9/2013

Nie, to sen chyba…

Austriackie przedstawienie dramatu Heinricha von Kleista Książę Homburg z wiedeńskiego Burgtheater, pokazane gościnnie w Teatrze Narodowym na otwarcie festiwalu Spotkania Teatrów Narodowych, to jeden z najjaśniejszych punktów minionego sezonu teatralnego w Warszawie (podobnie jak pozostałe spektakle tego festiwalu). Precyzyjna robota reżyserska Andrei Breth, począwszy od adaptacji tekstu, przez genialne prowadzenie aktorów, skończywszy na mistrzowskim zespoleniu wszystkich elementów przedstawienia w jedną, spójną i nierozerwalną całość. Rzadko mamy okazję w Polsce oglądać takie wycyzelowane do szczegółu spektakle. Majstersztyk. Dramat Kleista, autora za życia niemal wyklętego, miażdżonego przez opinie Goethego i innych wielkich, to erupcja namiętności ubrana w siłę poezji najwyższej próby, konflikt postaw na miarę najmocniejszych tragicznych węzłów. Andrei Breth udało się wgryźć w tekst z niebywałą odwagą, a jednocześnie z szacunkiem dla niego. Podobno nad adaptacją tekstu Kleista (w zasadzie dość wierną oryginałowi) pracowała półtora roku. Rozumiem przez to raczej mozolne wczytywanie się w tekst i jego znaczenia niż pisanie własnej adaptacji „opartej na” czy „według” autora. Zaprezentowana inscenizacja potwierdza wszystko to, co o tej inscenizatorce usłyszeliśmy przed festiwalem. Wśród wielu określeń „uczennica Petera Steina” pojawiało się bodaj najczęściej. Nie bez powodu. Breth świetnie ukazała życie tytułowego bohatera na granicy dwóch światów: rzeczywistego świata wojny, władzy, wojska, uczuć i więzi oraz wyśnionego świata zjaw i urojeń. Kleist świadomie nawiązywał do toposu „życia snem”, ironicznie wykorzystując tę matrycę do pokazania, jak sterują naszym życiem senne marzenia. W dramacie zostały one wtłoczone w głowę księcia Homburga przez niewinny żart elektora, który podczas snu tytułowego bohatera honoruje go zwycięskim wieńcem, a jego bratanica zostawia realny ślad tego spektaklu w postaci rękawiczki pozostawionej nieopatrznie obok śpiącego księcia. Zainfekowany, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, posługując się informatycznym slangiem, książę po obudzeniu nie musi już myśleć: proces decyzyjny został już mu zaszczepiony na tyle silnie, że wojenne rozkazy elektora do niego wyraźnie nie docierają. Breth, korzystając z romantycznego dramatu napisanego w 1810 roku, zainscenizowała teatralną wersję Incepcji Christophera Nolana! Oczywiście spektakl z amerykańskim filmem nie ma nic wspólnego, żadnych nawiązań ani widocznych inspiracji. Fascynująca jest raczej taka lektura romantycznego dramatu, która wydobywa na wierzch życie jednostek wrażliwych i wybitnych, kierujących się jakimś zaszczepionym im imperatywem działania. Bolesne i zazwyczaj ostateczne są konsekwencje, jakie te wybitne jednostki ponoszą, zderzając się później z twardą rzeczywistością. Obie główne postaci, książę Homburg i elektor brandenburski, mierzą się właśnie z ową granicą jawy i snu, życia i śmierci. Pierwszy zdaje się być zanurzony w świecie ducha i sennych rojeń, drugi twardo stoi na ziemi. Obaj stoją blisko śmierci i unikają jej tylko w wyniku niespodziewanego obrotu przypadków. Na księcia czeka ostatecznie ułaskawienie, właśnie wtedy, kiedy jest gotowy dać głowę za niesubordynację. Elektor tylko cudem unika śmierci w bitwie, oddając swego charakterystycznego białego wierzchowca adiutantowi, który natychmiast ginie od szwedzkiej kuli armatniej. Napięcie żyje – nie żyje, będzie żył czy umrze, będące osią dramatu Kleista, dotyczy także wszystkich bohaterów, którzy muszą się odnaleźć w nieustannej zmianie świadomości odnośnie do życia głównych bohaterów. Inscenizatorka świetnie igra też z oczekiwaniami widzów, którzy razem z dworem pogrzebali już elektora po to, by zaraz dowiedzieć się o ocalającej zamianie jeźdźców. Te manipulacje, zarówno w obrębie świata przedstawionego, jak i w relacji scena – widownia, Breth opanowała mistrzowsko. Breth wraz ze współpracownikami świetnie inscenizuje także przestrzeń akcji, malując ją w tonacjach i odcieniach czarno-białych. Zarówno przestrzeń ogrodu z wielkimi drzewami i księżycem wprowadzającymi oniryczną atmosferę, jak i przestrzeń zamku