6/2013
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Szekspir współczesny

„Dzisiaj to my jesteśmy Szekspirami” – powiedział w Instytucie Teatralnym Dariusz Kosiński na spotkaniu poświęconym książce Polska dramatyczna. Trochę mnie to zaskoczyło, choć trzeba przyznać, że mówił w imieniu badaczy społecznych performansów, a nie przemądrzałych reżyserów, którzy sztuki Szekspira wywracają na nice i watują je bezmyślnymi konceptami. „Dzisiaj to my jesteśmy Szekspirami” – zadeklarował więc Kosiński w imieniu performatyków, a ja, zdziwiony, zaprotestowałem w imieniu współczesnych dramatopisarzy. To przecież oni są potomkami w prostej linii Stratfordczyka. Dramatopisarze, przypominam, to ci, którzy interpretują społeczne performanse, nadając im oryginalny kształt własnej konstrukcji literackiej. Czynią tak zazwyczaj z myślą o spektaklu, ale także głośnej lekturze tekstu, który w ten sposób zaczyna działać i zyskuje wymiar zdarzenia.
Między nami wywiązał się spór. Kosiński bronił autorytetu performatyków, a ja dramatopisarzy. W sporze, jak każdy, lubię wygrywać, dlatego żałuję, że nie znałem jeszcze wtedy Roku katastrofy. Nie znałem w całości, bo pierwsze fragmenty tej książki dwa lata temu drukowaliśmy przecież w „Teatrze”. Gdybym bowiem znał, wiedziałbym, że swoją brawurową analizę katastrofy tupolewa – opartą na raporcie rządowej komisji, a przeprowadzoną narzędziami, których autorowi dostarczył Jon McKenzie w książce Perform or Else – Kosiński doprowadził do granicy, za którą zaczyna tragedia. Rozumiana, jak zaznacza autor, „w sensie źródłowym”, a więc greckim. Gdybym to wiedział, agon byłby mój. Czym innym bowiem, jak nie rekonstrukcją naszej dramatycznej świadomości, jest performatywna analiza Kosińskiego?
W okolicznościach lotu z 10 kwietnia 2010 roku autor Roku katastrofy dostrzegł starcie dwóch performansów, które rozegrało się nad głową samotnego pilota. „Niskiego” pod względem skuteczności i bezpieczeństwa performansu organizacyjnego i technicznego oraz niezwykle „wysokiego” pod względem symboliki i presji społecznej performansu kulturowego (reprezentacja narodu z sobowtórem Piłsudskiego na pokładzie). Pilot, ten nadmiernie przeciążony „solista” występujący wśród biernych „aktorów”, którzy nie stworzyli załogi, próbował wprawdzie zmniejszyć nacisk „wysokiego” performansu, wykonując próbne podejście. „Spektakl” o niemożliwym lądowaniu zamienił się w rzeczywistość i samolot spadł.
„Z raportu wynika, że gdyby ktokolwiek ze współdziałających lub współobecnych nakazał dowódcy odejście i rezygnację z próby lądowania lub choćby tylko dał mu na to przyzwolenie, Arkadiusz Protasiuk natychmiast by to zrobił. Fatalizm tej tragedii – a używam tego pojęcia w sensie źródłowym – polega na tym, że nikt tego nie zrobił, w wyniku czego pilot musiał podjąć zadanie przekraczającego jego możliwości” – pisze Kosiński w swojej świetnej książce.
Fragment ten dedykuję wszystkim, którzy prędzej czy później zdecydują się na próbę literackiej dramatyzacji wydarzeń sprzed trzech lat.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.