10/2013
Warszawskie pasaże: Pasaż z Mrożkiem

Warszawskie pasaże: Pasaż z Mrożkiem

1.

Zadzwonił Sławomir Mrożek. Początek października 1985.
– Kupiłem tę szafę – powiada – pomożesz wnieść?
– Jasne.
– Ale drzwi nie ma.
– Szafa?
– Szafa ma. Samochód nie ma. Trzeba wychodzić przez okno.
– Trudno.
– Podjadę za kwadrans.

 

2.
 

Podjechał. Szafę do dachu białego peugeota przymocował taśmą klejącą na dachowej blasze. Taśma zaciśnięta na szafie, przechodziła pod sufitem samochodu naokoło, wszystkie cztery okna otwarte, drzwi otworzyć się nie da. Wśliznąłem się na przednie siedzenie.
Ludzie patrzą sobie na taśmę, na szafę, na nas. Świeci słońce, od Pól Marsowych ciągnie zapach frytek i babiego lata.
– Trzeba będzie przeciąć. Kupiłem scyzoryk.
– Tamta też przecięła.
– Już czytałeś?
– Czytałem.
Gazetę „Paryżanin” czytam codziennie. Podobnie jak na Południu „Nicejski Poranek”. Tylko te gazety tętnią życiem.

 

3.
 

Spode mnie do kwatery nie było daleko. Kwatera w alei Francusko-Rosyjskiej (Avenue Franco-Russe) mieściła się niedaleko paryskiej redakcji Radia Wolna Europa, w której nagrywałem opowieści o pisarzach. Przejeżdżaliśmy koło banku Société Générale, zatrzymał peugeota, by zadać pytanie:
– Société Générale. Towarzystwo Ogólne. Ogólne, ale do jakiego stopnia?
– Może powszechne? Tak też można przełożyć.
– Jak powszechne, to jak bardzo powszechne? Chciała mu pomóc? Dlatego odcięła. Ale w którą stronę pomóc?
– Smycz była jej, on – nie bardzo.
Scyzoryk nowy, wyostrzony, spisał się wybornie. Taśma puszczała z pyrkotem. Dach się nie wgniótł, zresztą peugeot był stary.

 

4.
 

Szafa w windzie się nie mieściła. To była typowa winda paryska, do której może wejść jedna zasuszona osoba wyłącznie tyłem, bo obrócić się w niej nie sposób. Zresztą winda skrzypiała tylko do piątego piętra, a kwatera rozciągała się pod dachem.
Schody kręciły się w rytmie mierzonym przez brudny dywan i rosnące dyszenie wnoszących. Milczeliśmy, ale myśleliśmy o odciętej smyczy.

 

5.
 

Kwatera pod dachem przypominała odwrócony stępką w niebo kadłub karaweli. Szafa stanęła na dziobie, czyli pod ścianą niedaleko biurka. Szafę wieńczył rodzaj fryzu z głową Meduzy. Włosy Meduzy były pokręcone, język zwisł na podbródku. Całość dębowa, ciemna, bejcowana.

 

6.
 

Popijaliśmy burbona. Palił fajkę, ja marlboro. Szafa stała spokojnie, ale czuło się w niej napięcie, więc opowiem wam, co było w gazecie „Paryżanin”.
Na Belleville’u mieszkał stolarz. Rychtował i czyścił stare meble, ławy, stoły, kredensy, szafy, z pasją równą mocy picia. Ludzie mówili, że gadał do siebie, a może z duchami. Stolarz mieszkał z kobietą nie pierwszej młodości, która coś jednak miała w oczach. Kobieta też piła, aż jej czarny pudel zdechł z rozpaczy.
W październikowy poranek, kiedy słońce tłumiła mgła cienka jak wata na patyku, a belwilskie knajpy zaczęły wydzielać mdławą woń gotowanej ratatui, stolarz schwycił smycz po pudlu, pętlę zaciągnął na szyi, a rzemień przywiązał do sterczącego przy karniszu haka.
Stolarz wyskoczył przez okno i zawisł, lecz ducha nie wyzionął, bo stopa znalazła oparcie na blasze parapetu. Wtedy wychyliła się ona, ze scyzorykiem w dłoni. Pociągnęła raz i drugi, ścisnęła w palcach obsmyczony rzemień.
Stolarz plasnął o bruk. Sąsiedzi wezwali policję. Gazeta „Paryżanin” doniosła ponadto, że policjanci nie mogli się z kobietą dogadać. Nie mogli też na nią patrzeć.

 

7.

Oczywiście nie spytałem, gdzie on kupił szafę. Za dobrze się nam milczało.
A poza tym burbon się skurczył jak paryska winda.