7-8/2013
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Mowa-trawa

Obejrzałem na Malcie nowe przedstawienie Romea Castellucciego, a potem przeczytałem jego opis w festiwalowym programie i z drżeniem spojrzałem w ślepia tragicznego „albo – albo”. Albo zabłądziłem i uczestniczyłem w zupełnie innym spektaklu, albo całkowicie straciłem zdolność rozumienia teatru.
Na szczęście inni widzowie także ze zdziwieniem kartkowali program. Może to więc festiwalowy komentator zabłądził? Szczerze mówiąc, jestem o tym przekonany. Na dodatek podejrzewam, że nikt z organizatorów Malty w ogóle na to nie zwrócił uwagi (choć sam Castellucci był twórcą jego „idiomu”, jak to się dzisiaj mówi). Tekst jest bowiem świetnym przykładem tolerowanej dziś mowy-trawy, która bujnie porasta programy teatralne, foldery i ulotki, pleni się w telewizji i oczywiście w Internecie (Pan od teatru już przepisał program Malty na swojej stronie www), skąd następnie trafia do recenzji, a stamtąd do prac magisterskich i rozpraw doktorskich, cytowanych następnie w programach – i koło się zamyka.
The Four Seasons Restaurant to hipnotyczna podróż przez historię obrazów, opowieść o bezkompromisowości i ryzyku, z jakim wiąże się każdy akt twórczy. Inspiracją do spektaklu był cykl abstrakcyjnych prac Marka Rothki pod tym samym tytułem. Malarz stworzył je w 1958 roku na zamówienie Seagram Building w Nowym Jorku. Wycofał się i oddał zaliczkę, gdy okazało się, że mają stanowić wystrój ekskluzywnej restauracji w budynku”.
Mamy tu wszystko: zużyte metafory wyrażające inscenizacyjny ideał, dyżurne zaklęcia, bez których opis dzieła awangardowego jest nieważny, pojęcia naukowe, które nadają spektaklowi odpowiednią rangę, wreszcie atrakcyjny kontekst, czyli przywołany cykl obrazów Rothki, wsparty opowieścią o nonkonformistycznej postawie malarza. Problem w tym, że tymi samymi metaforami („hipnotyczna podróż”), zaklęciami („bezkompromisowość i ryzyko”) i terminami można by opisać niemal każdy spektakl prezentowany na Malcie, nie mówiąc o nim kompletnie nic, a sygnalizowana tytułem przedstawienia Castellucciego inspiracja okazała się tak subtelna, że aż niewidoczna.
Tymczasem na scenie działo się bardzo dużo, zarówno wizualnie, jak i aktorsko, muzycznie, dźwiękowo czy wreszcie, last but not least, literacko, Castellucci sięgnął bowiem po poemat swojego ulubionego poety Friedricha Hölderlina Śmierć Empedoklesa (program na szczęście o nim wspomina) i rozpisał go na głosy dziesięciu, ubranych w tradycyjne wiejskie stroje, dziewcząt, które w sali gimnastycznej urządzają rodzaj poetyckich i teatralnych zawodów, uprzednio obciąwszy sobie języki… Efektem tego zaskakującego agonu (część starannie wypowiadanych kwestii płynie ze staroświeckiego radia) będą ponowne narodziny dziewcząt (wyzwolenie, zmartwychwstanie?), wyrażone w rewelacyjnej scenie tanecznej, oraz ich spotkanie z Oblubieńcem (po śmierci, końcu świata?).
Castellucci jest dzisiaj najbardziej znanym, choć raczej nierozumianym reżyserem przeczuć i zagadek eschatologicznych. Ale o tym program progresywnej Malty niestety milczy, mimo że liczy sobie trzysta stron.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.