7-8/2013

Stopa wody pod sceną

Na pokładach luksusowych krążowników wycieczkowych tylko na teatralnej widowni pasażerowie mogą poczuć się wspólnotą. Spektakle grane są dwa razy dziennie.

Obrazek ilustrujący tekst Stopa wody pod sceną

(c) MSC Cruises

 

Rocznie dwadzieścia milionów ludzi jako formę spędzania wolnego czasu wybiera morza i oceany. Służą temu pływające kombinaty hotelowo-rozrywkowe zwane cruiserami. Nazwa pochodzi z języka marynarki wojennej i oznacza krążownik. Podobnie jak wojenne, pancerne jednostki krążyły, osłaniając morskie szlaki komunikacyjne, tak ich cywilne odpowiedniki krążą po morzach, oferując zwiedzanie, rozrywkę i lenistwo (główne komponenty spędzania wolnego czasu nowoczesnego społeczeństwa). Właśnie krążenie wydaje się cechą konstytutywną tych jednostek. Dawniej istniały liniowce (nazewnictwo także zaczerpnięte ze sfery militarnej), których zadaniem było dostarczenie pasażerów z punktu A do punktu B. Takim był nieboszczyk „Titanic”, który wypłynąwszy z Southampton, zdążał do Nowego Jorku (dzisiaj firma Cunard, następca armatora nieszczęśliwego liniowca, specjalizuje się w cruiserach). Takim był nasz „Batory”, o czym świadczy nazwa armatora: Gdynia – Ameryka Linie Żeglugowe SA. Natomiast cruiser wyrusza z punktu A i doń wraca. Nie służy więc przemieszczaniu się, lecz spędzaniu czasu. Spotkałem się w Internecie z propozycją spolszczenia nazwy neologizmem „kruzy”, osobiście jednak wolę „krążownik wycieczkowy”, albo po prostu „wycieczkowiec”. Wielkie transoceaniczne liniowce zostały wyparte i zastąpione przez samoloty. Jumbojety przewożą miliony pasażerów, bo dzisiaj liczy się przede wszystkim szybkość, a liniowce poszły „na żyletki”. Cruisery mają się znakomicie, a ich flotylla stale rośnie.
Do największych należy wodowany w grudniu 2010 „Allure of the Seas” (wraz z siostrzanym „Oasis of the Seas”): 360 metrów długości, 18 pokładów, 54 000 pasażerów, 1000 załogi, armator: Royal Caribbean Cruises. W zapewnianiu luksusu i błogiego lenistwa specjalizują się takie linie jak: Carnival, Costa, Cunard Royal Caribbean, Celebrity, MSC, Silversea, Star Clippers, Stena Line i inne. Ilość jednostek stale rośnie i ten trend mimo kryzysu zdaje się nabierać tempa. Są one w istocie małymi miastami zapewniającymi, prócz bazy hotelowej i sklepów, rozrywki – restauracje, bary, dyskoteki, kasyna, biblioteki, nawet planetarium. Rekreację: baseny, aquaparki, place zabaw dla dzieci, sauny, siłownie, SPA i gabinety odnowy, korty tenisowe i boiska do piłki, minigolfa i bowling, ścianki wspinaczkowe itp. Najnowsze i najbardziej luksusowe mają na dwóch piętrach recepcji złote schody wysadzane kryształami Svarowskiego, na których ludzie w balowych strojach fotografowani są podczas kapitańskiej gali. Korytarze i stacje wind zdobią rzeźby i marmury, a każdy przybytek ma swój osobny design, oświetlenie i parkiet. Niekiedy cruisery pokazują też swoje militarne oblicze. Kiedy 25 kwietnia 2009 roku MSC „Melody” został zaatakowany przez somalijskich piratów, załoga i pasażerowie bronili się, zrzucając z górnego pokładu solidne aluminiowe leżaki. Taki leżak spadający z kilkudziesięciu metrów może być groźną bronią. Atak został odparty. Natomiast niezbywalnym elementem każdego cruisera jest teatr i stanowi największe i najważniejsze pomieszczenie na wycieczkowym krążowniku. (Na MSC „Splendida” jest to The Strand Theatre, utrzymany w stylu pseudokonstruktywistycznym, na MSC „Poesia” – Teatro Carlo Felice, nawiązujący bogatym wystrojem do genueńskiej opery).
