10/2013

Strażnicy rytmu

Tematem przewodnim dziewiątej edycji festiwalu Brave był „Zaginiony rytm”. Najbardziej spektakularnie wcielili ów temat Królewscy Bębniarze z Burundi – silni, piękni i żywiołowi. Największych wrażeń dostarczyli jednak śpiewacy.

 

Burundyjscy bębniarze i wojownicy to najlepsi strażnicy afrykańskich rytmów. Walą w swoje potężne bębny aż na czterdzieści jeden różnych sposobów. W tym roku do Wrocławia przybyli także strażnicy rytmów pradawnych i często zapomnianych. Dziesięcioro wieśniaków z Republiki Południowej Afryki wykonało podczas festiwalu jeden z najbardziej niezwykłych koncertów na ludzkie głosy, jakie udało mi się usłyszeć na żywo. Wszyscy należą do ludu Thembu i na co dzień porozumiewają się ze sobą językiem mlaskowym, czyli wypowiadają niektóre fonemy, mlaskając równocześnie wargami lub uderzając językiem w podniebienie, co daje charakterystyczne kliki (oznaczane zwykle literami q, x, c). Nazwę wioski, w której mieszkają, Ngqoko, należy wypowiadać: Ng-klik!-oko. Porównanie kodów genetycznych, jak się okazało bardzo odmiennych, nielicznych afrykańskich społeczności posługujących się wciąż językiem mlaskowym dało zaskakujące rezultaty. Ich ostatni wspólny mlaskający przodek musiał żyć co najmniej 40 tysięcy lat temu, a więc w okresie kształtowania się wczesnego języka. Czyżby więc mlaski ludu Thembu ze wsi Ngqoko były swoistą „skamieliną” najwcześniejszej mowy człowieka? Bardzo możliwe.
W kultywowaniu wyjątkowo trudnej techniki wokalnej specjalizują się głównie kobiety Thembo. Być może za sprawą szczególnej wrażliwości na brzmienie swego mlaskowego języka rozwinęły one unikalną technikę wokalną unmgqokolo: potrafią w tym samym czasie produkować dwa stałe i niskie dźwięki podstawowe oraz wysoki dźwięk trzeci. Najniższy dźwięk gardłowy, archetypalny niemal chryp, wydają, obniżając maksymalnie krtań i rozluźniając struny głosowe. Drugi dźwięk podstawowy to zwykle alikwot, produkowany oktawę wyżej. Każda kobieta wykonuje zatem równocześnie akordy i melodię. A to oznacza, że jedna istota ludzka śpiewa trzema głosami naraz! Podobne techniki śpiewu gardłowego praktykują też tybetańscy mnisi i pasterze w Republice Tuwy. Kobiety z Ngqoko wzbogacają jednak swoje wielogłosowe śpiewy o dodatkowe polifonie. Każda z nich stara się uatrakcyjnić pieśń własnymi pomysłami rytmicznymi, w dodatku klaszczą zwykle w jeszcze innym rytmie. Ich kompozycje składają się z krótkich cykli muzycznych, powtarzanych w nieskończoność, ale zawsze z lekkimi wariantami. Pieśni zaczynają wykonywać jakby od środka i urywają je równie nagle, jakby w połowie kolejnego cyklu. Do tego śpiewają bardzo cicho, co skutecznie pogłębia koncentrację słuchaczy. Podczas koncertu ośmiu kobiet i dwóch mężczyzn z Ngqoko wydawało mi się, że dobiegają mnie dźwięki pierwszych ludzi, a kiedy zamykałem oczy, wołało do mnie naraz kilkadziesiąt delikatnych głosów! Wstrząsające doświadczenie źródłowe. Jakby mowa ludzka cofnęła się do swych początków…
