmianą stroju, płynnie przeistacza się z jednej roli w kolejną. Przywołuje to skojarzenie z japońskim wachlarzem ukazującym inną kolorystykę z każdym ruchem poruszającej nim dłoni. Szybko przekształcające się sekwencje spaja jedynie osoba tajemniczej japońskiej damy, która jest tu narratorem i zarazem bohaterem scen, a raczej obrazów – ponieważ na nie właśnie podzielona jest opera. Z pozoru niektóre opowieści wydają się płynąć autonomicznym wobec Lady Sarashiny nurtem, jednak zawsze to ona popycha narracyjną machinę pozwalającą im zaistnieć na scenie. Tym obrazom bohaterka przygląda się w milczeniu, nie ma jednak wątpliwości, że każda emocja, każdy gest wykonany przez występujących jest przesiąknięty jej uczuciami i jej cichą rozpaczą.
Wymowne staje się więc również to, czego na scenie nie widać, a co jest jedynie zasugerowane. Dlatego spektakl należy odczytywać na dwóch poziomach: próbując rozszyfrować przekaz tego, co rzeczywiście dzieje się na oczach widzów, ale i zarazem tego, co tylko miało się wydarzyć, tego, co zamarło w oczekiwaniu i co tym samym pozostało niewypowiedziane. Na takim czasie przyszłym niedokonanym została oparta muzyka do opery, która pozwala Lady Sarashinie podróżować po swoich snach i wspomnieniach, szukając ukojenia. Czas, pomimo braku jasno zarysowanych granic i chronologii, jest tu zresztą głównym tematem. Opowieść pani Sarashiny mówi bowiem o przemijaniu, melancholii, bezradności wobec przygaszonego światła powtarzających się w tej narracji bez przerwy wiosen i jesieni. To właśnie te przejściowe, niejednoznaczne i nie do końca określone pory roku stwarzać będą atmosferę całej opery.
Czas – jego dekonstrukcja w warstwie formalnej i inspiracja stanem przemijania w treści utworów – to ważny temat w całej twórczości pochodzącego z Węgier Petera Eötvösa. Jeden z najciekawszych współczesnych kompozytorów, autor oper wystawianych na największych scenach świata, zasłynął piętnaście lat temu realizacją Trzech sióstr. Nie sposób nie zauważyć linii łączącej dramat Czechowa z tysiącletnim dziennikiem japońskiej damy. Oba teksty cechuje właśnie ta – z wirtuozerią przerabiana przez Eötvösa na nuty – atmosfera oczekiwania, rozczarowanie jałowym przemijaniem, niemożność wyrwania się z bezruchu. Zarówno Lady Sarashina, jak i Trzy siostry zostały wyreżyserowane przez Ushio Amagatsu – japońskiego reżysera i choreografa. Amagatsu jest również twórcą zespołu tańca butoh, który musiał być inspiracją dla rozwiązań choreograficznych, jak i dla całej estetyki opery.
Reżyser wraz ze scenografem – Natsuyukim Nakanishim stworzyli pełen symboliki i odniesień obraz, który jest równocześnie bardzo minimalistyczny. „Akcja” rozgrywa się tu na czterech białych matach, na środku zaś stoi słup. W tle przesuwają się dwie obręcze, niczym dwa księżyce, które dążą do spotkania lub rozmijają się. Istotna jest tu kolorystyka zmieniająca się wraz ze światłem i kostiumami przeistaczających się w różne postaci śpiewaków. W tak pomyślanej scenografii bardzo wyraźne i znaczące są gesty i mimika bohaterów. Ich ruchy tylko do pewnego stopnia ilustrują opowiadaną historię, płynnie przechodząc w taniec. Tak jak w tańcu butoh, każdy gest jest przemyślany i odzwierciedla stan emocjonalny postaci.
Do międzynarodowego zespołu twórców pracujących nad operą zalicza się również niemiecki dyrygent – Christian Schumann i znakomita odtwórczyni tytułowej roli, Holenderka Anu Komsi, która nie uczestniczyła w premierowym wykonaniu opery pięć lat temu w Lyonie i dla której teraz kompozytor postanowił zmienić niektóre partie Lady Sarashiny. Narodowości są tu wspomniane nie bez powodu – pani Sarashina jest bowiem kolejną po Madame Butterfly operową Japonką, której historię próbują opowiedzieć Europejczycy. W operze – sztuce, której język oparty jest na czytelnej symbolice i wyrazistych środkach przekazu – inspiracja Krajem Kwitnącej Wiśni nie dziwi. Warto jednak zauważyć, że pomimo europejskiego punktu widzenia (zarówno kompozytor, jak i autorka libretta są Węgrami) na poziomie narracji udało się uniknąć uproszczeń i europocentryzmu. Spośród wielu zalet operowej realizacji dziennika pani Sarashiny najważniejszą jest chyba właśnie ta staranność twórców, żeby nie odebrać ani nie przekłamać pełnego melancholii głosu autorki. Nie jest ona mniej samotna od Cio-cio-san, jednak, co najważniejsze, mówi swoim głosem, opowiada o sobie, tworzy własną wizję swojej historii, podczas gdy Madame Butterfly była opowiadana przez Europejczyka, chcącego ukazać dramat kobiety bezgranicznie oddanej mężczyźnie.
Dramat Lady Sarashiny polega na czym innym. Choć w jej opowieści pojawia się wątek niespełnionej miłości, to nie znajdziemy tu rozpaczy porzuconej kobiety ani arii wyrażającej jej tęsknotę. Śpiew słowika czy piosenka strażnika świateł to motywy, które przywołują smutek, rozgoryczenie, ale i rezygnację Lady Sarashiny wspominającej urywkowe wydarzenia ze swojego życia. Los nie jest moim przyjacielem – powtarza dama z Sarashiny i to zdanie oddaje cały jej ból. Cierpienie nieszczęśliwej Butterfly też jest spowodowane poniekąd nieprzychylnością losu, jednak jej historia ma zilustrować również niezrozumienie i różnice pomiędzy kulturami, pomiędzy dwoma światami, pomiędzy kobietą i mężczyzną, gdzie to mężczyzna jest synonimem losu. Opowieść Japonki z Sarashiny jest natomiast zamknięta w obrębie jej emocjonalności. Nie ma tu innych odniesień niż jej własne przeżywanie, jej świat, który w piękny sposób został ukazany na scenie.
Takie ujęcie historii japońskiej damy ma swoje źródło w podejściu Petera Eötvösa i Ushio Amagatsu do narracji, którą potraktowali oni nie literacko, a plastycznie – jako malowidło składające się z paru trwających w czasie odsłon. Każda przenosi widza w inną krainę ze snów i wspomnień Lady Sarashiny. Szkoda, że polski odbiorca musiał na tę podróż czekać aż pięć lat, na szczęście jednak szybko zaczynamy nadrabiać zaległość – również w tym sezonie teatralnym można było usłyszeć we Wrocławiu koncertowe wykonanie Aniołów w Ameryce węgierskiego kompozytora, a już w maju w ramach XX Bydgoskiego Festiwalu Operowego będzie można zobaczyć jego Radamesa.
 

Opéra National de Lyon
Lady Sarashina Petera Eötvösa
reżyseria Ushio Amagatsu
prapremiera w Opéra National de Lyon 4 marca 2008
premiera polska w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej 7 kwietnia 2013