Dlatego teatr, że daje on możliwość bycia razem. Pasażerowie przy restauracyjnych stolikach, na leżakach górnego pokładu, w basenach czy na korcie, w wycieczkowych autokarach, nie mówiąc już o kabinach, są wyizolowani lub funkcjonują w małych grupach. Tylko w teatrze mogą się poczuć wspólnotą. Dlaczego nie na przykład kino? Byłoby to bez sensu, skoro każda kabina ma telewizor odbierający kilkadziesiąt kanałów w kilkunastu językach, z możliwością płatnego wypożyczenia dowolnego filmu. Natomiast teatr proponuje spektakl specjalnie i wyłącznie dla żywego odbiorcy. Bez pośrednictwa kamery. Więc do poczucia wspólnoty dochodzi poczucie wyjątkowości. Czterdziestominutowe spektakle ogląda się przed kolacją lub po niej, ta zaś odbywa się w dwu terminach, o siódmej i dziewiątej wieczorem. Jednorazowo do kolacji przy restauracyjnych stolikach zasiada do tysiąca pięciuset osób i tyle też miejsc ma pływający teatr. Teatr daje dziennie dwa spektakle, więc wszyscy chętni mogą je sobie obejrzeć. Ogląda się nie tylko spektakl. Jest obyczaj, że do kolacji (i po niej) trzeba stosować kod updress, być elegancko ubranym. Stwarza to atmosferę odświętności i daje możliwość pokazania się i pooglądania innych, tak podczas kolacji, jak i spektaklu. Nie bez znaczenia jest świadomość, że obcuje się ze „sztuką wyższą”, obciążoną bagażem trzech tysięcy lat tradycji. I jeszcze, last but not least, wieczorami statek płynie do następnego portu i ludzie oglądają spektakle z braku innej rozrywki, czyli z nudów.
Pozostaje jednak problem, jak uczynić z teatru medium prawdziwie internacjonalne, tak, by było odpowiednie dla publiczności mówiącej kilkunastoma językami i przynależnej do odmiennych kultur, są tu bowiem Europejczycy, Chińczycy, Koreańczycy, Japończycy i ludzie Maghrebu. Spróbuję to prześledzić na podstawie siedmiu spektakli podczas rejsu po Morzu Śródziemnym wycieczkowcem MSC „Splendida” (matką chrzestną tej jednostki, włoskiej, choć pływającej pod panamską banderą, była sama Sophia Loren). Spektakle te, ze zrozumiałych względów, nie polegają na tekście i nie jest w nich ważne słowo, chyba że śpiewane. To widowiska oparte na dekoracjach, światłach, laserach, ruchu scenicznym, muzyce. Zapowiadane są codziennie w informacyjnej gazetce pokładowej z programem dnia, wydawanej w pięciu językach i dostarczanej do każdej kabiny. Ze sceny, zarówno ich treść, jak udział gwiazd, zapowiada antreprener, w tym wypadku przystojny i władający wieloma językami Włoch Sandro. Prócz zalet programu zachwala lukratywne perspektywy gry w bingo czy zapisania się do klubu MSC i wygrania w przyszłości rejsu za darmo, kusi promocjami gabinetu masażu czy biura turystycznego i apeluje o spędzenie szampańskiego wieczoru w jednym z kilkunastu barów i kawiarni z żywą muzyką, od klasyki po jazz – co kto lubi. Zapowiedzi te są majstersztykiem lingwistycznym – Sandro bez zaczerpnięcia oddechu potrafi witać publikę po włosku, hiszpańsku, francusku, angielsku, niemiecku i rosyjsku, jedynie do zapowiedzi po japońsku przywołując hostessę. Szczególnie atrakcyjni soliści, w tym emerytowane gwiazdy broadwayowskich musicali, wzięci iluzjoniści czy akrobaci transportowani są po występie do innych portów, by w ramach tygodniowego bądź dziesięciodniowego rejsu po Bałtyku, Morzu Śródziemnym bądź Karaibach „obsłużyć” kilka krążowników liczącej kilkanaście jednostek floty.
Prezentacje teatralne można z grubsza podzielić na dwie kategorie. Pierwsze posługują się tekstami dobrze zakorzenionymi w kulturze masowej. Jeden z nich, zatytułowany Evergreen, przedstawiał przeboje operetkowe od Offenbacha do Gershwina. Tutaj wycieczkowce są beneficjentami faktu, że artyści ze Wschodu pragną zarabiać prawdziwe pieniądze, więc włoski armator mógł zatrudnić prawdziwych fachowców. W tym wypadku tenora Styliana Mincheva i sopranistkę Marietę Velkovą. Oczywiście wszystko z towarzyszeniem baletu w bogatych i często zmienianych kostiumach. Podobnie rzecz się miała w spektaklu Rythm of Icons, gdzie evergreenami były ikony współczesnej popkultury właśnie – od The Beatles do Michaela Jacksona. Można było zobaczyć zespół baletowy, który przy dźwiękach Help demontował londyńską taksówkę, balet damski w strojach z lat siedemdziesiątych, tańczący do pieśni Freedom, lub ośmiu Michaelów Jacksonów jednocześnie wykonujących „krok księżycowy” – Moonwalk. Patriotyzm włoski miał zaspokoić pokaz Italians, gdzie balet występuje przed kawiarenką „Bar Bella Capri” z wszystkimi włoskimi atrybutami, jak obrus w czerwoną kratę czy skuter Lambretta. Towarzyszą temu włoskie przeboje, jak Tintarella di luna czy Volare, śpiewane z ekranu przez Domenica Modugna, a koryfeusz zachęca salę do uczestnictwa w refrenach. Czasem artystom towarzyszą występy akrobatów, ale to już należy do drugiej kategorii.
