6/2013

Stojąc na progu

Teatr Próg to ambitna, niepokorna grupa, która pod względem ambicji artystycznych znacznie wykracza poza krąg amatorski.

Obrazek ilustrujący tekst Stojąc na progu

Janusz Gawron

 

Wiele teatrów z małych ośrodków miejskich boryka się z podobnym problemem… Powstawały jako grupy włączane w ruch amatorski, występujące podczas przeglądów dla tego typu zespołów. Krąg zapraszających i zapraszanych jest tutaj jednym obiegiem. Ale z czasem okazuje się, że należałoby zmierzyć się z inną nieco publicznością, jednak wypracowana opinia pozostaje przekleństwem – „jesteście świetnym teatrem amatorskim”, mówią wszyscy wokół. Oczywiście, bycie amatorem jest piękne, wszak w rdzeniu słowa amator jest miłość – miłość do tego, co się robi. Może pozostać posłaniem na całe życie. Ale niekiedy chce się łapczywie wyrwać z tego bezpiecznego kręgu. Wszak podczas festiwali grup miłośniczych nikt krzywdy nie zrobi, widownia jest pełna przyjaciół. Ale trzeba zaryzykować. Zwłaszcza gdy wypracowało się już własny, dojrzały i oryginalny język wypowiedzi.
To casus Teatru Próg z Wadowic. Grupy ambitnej, niepokornej, pod względem ambicji artystycznych zdecydowanie wykraczającej poza krąg amatorski. Zespół powstał w 2005 roku, założony został przez Bartosza Nowakowskiego, absolwenta Akademii Praktyk Teatralnych w Gardzienicach. Jego aktorami są w większości studenci i absolwenci kierunków humanistycznych i artystycznych.
Niezmiernie ważna dla Progu jest inspiracja gardzienicka – widać to w muzyczności i ruchu, w sposobie ekspresji aktorskiej. Jednak taka estetyka jest jedynie punktem wyjścia. Teatr Próg w najnowszym spektaklu 90-120-90 zaskoczył widzów, znacznie przekraczając i przemieniając tę postgardzienicką konwencję. Zrezygnowano z tradycyjnych, antycznych, ludowych czy innych jeszcze inspiracji, wpisując przedstawienie w estetykę kultury współczesnej. Muzyka i ruch są zakorzenione w kulturze popularnej, ale wkraczają też w nieco inną sferę – niezgody, niepokorności, marzenia o czymś więcej.
Spektakl opowiada o oczekiwaniu na dziecko. Choć można wskazać protagonistów – ojca i matkę – to jest to jednak niewątpliwie dzieło zbiorowe. Wydaje się, jakby zasadniczemu tematowi podporządkował się i służył cały zespół. Jakby była to ich wspólna wypowiedź, wspólne oczekiwanie, wspólna szamotanina.
Przestrzeń gry jest w zasadzie pusta – jedynie w kącie sprzęt komputerowy, dzięki któremu „na żywo” będzie tworzona elektroniczna muzyka. Ale muzyka rodzić się będzie też z trzewi przedstawienia. Brawurowe wokalizy dopełniane będą ze środka akcji, spajając fonosferę, czyniąc ją nie zewnętrzną formą, ale organiczną przestrzenią całego dzieła.
Aktorstwo w spektaklu jest ogromnie fizyczne: nieustanny taniec, partnerowania aktorów, ciągły ekstatyczny ruch. Wszystko na najwyższych obrotach, na pograniczu akrobacji, ale też na pograniczu możliwości, wydolności organizmu, jego możliwości motorycznych. Kilku aktorów (Katarzyna Bobik, Anna Gurdek, Ewa Limanówka, Agnieszka Ogiegło, Natalia Tomska, Michał Brańka, Wojciech Ficek, Bartłomiej Polak) jest jak skrajnie zorganizowany mechanizm – potknięcie jednego musiałoby spowodować katastrofę wszystkich.
