7-8/2013
Rafał Węgrzyniak

Jacek Labijak

Nadmiar dramaturgów

W głośnych relacjach warszawskich aktorów, Grzegorza Małeckiego z prób Orestei w Narodowym i Joanny Szczepkowskiej z pracy nad Ciałem Simone w Dramatycznym, zwróciłem uwagę na negatywne oceny funkcji, jakie pełnili w obu przedsięwzięciach dramaturdzy. Był to przejaw narastającego w części środowiska sceptycyzmu wobec coraz mocniejszej pozycji zdobywanej od pewnego czasu przez dramaturgów w polskim teatrze. Dramaturdzy nie tylko są permanentnie obecni na próbach, ale obejmują stanowiska wicedyrektorów artystycznych czołowych teatrów. Stają się oni uznanymi współtwórcami najbardziej komentowanych przedstawień. Większość reżyserów – od Krystiana Lupy do Pawła Świątka – nie jest już w stanie obejść się bez dramaturgów. Stale współpracują Krzysztof Warlikowski i Piotr Gruszczyński, Jan Klata i Sebastian Majewski, Maja Kleczewska i Łukasz Chotkowski czy Krzysztof Garbaczewski i Marcin Cecko. Dramaturdzy wypowiadają się w mediach na równi z reżyserami, udzielają wywiadów branżowym periodykom, odsłaniają proces powstawania spektakli w esejach zamieszczanych w programach lub w Internecie, jak choćby w zainicjowanym przez Annę Herbut w roku 2010 cyklu Backstage z „Dwutygodnika”.

W oczach zachowawczego odłamu środowiska natomiast dramaturdzy są współodpowiedzialni za to, że często na początku prób zespół poznaje zaledwie płynny zarys przedstawienia, w trakcie pracy zapisywane są improwizacje i dyskusje – potem włączane do scenariusza wraz z fragmentami najróżniejszych tekstów, a w końcu monologi i kwestie wygłaszane ze sceny aktorzy muszą opanować tuż przed premierą. Dramaturdzy zamiast przyczyniać się do precyzji, konsekwencji i przystępności scenicznych interpretacji wystawianych dzieł, poprzez przygotowywanie ich przekładów bądź adaptacji, objaśnianie zaproponowanych wspólnie z reżyserem całościowych ujęć lub poszczególnych rozwiązań, potęgują chaos panujący na próbach oraz w spektaklach.

Zaledwie kilka lat temu większość ludzi teatru nie odróżniała dramaturgów od dramatopisarzy. Po powołaniu w 2002 roku studiów dla dramaturgów przy Wydziale Reżyserii w krakowskiej PWST prowadzona była – zwłaszcza w „Didaskaliach” i w „Notatniku Teatralnym” – kampania na rzecz wprowadzenia ich do polskich teatrów na wzór niemieckich. Lecz wtedy formułowano zadania dramaturgów nieco inaczej niż obecnie. Skądinąd nieliczni mieli świadomość, że profesja ta ma w polskim teatrze sporą tradycję, szczególnie za sprawą Leona Schillera, o czym przypomniałem w 2010 roku na łamach „Notatnika” w szkicu Ale dramaturg, kim on jest? Ponadto nie pamiętano, iż na szeroką skalę dramaturdzy pojawili się w Polsce w okresie socrealizmu jako strażnicy zgodności scenicznych realizacji dzieł literackich z obowiązującą wówczas ideologią marksistowską. Zresztą obecni dramaturdzy też mają inklinacje do radykalnych idei z kręgu nowej lewicy. Nieprzypadkowo w ich gronie znaleźli się redaktorzy „Krytyki Politycznej”, jednorazowo Sławomir Sierakowski i na dłużej Igor Stokfiszewski.

Jeszcze niedawno Tadeusz Słobodzianek charakteryzował ironicznie dramaturga jako osobę, która na premierze wszystkich stara się przekonać, że najważniejsze pomysły w przedstawieniu są jego autorstwa, a nie reżysera, któremu służył swą erudycją i inwencją. Słobodzianek wiedział, co mówi, bo sam bywał dramaturgiem i zarazem wyreżyserował kilka spektakli opartych nie tylko na jego utworach. Niewątpliwie w teatrze wystawiającym tradycyjne sztuki dramaturg częstokroć dążył do zajęcia pozycji reżysera. Również paru dramaturgów z młodej generacji próbowało już swych sił w dziedzinie reżyserii.

Jednak w ramach teatru postdramatycznego – szerzącego się na scenach polskich – paradoksalnie dramaturg nade wszystko pragnie zastąpić jakoby zbędnego dramatopisarza. Granych jest przecież coraz więcej spektakli opartych na scenariuszach opracowanych przez dramaturgów. Na ogół pasożytują oni na klasycznych sztukach, powieściach lub filmach, pozostawiając na afiszu oryginalny tytuł dzieła wraz z imieniem i nazwiskiem jego autora, które mają przyciągnąć mniej zorientowaną publiczność. Powstają w ten sposób zmodernizowane parafrazy, parodie bądź dekonstrukcje albo kompilacje. Ale często dramaturdzy już rezygnują z takowego pretekstu, tworząc całkowicie samodzielne utwory, które zaczęto nawet publikować – identycznie jak sztuki w programach lub w czasopismach.

W teatrze wałbrzyskim Majewski udowodnił, że można przez pięć lat układać repertuar z tekstów niejako jednorazowego użytku, bo na potrzeby spektakli pisanych na scenie czy raczej w jej sąsiedztwie właśnie przez dramaturgów (niekiedy wraz z reżyserami). Wyjątkiem potwierdzającym regułę były wśród nich utwory Pawła Demirskiego powstające we współpracy z Moniką Strzępką, bo stanowią one przypadek graniczny. Od początku roku Majewski próbuje przetransponować tę praktykę do Starego Teatru w Krakowie. Scenariusz widowiska Garbaczewskiego Poczet królów polskich inicjującego nową dyrekcję współtworzyło czterech dramaturgów. Ponadto w warsztatach towarzyszących próbom uczestniczyło jeszcze dwóch. W sumie więc w przygotowanie owego przedstawienia było zaangażowanych aż sześciu dramaturgów.

historyk teatru, krytyk; autor Encyklopedii „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego (2001).