Są nią mianowicie popisy. Na przykład w opartym na motywach mitologicznych spektaklu Olympo, niemal fabularnym, opowiadającym o tym, jak bogowie ustąpili na Ziemi miejsca ludziom pod wodzą Prometeusza, występuje zarówno para męskich akrobatów, jak i para kobiet gum. Wszystko w ciekawych dekoracjach laserowymi efektami i pomysłowych, operowo bogatych kostiumach. Na szczególną uwagę zasługują wężowłose nakrycia głów Meduz czy pawiopióre hełmy Aten. Okazuje się, że nawet za pomocą akrobacji można pokazać los herosa, który wykradł bogom ogień. Wyszło na to, iż mitologia jest też swego rodzaju evergeenem. Efektowny ten spektakl, wykorzystujący wszelkie możliwości techniczne sceny, wybrano na kapitańską galę i prezentację załogi.
Interesującą – może najbardziej – a na pewno najbardziej ambitną i pomysłową dekorację miał spektakl Miraże, inspirowany surrealistycznym malarstwem spod znaku Magritte’a. Scenę flankowały dwie duże palety malarskie, a tło stanowili odlatujący ludzie z parasolami. W tym entourage’u dobrze się mieściły popisy prestidigitatora, którego profesja jest per se ipso surrealistyczna. I kiedy w tle pojawia się „człowiek witruwiański” Leonarda, to dobrze się komponuje z popisem duetu akrobatów układających swoje umięśnione ciała w różne parawitruwiańskie figury. Do grupy popisów – prócz akrobatów płci obojga – zaliczyć należy żonglerów wywijających różnymi przedmiotami: od piłeczek do kapeluszy, kobietę, która mistrzowsko opanowała sztukę kręcenia obręczami, takimi jak do hula-hoop, czy też specjalistę rzucającego „zajączki”. Ten potrafił za pomocą światła i układu dłoni zilustrować znaną u nas dzięki tekstowi Wojciecha Młynarskiego i interpretacji Wiesława Gołasa piosenkę Freda Buscaglionego Byłaś mała tak. Ta grupa wystąpień była obliczona na wywołanie podziwu, a podziw dla ludzkiego kunsztu nie zna granic kulturowych.
Zakorzenienie w kulturze popularnej i wywoływanie podziwu to cechy charakterystyczne teatru typu variété. Spektakle odbywają się wieczorem, ale i w dzień teatr bywa użyteczny. Służy na przykład do szkolenia posługiwania się sprzętem ratunkowym. Po tym jak kapitan Francesco Schettino wprowadził wycieczkowiec „Costa Concordia” na rafy wyspy Giglio, rozszerzono rygory szkolenia bezpieczeństwa (przed tym faktem cruisery uchodziły za niezatapialne). Ponad tysiąc pasażerów w pomarańczowych kamizelkach z doczepionymi gwizdkami, zasiadających w krzesłach teatralnej widowni, stanowiło widok, który byłby radością dla oczu performera surrealisty. Sala teatralna służy też do gromadzenia grup udających się na wycieczki czy kończących podróż. Nie próżnuje też teatr jako zespół ludzki. Przeszło osiemdziesięciu artystów pod wodzą dyrektora artystycznego prowadzi także najróżniejsze animacje, zabawy dla dzieci, przebrani w różne kostiumy pozują do zdjęć z pasażerami. Cały dzień czynne i zapracowane są zarówno teatralna sala, jak i zespół.
Teatr Carlo Felice z Genui liczy 2200 miejsc. Największa scena świata, Metropolitan Opera, liczy 3800 miejsc. Pływające repliki znanych historycznych scen średnio dają co wieczór dwa spektakle dla trzytysięcznej publiczności; zaś na wspomnianej „Oasis of the Seas” musi być sala dla przeszło dwóch tysięcy. Pływający teatr na wycieczkowcach to zatem największy teatr świata. Absolutnie egalitarny, nie mający żadnych problemów z jasnym przekazem artystycznym, zaspokajający swymi składankami wszelkie gusta bardzo internacjonalnej publiczności, nawet gdy, jak na MSC „Fantasta”, zwie się Teatro L’Avanguardia. Pozostaje mu życzyć stopy wody pod sceną.