Najgłębszych wrażeń duchowych dostarczyła tegorocznej publiczności Houria Aïchi z kwintetem L’Hijâz’Car. Wykonali program Jeźdźcy z Aurès, wciąż brzmiący świeżo, choć nagrany na płytę w roku 2008. Houria Aïchi chroni przed zapomnieniem rytmy z górzystego regionu Aurès na północy Algierii. To tradycyjny azyl plemion berberyjskich, odwieczny bastion oporu najpierw przed Fenicjanami i Rzymianami, a potem przed Arabami i Francuzami. Tam też zaczęła się walka z francuskimi kolonizatorami o niepodległość Algierii. Berberyjskie kobiety zawsze miały wysoki status, a szczególnie wolne czuły się w zachodnim rejonie Aurès . Mogły się do woli rozwodzić, pracować, a nawet obrać karierę artystyczną (choć to akurat wzbudzało opór tradycjonalistów). Aïchi z powodzeniem kultywuje i rozwija niezwykłą technikę wokalną wynalezioną i praktykowaną jedynie w tym mało znanym regionie świata. Techniki śpiewu nauczyła się od swej babki, wędrując z nią po wsiach i zarabiając śpiewaniem. Jej mistrzynią była legendarna Beggar Hadda, wspaniała pieśniarka zupełnie ignorowana przez algierskie media – umarła na środku drogi w latach dziewięćdziesiątych jako schorowana i na wpół obłąkana żebraczka. Aïchi miała więcej szczęścia. Kiedy ukończyła dwadzieścia lat, wyemigrowała do Europy. W Paryżu studiowała psychologię i socjologię. Wciąż jednak wracała do Algierii, żeby dokumentować i zbierać tradycyjne pieśni, a nade wszystko doskonalić swój unikalny kunszt wokalny. Nie ustawała też w komponowaniu własnych utworów.
Młodzi muzycy z kwintetu L’Hijâz’Car, znakomicie wykształceni, nadali tradycyjnym pieśniom berberyjskim wymiar uniwersalny. Grégory Dargent, szef zespołu grający m.in. na oud i bandżo, z pomocą prostych, pomysłowych i zaskakująco skutecznych aranżacji przemienił berberyjskie pieśni w transowe, improwizowane kompozycje o zadziwiająco skomplikowanych, narastających polifoniach rytmicznych. Aïchi opanowała bardzo trudną technikę magazynowania powietrza, co sprawia, że potrafi pełnym i pięknym głosem ciągnąć nieskończenie długie frazy muzyczne. Z widowni wyglądało to tak, jakby nie musiała oddychać. Niekiedy wzbogacała śpiew dźwiękami gardłowymi. Wprowadzała też różne części swojej twarzy w osobne wibracje, nadając głosowi unikalny koloryt. Połączenie tej trudnej techniki wokalnej z nowoczesnymi, momentami wręcz jazzowymi aranżacjami to wspaniały przykład udanego kultywowania kultury rdzennej w dobie globalizacji. Obcowanie przez godzinę z artystami tak wysokiej klasy i wyrafinowanej kultury oczyściło mnie wewnętrznie i wyciszyło. Wciąż słyszę te transowe pieśni.
Kolejna strażniczka rytmu w programie festiwalu Brave, Sona Jobarteh z Gambii, używa nowoczesnych strategii do zachowania tradycji afrykańskich griotów, pieśniarzy-opowiadaczy. To pierwsza kobieta, która odważyła się grać na korze, instrumencie zarezerwowanym wyłącznie dla mężczyzn. Wywodzi się ze sławnej rodziny griotów ludu Mandingo, jednej z największych grup etnicznych w Afryce Zachodniej, słynącej z wyjątkowej piękności. Jest gruntownie wykształcona. Studiowała wiolonczelę, fortepian i harfę w londyńskim Royal College of Music, a kompozycję w The Purcell School. We Wrocławiu wystąpiła z towarzyszeniem zawodowych muzyków afrykańskich, reprezentujących różne style muzyczne – od elektrycznego rocka, przez blues, aż po jazz, przez co jej bardzo osobiste kompozycje przeobraziły się w modelowy wręcz i porywający przykład „muzyki świata” na najwyższym poziomie artystycznym. Nowocześnie brzmiące pieśni afrykańskiej griotki wprawiły całą widownię w radosną ekstazę.
