9/2013
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Widok z Koziej: Dłonie Lawinii

Na tegorocznym Festiwalu Szekspirowskim trzy razy Titus Andronicus. W wersji oryginalnej, sparafrazowanej przez Heinera Müllera w jego głośnej Anatomii Tytusa, i ponownie „przepisanej” czy „zremiksowanej” przez polskich dramaturgów. Trzy lekcje okrucieństwa w nieustępliwym sierpniowym upale.
W prologu przedstawienia Wojtka Klemma rzymscy żołnierze i ich nowi goccy poddani dokonują długotrwałych ablucji pod prysznicem. Scena jest ironiczna, wywołuje bowiem skojarzenie z obozem koncentracyjnym. Ale z pryszniców nie wydobywa się gaz, tylko woda, która skalanych zbrodnią ma uczynić członkami higienicznego, tj. nowoczesnego społeczeństwa. Tak też się dzieje. Umyci bohaterowie, niczym goście w hotelu, zakładają białe szlafroki, co nie przeszkodzi im dokonać czynów okrutnych. Ofiarą będzie Lawinia. Żeby zapewnić sobie bezkarność, synowie Tamory obcięli zgwałconej dziewczynie język i obie dłonie. Wiadomo jednak, że już sam gwałt odbiera kobiecie godność, co zazwyczaj wyraża się w jej uporczywym milczeniu. Poczucie poniżenia i odrzucenia przeżywają zresztą ofiary wszelkiej agresji, kobiety i mężczyźni, dzieci i starcy. Gdy Lawinia w spektaklu Klemma odważy się oskarżyć dręczycieli, z jej pustych rękawów wysuwają się dłonie, a usta odzyskują zdolność mówienia.
Cierpienie jest nieme, a okrucieństwo ukryte i wyparte. Może dlatego pomnażamy je na ekranach w milionach wariantów i wchłaniamy niczym obrzydliwy pasztet Tytusa. Dla Jana Klaty filmy klasy C, w których ludzkie ciało rozpada się na kawałki, a krew sika strumieniami, to dobre źródło wiedzy o naszej perwersyjnej kulturze. W jego Titusie zgwałcona Lawinia jest tylko zawiniętym w rzeźniczą folię kawałkiem mięsa, który budzi wstręt. Ofiara zamieniona w odpad nie może liczyć na więcej. W kinie zmasakrowane ciało staje się czasem przedmiotem wulgarnych, szowinistycznych żartów, z których utkany jest spektakl Klaty. W karnawałowej poetyce bastard pop reżyser zapiekł dodatkowo najgłupsze stereotypy polsko-niemieckie. Robi się niedobrze, ale torsje widzów to reakcja przez autorów zamierzona.
Na spotkaniu z Evą Rysovą i Mateuszem Pakułą, twórcami Na końcu łańcucha, w którym powróciły motywy z Tytusa, obecna na widowni para ostro zaprotestowała przeciwko przemocy na scenie. Świetnie ich rozumiem, bo chociaż amputacja dłoni jest w tym spektaklu jawnie umowna, przemoc psychiczna, jakiej poddawana jest Lawinia, dotyka do żywego. Wiotka i krucha dziewczyna w luźnej bluzce jest tu asystentką perwersyjnego konferansjera, który podczas występu wulgarnym „pokaż cycki!” zmusza ją do całkowitej uległości. Trudno się dziwić, że po takim seansie Lawinia staje się Tamorą i niczym treser w cyrku ujarzmia showmana.
Titus Andronicus to dramat, w którym wszystkie ludzkie wartości zostały unicestwione. Przerażające, że współcześni młodzi artyści teatru właśnie w nim dostrzegli obraz współczesności.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.