7-8/2013

Mistrz Fior

 

Nie jest żadną tajemnicą, że mam krytyczny stosunek do działalności Macieja Nowaka. I żeby było jasne: moja niechęć nie wynika z żadnych prywatnych uprzedzeń czy konfliktu osobistego. Nie mam też, co w dzisiejszych czasach może trudno przyjąć, żadnego interesu w potyczkach z Nowakiem. Po prostu występuje między nami w najczystszej postaci różnica światopoglądów. Ale o co właściwie mam pretensje do Nowaka? Przede wszystkim o to, że jako dyrektor Instytutu Teatralnego występuje w wielu innych rolach, których, moim zdaniem, nie powinien się podejmować, ponieważ powodują kolizję interesów i w efekcie źle wpływają na wizerunek Instytutu. Będąc najpierw stałym felietonistą „Krytyki Politycznej”, a ostatnio „Przekroju”, Nowak wyraźnie prezentuje swoje poglądy, a nade wszystko wchodzi w rolę, którą chyba bardzo polubił: mistrza Fiora, kreatora teatralnych mód. Nie chcę się wdawać w tym miejscu w dyskusję z zapleczem ideowym, które wyznacza sposób myślenia Nowaka o teatrze. Śmiem twierdzić, że dyrektor Instytutu Teatralnego sprzedaje jednak teatr za ideologię, inaczej mówiąc: ważniejsze jest dla niego przesłanie przedstawienia niż jego wartość artystyczna. A przekaz jest prosty: teatr powinien być wprzęgnięty w proces modernizacji społecznej, politycznej, kulturowej, obyczajowej i mu służyć, czy nawet go prowokować. W tym sensie Nowak lubi popychać teatr do przodu i samemu kroczyć na czele postępu, a może nawet przed postępem. Podejrzewam zresztą, że jest w tym sporo zwykłego wyrachowania, gdyż nie chce mi się wierzyć, żeby ktoś, kto uznaje się za ucznia profesora Raszewskiego i jednak ma bogate doświadczenie teatralnego odbiorcy, bez wyrzutów sumienia mógł lansować teatr prymitywny, ale słuszny ideowo, niczym politruk z Wydziału Kultury KC. Patron Instytutu Teatralnego, owszem, był admiratorem Bogusławskiego i teatru podejmującego misję obywatelską, ale przecież sam też cenił taką wartość jak piękno w sztuce i jej bezinteresowność.
Temperament Nowaka, jego osobiste zaangażowanie w rozmaite spory teatralne, można oczywiście uznać za cechę żywej i kolorowej osobowości, która z pewnością przejdzie do teatralnej legendy. Ale nadmiar powoduje też kłopoty. Nieopatrznie wygłoszone sądy wywołują niespodziewane skutki. Spektakularny przykład z ostatniego czasu: przecież to Nowak w komentarzu do słynnego wywiadu z Grzegorzem Małeckim wygłosił, pół żartem, pół serio, tezę, że teatrem rządzą homoseksualiści i tak jest od dawna. Reakcją na tę wypowiedź był tekst Joanny Szczepkowskiej o homolobby, który wywołał burzę. Nowak mógł powiedzieć to, co powiedział, ale aktorka zebrała cięgi. Sprawa stała się absurdalna i, co gorsza, sprawiła, że teatr znalazł się nagle w centrum publicznej uwagi nie z powodu premier, lecz w wyniku wypowiedzianych przez ludzi sceny głupstw. Takie historie odbierają powagę środowisku, jeśli jeszcze jakąś posiada. A teatr jest obecnie w wyjątkowo trudnej sytuacji, w której musi walczyć o rację swojego istnienia, mając groźnych przeciwników, dla których kompromitacje środowiskowe to tylko woda na młyn.
Inna historia: akcja „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem”, która zyskała spektakularny rozgłos podczas ubiegłorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych i rzeczywiście na moment stworzyła szansę, że problemy teatru będą przedmiotem poważnej dyskusji (warto przy tej okazji zweryfikować martyrologiczną legendę, jakoby poparcie Nowaka dla protestu było powodem odebrania mu organizacji festiwalu; wiadomo było już wcześniej, że taka zmiana nastąpi, co bardziej było konsekwencją monopolu programowego, jaki Nowak narzucił Spotkaniom). Nowak zaangażował się w akcję, w Instytucie Teatralnym zbierali się później sygnatariusze listu, powołano specjalną komisję afiliowaną przy ZASP, w której dyrektor IT również zasiadł, a która miała monitorować sytuację teatrów publicznych. I co? I nic. Kurz bitewny opadł, komisja może raz się zebrała, sami liderzy ruchu uznali akcję za spaloną. Pokazało to niestety słabość środowiska, wewnętrzne podziały, do których Nowak również się przyczynił. Bo mówiąc całkowicie otwarcie: Instytut Teatralny pod dyrekcją Macieja Nowaka nie jest placówką, która służy całemu środowisku, cieszy się jego pełnym zaufaniem, ponieważ postawa Nowaka po prostu polaryzuje opinię. Znamienny fakt: jesienią ma być uruchomiony nowy portal teatralny (inicjatorem jest Unia Teatrów Polskich), którego pomysł zapewne by się nie zrodził, gdyby nie wątpliwości co do merytorycznej zawartości wortalu e-teatr.pl, działającego pod auspicjami IT. Wortal ma duże znaczenie, ale balansuje między bezstronnym archiwum bieżącego życia teatralnego a medium, które uprawia też własną politykę. Pomijam w tych zarzutach różne żenujące wpadki, jak na przykład osławiony felieton Michała Kmiecika, z którego redakcja e-teatru nigdy się nie wytłumaczyła, a sam Nowak na łamach „Przekroju” bronił autora.
Te uwagi mogą oczywiście sprawiać wrażenie czepialstwa, ale dotykają ważnego problemu: roli, jaką chce pełnić Maciej Nowak w życiu teatralnym. Doceniam jego zasługi dla uruchomienia działalności Instytutu Teatralnego i rozmaitych inicjatyw (mając co do niektórych wątpliwości). Myślę jednak, że fotel dyrektora tej placówki w istocie jest dla Nowaka za ciasny. Próbuje go rozepchnąć, ale wciąż gorset ministerialnej instytucji wydaje się zbyt sztywny. Bo Nowak jednocześnie chciałby być beneficjentem systemu, w którym funkcjonuje, i jego krytykiem. Nawoływać do rewolucji, ale oglądając świat przez okno knajp, w których oddaje się innej swojej pasji. Będąc postacią wielobarwną, chciałby podporządkować rzeczywistość swojej wizji. Mógłby podpisać się pod deklaracją Henry’ego Forda, która mawiał, że w jego fabryce można kupić samochód każdego koloru, pod warunkiem, że jest to kolor czarny.