Funkcjonuje to świetnie, ale natychmiast nasuwa się pytanie dotyczące tego, w jakim celu użyte są tak dynamiczne środki. Przecież to opowieść o oczekiwaniu na dziecko. Jednak wszystko się dopełnia – w planie znaczeń Teatr Próg opowiada równie mocną opowieść Czekanie na narodzenie nie jest sielanką. Problemy wypływające z przemiany cielesności, niemożności opanowania własnego organizmu i kształtowania się wewnątrz niego dziecka przedstawione są krańcowo drastycznie. Przez chwilę można odnieść wrażenie, że młodych ludzi nie może spotkać większe nieszczęście niż ciąża. Monologi mężczyzny i kobiety dotyczą obcości, niemożności zaakceptowania własnej monstrualnie zmieniającej się cielesności, a w konsekwencji i dziecka, które stanie między nimi, które też będzie wymagało rezygnacji z własnych ambicji i celów.
Cielesność, „mięsność”, jest jednym z zasadniczych poruszanych problemów. Mniej więcej w środkowej części spektaklu pokazana jest scena, w której wykorzystano projekcje wideo. Na ciała tańczących dziewczyny i mężczyzny rzucono obraz jak z atlasu anatomicznego. Te poruszające się korpusy, pozbawione skóry, składające się jakby tylko z mięsa, pokazywały nasze nieuniknione uwikłanie w cielesność mocniej niż jakiekolwiek słowa.
W innej scenie zaprezentowano bardzo fizyczny, atletyczny wręcz – pełen podnoszeń, salt, przewrotów przez własne ciała – spór mężczyzny i kobiety. Ta sekwencja jest jak zmaganie, walka, jednak taka, której nie sposób zakończyć zwycięstwem, bo drugie ciało jest tu niezbędne. Wygrana równałaby się samozagładzie.
Egoizm nie jest wszechogarniający. Niemożność akceptacji kształtującego się dziecka staje się dostrzegalnym zmaganiem z samym sobą, z własnym egoizmem właśnie. Jest nieakceptowaniem siebie, który nie akceptuje innego.
Opowieść o czekaniu na dziecko, snuta śpiewem, muzyką, ruchem, gestem, słowem, wybrzmiewa bardzo brutalnie. Właściwie można byłoby ją zrozumieć poprzez kulturowe uwarunkowania, zmianę kulturowego paradygmatu, gdy rodzina, a więc i dziecko, przestały być naturalnym polem realizacji, ale zaczęły w niej przeszkadzać. W takim antropologicznym pejzażu szamotanie się jednostki, niechęć, nienawiść do własnego ciała czy do ciała żony stają się normą.
Ale spektakl jest o wiele bardziej pokomplikowany – i uważam to za jego wielką zaletę. Jest on bowiem estetycznie wysmakowany, po prostu bardzo ładny. Białe, zwiewne suknie kobiet – ulotne, eteryczne piękno i gracja – zderzane są raz po raz z dosadnością mięsa-ciała.
Koniec przedstawienia jest sekwencją wieloznacznych scen, nieco onirycznych. Matka dziecka, ubrana w długą białą suknię, oplatana jest kolorowymi szarfami przez uwijających się wokół niej tancerzy. Powstaje wypełniająca całą scenę słoneczna struktura z matką w centrum. Bardzo mocna muzyka, nieustanna migotliwość i ruchliwość. Czyżby poród?
I wreszcie ostania sekwencja. W głębi sceny ktoś siada z gitarą, ktoś inny na gryfie naciska progi, ktoś inny trąca struny. Inna jeszcze ręka na tej samej gitarze trąca strunę basową. O tę grupę plecami oparta dziewczyna wykonuje łagodną wokalizę. Ten wieloręki i wielocielesny obraz i muzyka trwają, wszystko się wycisza, wszystko jest dobrze, łagodnie… Chwila harmonii. Akceptacja jest możliwa. Koniec spektaklu.
Teatr Próg wykorzystuje gardzienicki trening, widać to przede wszystkim w charakterze ruchu i jego wzajemności. Ale wyzwolił się z powielania estetyki. Tak w formie – sytuując się w estetyce bardziej adekwatnej do naszych czasów, jak i w treści – rezygnując z mitycznych, przekraczających potoczność kontekstów. Spektakl opowiada o cielesnej, zwyczajnej, codziennej rzeczywistości, dostępnej wszystkim, niezahaczającej o metafizyczne głębie. Ale równocześnie przekraczającej wszystkie inne cudowności.
 

Teatr Próg w Wadowicach
90-120-90
reżyseria Bartosz Nowakowski
oprawa plastyczna zespół
muzyka Natalia Tomska, Wojciech Ficek oraz zespół
premiera na 29. Theatertage am See we Friedrichshafen
23 marca 2013