elektora i więzienia, które są ograniczone sterylnymi białymi ścianami, w których poruszają się postaci w przeważnie czarnych kostiumach (dopracowanych w każdym szczególe!). Wielką rolę odegrało mistrzowsko wyreżyserowane i ustawione światło. A przede wszystkim, jak wspomniałem, aktorstwo. Spektakl jest wielkim popisem gry zespołowej, w której naprawdę wielkie kreacje tworzą zarówno Peter Simonischek w roli elektora Fryderyka Wilhelma, jak i ukochana aktorka Andrei Breth, wielka Elisabeth Orth w epizodycznej roli Hrabiny Bork. August Diehl w tytułowej roli tworzy fantastyczną hamletyczną kreację, precyzyjnie wydobywając na wierzch somnambuliczny charakter swojej postaci, proces jej dojrzewania do norm i reguł rzeczywistego życia (a więc stopniowego przyjmowania myśli o własnej śmierci jako oczywistej i koniecznej konsekwencji swoich czynów). Muszę przyznać, że oglądałem to przedstawienie w niemym zachwycie nad aktorstwem austriackiego zespołu i nie mogłem opędzić się od chwilowego żalu, że polscy aktorzy są niemal pozbawieni szans na takie role. Kiedy w finale ostatecznie elektor rzeczywiście koronuje księcia Homburga wieńcem zwycięzcy, ułaskawiając go i oddając mu rękę bratanicy, nasz bohater pada zemdlony. Rażony jak piorunem przez obraz, którym otwierał się dramat, i który był źródłem jego drogi przez kolejne etapy na granicy życia i śmierci, tym razem nie śniony i nie inscenizowany, a rzeczywisty. Finał rozgrywa Breth jednak ostrzej niż autor dramatu, wyraźnie pokazując, że niespodziewane przez księcia ułaskawienie go zabija. Inaczej niż w dramacie Kleista, książę nie podnosi się z omdlenia. Młody nadwrażliwiec w poszukiwaniu realności, realnego zaczepienia w rzeczywistości wybrał prawo i posłuszeństwo. Za tę dojrzałość zapłacił najwyższą cenę, ofiarę życia. I za ten wybór Breth należy się specjalna uwaga: nie pozwoliła już swojemu młodemu bohaterowi powstać i przyłączyć się do kolejnej wyprawy. Ułaskawienie nie było dla niego. Jego śmierć okazała się jego ostatecznym zwycięstwem nad samym sobą. Albo ucieczką od wiecznego dylematu, co jest snem, a co rzeczywistością. Pękło szlachetne serce. Reszta jest milczeniem. W trakcie spektaklu nie mogłem też porzucić myśli, w jak niezwykle aktualnym momencie w Polsce przypomniany został ten tekst. Czy w państwie prawa, procedur i regulaminów jest miejsce na wolność i młodzieńczą porywczość? Czy romantyczna brawura, której się udało pokonać wroga (choć wcześniej dwukrotnie temu przeszkodziła), domaga się surowego osądu za przekroczenie litery prawa? „Chyba nie sądzisz, że zawsze los wieńcem nieposłuszeństwo – jak dziś – zdobić będzie?” – pyta retorycznie elektor. I dodaje niezłomnie: „Chcę tu prawo, matkę korony, w stałym widzieć zdrowiu”. To musi być przejmujący spektakl dla kogoś przejętego obecną sytuacją polityczną w kraju. Nie tylko zresztą polityczną, czysto ludzką przede wszystkim. Zwłaszcza jeśli zdążył przeczytać – i zgodzić się lub nie – z najnowszą książką Jarosława Marka Rymkiewicza o Rejtanie, trzydziestoparoletnim bożym szaleńcu, który zainfekowany określoną wizją ojczyzny próbował powstrzymać posłów przed podpisaniem traktatu rozbiorowego, a kilka lat później w samotności popełnił samobójstwo. Tomasz Kubikowski, dyrektor festiwalu, zapowiadał, że dobór przedstawień zaproszonych do Warszawy był w tym roku podyktowany chęcią pokazania wyrazistych osobowości reżyserskich. To oczywiście się sprawdziło, jednak warto może zwrócić uwagę na fakt, że Austriacy przywieźli genialną interpretację Kleista, Litwini Ivaškevičiusa, Rosjanie Dostojewskiego, a Szwedzi Strindberga. Może i przypadek, ale wszystkie cztery przedstawienia wyraźnie pokazały twórcze i rzetelne mocowanie się z klasyką rodzimego języka i kultury. Jakie polskie przedstawienie z aktualnego repertuaru mogłoby się znaleźć w takim właśnie, a nie innym, gronie „wyrazistych osobowości reżyserskich”?  

Obrazek ilustrujący tekst Nie, to sen chyba…

Marta Ankiersztejn

Burgtheater w Wiedniu
Książę Homburg Heinricha von Kleista
reżyseria Andrea Breth
premiera 28 lipca 2012 w Salzburgu
pokazy gościnne w Teatrze Narodowym w Warszawie 3, 4 czerwca 2013 w ramach festiwalu Spotkania Teatrów Narodowych