Inni strażnicy rytmów zaproszeni na tegoroczny festiwal praktykowali bardziej ortodoksyjny stosunek do tradycji. Rupinder Bedi w skupieniu kultywowała święte hymny Sikhów, zwane Gurmat Sangeet. Berberyjki z doliny Ameln w Maroku śpiewały z głowami zasłoniętymi jednym długim woalem (po berberyjsku zwanym addal). Czynią tak na znak oporu przeciw wszelkim próbom zawłaszczenia ich rdzennej kultury. Podobno po raz pierwszy zakryły twarze, kiedy musiały wystąpić przed francuskimi najeźdźcami. Z pustyni Thar w Radżasthanie przybył do Wrocławia Bachu Khan. Przywiózł na festiwal zespół fenomenalnych śpiewaków i muzyków z ludu Langa. Ich poetyckie improwizacje porwały widownię. Rozentuzjazmowana publiczność wymusiła na artystach długie bisy. Koncert uświetniła swoją obecnością ambasador Indii, Monika Kapil Mohta. Pani ambasador, zachwycona wrocławską publicznością, obiecała organizatorom pokrycie kosztów związanych z dodaniem do programu przyszłej edycji festiwalu Brave sławnego w świecie hinduskiego Mango Festival.
W ramach przeglądu filmowego, od lat towarzyszącego festiwalowi, odbyła się w tym roku premiera niezwykłego dokumentu Żywi Bogowie, zrealizowanego przez Rupesha Tillu, indyjskiego reżysera i aktora mieszkającego obecnie w Szwecji. To opowieść o wyprawie do Wrocławia artystów z wioski w Kerali. Przed czterema laty, z inspiracji Rupesha, nikomu wcześniej nieznani wieśniacy zostali zaproszeni na festiwal, żeby wykonać w Polsce rytualny taniec wcielonego bóstwa, theyyam. Reżyser towarzyszył swoim bohaterom z kamerą od chwili otrzymania przez nich zaproszenia aż do występów we Wrocławiu. Dotarcie do Polski nie było łatwe. Urzędnicy naszej ambasady w Delhi przez pięć godzin nie potrafili zrozumieć, dlaczego indyjscy wieśniacy chcą odwiedzić właśnie Wrocław. Przekonał ich dopiero Gokul, mały synek Rajesha, głównego tancerza, dając mistrzowski popis gry pałeczkami. Radość artystów nie trwała jednak długo. W samolocie do Paryża zgubili karty pokładowe. Ledwo wybłagali pracownicę lotniska Orly, by wydrukowała kopie dokumentów. W Polsce z kolei mało kto rozumiał religijny charakter ich obrzędu. Wrócili jednak do Indii szczęśliwi. Jeden z muzyków wyznał przed kamerą, że nigdy nawet nie śnił, że zobaczy na własne oczy lotnisko… Wyjazd odmienił im wszystkim życie, z anonimowych i zwykle ignorowanych wieśniaków przemienili się w artystów szanowanych i poszukiwanych, zapraszanych także do innych stanów Indii.
Film uzmysławia, jak bardzo potrzebny jest wciąż Brave Festival i jak istotną rolę ma do odegrania w dzisiejszym świecie. Sztandarowym wręcz przykładem kulturowej misji wrocławskiego festiwalu są Brave Kids. W tym roku 96 dzieci z siedemnastu różnych krajów świata przez trzy tygodnie w czterech miejscach Polski pracowało nad finałowym przedstawieniem. Samo przedstawienie, zresztą bardzo udane, nie jest najważniejsze, to tylko pretekst do spotkań i dialogu. Dzieci, pochodzące często z sierocińców na krańcach świata, są goszczone w prywatnych domach, gdzie stają się zwykle częścią rodziny i nawiązują przyjaźnie na całe życie.
Brave Festival, festiwal ludzi odważnych i nieobojętnych, skutecznie zmienia świat na lepszy. W tym roku artyści wywodzący się z wędrownego plemienia Kabelia w Radżasthanie, na co dzień związani z Bollywoodem, specjalnie na występy we Wrocławiu przypomnieli sobie i odtworzyli tradycyjne tańce węży, wpisane na listę Arcydzieł Ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO – Brave natchnął ich zatem do ożywienia i być może uratowania częściowo zapomnianych źródeł własnej tożsamości.
Niezwykła, wręcz magiczna siła oddziaływania, inspirująca wiele osób w Polsce i na świecie do podejmowania niebanalnych i odważnych działań, stanowi o wyjątkowości i wielkiej wartości wrocławskiego festiwalu.
 

IX Brave Festival
Wrocław, 7–12 lipca 2013