11/2013

Arnold Szyfman. Dyrektor w labiryncie teatru

W zapiskach do tomu trzeciego wspomnień Szyfman użala się, że nigdy nie otrzymał nagrody państwowej, prócz drobnych zasiłków od ministra Sokorskiego, dyrektora Balickiego czy „wstydliwie zakonspirowaną sumę średniej wielkości” na jubileusz osiemdziesięciolecia od ministra Galińskiego. A nagrody oficjalne dawały szereg przywilejów, których był pozbawiony. Ma nadzieję, że to kiedyś się wyjaśni. To osobliwa uwaga peerelowskiego beniaminka. Przecież od 1948 korzysta z bezpłatnego, pięciopokojowego mieszkania służbowego na Prezydenckiej, przyznanego mu dożywotnio. Przez wiele lat dyrektor Teatru Wielkiego w Budowie pobierał od 1955 roku pensję jako dyrektor honorowy Teatru Polskiego. Za wszystkie liczne dodatkowe kierownictwa, którymi go zasypywał minister Sokorski, otrzymywał stałe albo doraźne gratyfikacje pieniężne. Nie pozwolono mu wyjechać z zespołem Teatru Polskiego do Londynu w 1957 roku, ale trudno zliczyć wszystkie jego zagraniczne podróże służbowe. Jeden taki gorzki dopisek z 29 października 1964 wart jest zastanowienia i utrwalenia:

Obrazek ilustrujący tekst Arnold Szyfman. Dyrektor w labiryncie teatru

 

Zazdrość przeciwko mnie i mojej pracy zatruwa moim licznym znajomym i niektórym tzw. przyjaciołom spokój. Toteż życzą mi wszystkiego najgorszego, nie licząc się z tym, że gdyby mnie nawet teraz niespodziewanie zaskoczyła śmierć, to byłoby to i tak raczej moim triumfem. Wierzą bowiem, a przyszłość przekona ich, że nie zmarnowałem życia i dokonałem wypełnienia moich marzeń, nawet gdybym nie zakończył moich prac do ostatniego punktu. Ale przeczucie mówi mi, że skończę, i to pomyślnie, moje ciężkie trudy i prace dla społeczeństwa i że nie tylko zakończę pomyślnie budowę Teatru Wielkiego, lecz i wtedy nie przestanę dalej pracować, bo umrę wtedy, gdy wszystko, co zamierzałem (i zaplanowałem), wykonam do końca.
Z tego, co powiedziałem, nie należy sądzić, że mam tylko wrogów. Niestety, mam ich wielu w prasie i literaturze, natomiast wśród szerokich mas publiczności mam licznych zwolenników i przyjaciół. Tak wśród prawdziwych ludzi teatru, jak i wśród aktorów 1.

 

Dokucza mu coraz bardziej samotność, której nie wypełniają liczni goście, spotkania, cocktaile w ambasadach, do teatrów rzadko się wybiera. Nocami próbuje pisać następne tomy, ale nie stać go już na długi dystans. Zapisuje więc stosy kartek – spowiedzi i rozrachunków ze swego życia. 19 grudnia 1964 napisze:

 

Starania prasy stołecznej, żeby mnie przemilczeć i wykreślić z listy ludzi teatru. Dlaczego – nie wiem. Jeżeli byłem i jestem szkodnikiem teatru, to rzecz najłatwiejsza i najsłuszniejsza udowodnić to i napisać. Ale tego naprawdę nie zrobiono.
Odgrodzono mnie również od młodzieży szkół teatralnych i profesorowie mówią tam o działalności wielu działaczy teatralnych, lecz mnie przemilczają.
Ale to nic nie pomaga. Mam tyle dowodów popularności i uznania, że jasne jest, jak te metody zawodzą. Książki moje cieszą się tak wielką popularnością, że bez wahania i bez ryzyka można by wydać drugie, a może i trzecie wydania. Tego jednak nikt nie robi.
Jeżeli zaś moja działalność teatralna była i jest tak szkodliwa, to należy ją tępić argumentami i wykazać objawy i powody szkodliwości. Przez cały czas mej działalności teatralnej miałem w każdym okresie tylko kilku krytyków, którzy zajmowali wprost przeciwne stanowisko.
Nie umiem sobie tego wytłumaczyć, ale przyznam się też, że nie robiłem starań, by te opinie o sobie zmienić. I tak niedługo umrę, konkurentem nie będę dla współczesnych działaczy teatralnych, o opinię historii teatru jestem – prawdopodobnie niesłusznie – dość spokojny…
2.

 

Szyfman maniacko zapisywał po wojnie na karteluszkach, że pisze i mówi się tylko o Schillerze, Osterwie, Zelwerowiczu, a pomija się jego osobę. Nie pamięta, że żadnemu z nich nie urządzono takich fet jubileuszowych, żaden z nich nie otrzymał tak luksusowego mieszkania w służbowej willi. W ostatnich latach odczuwa boleśnie, że „obecny reżim” nie zaprasza go na uroczystości państwowe. W każdej prasowej analizie repertuarowej dostrzegał pomijanie Teatru Polskiego, gdy pisano o Szekspirze czy repertuarze współczesnym. Ale przecież prasa warszawska zamieszczała dziesiątki pochwalnych sylwetek Szyfmana, wywiadów z nim, a sam „Teatr” z okazji jubileuszy publikował niemal numery specjalne. Na czołowych stronach prasowych widniały fotografie prywatne Szyfmana, dzięki którym był dobrze w stolicy rozpoznawalny. Miał do tego swoje programy w radio i telewizji. Nikt Szyfmana nie odgradzał od młodzieży, na działalność pedagogiczną nie miał czasu ani ochoty. Natomiast nie jest prawdą, że nie umiał kształtować opinii publicznej, nie zabiegał o peany i laury. Nikt tak doskonale nie potrafił zorganizować tylu jubileuszów, uświetnić ich wydawnictwami. Po prostu od pierwszego roku sam pisał i dokumentował historię swego teatru i swojej działalności.

Mimo końcowej fazy budowlanej i różnorakich trudności udaje się na ponad dwa tygodnie (23 XII 1964 – 10 I 1965) do Nowego Jorku i Ann Arbor na zaproszenie żony. 9 stycznia Warnecki w liście do Brandstaettera, zachwycony Labiryntem teatru, podziwia zdrowie niezmordowanego podróżnika. Szyfman zwiedza ponownie Lincoln Center, a w następnym tygodniu The University of Michigan, o czym opowiada w wywiadzie dla „Ruchu Muzycznego” (nr 7). Ale w Ann Arbor przyszedł czas na rozstrzygnięcia w życiu osobistym. Żona otrzymuje propozycję wykładowcy na Uniwersytecie Western Ontario w mieście London, niedaleko Toronto. Marysia składa Szyfmanowi szokującą propozycję – przejście na emeryturę i osiedlenie się z nią w Kanadzie. Ten, oburzony, odmawia – musi doprowadzić do końca budowę teatru, napisać i wydać dwa tomy wspomnień, decyzja o emigracji przekreśliłaby jego prestiż w kraju i całą biografię teatralną. Marysia chyba wiernie opisała to we wspomnieniach:

 

Arnold wysłuchał, przerywając mi parę razy, aby się upewnić, czy dobrze zrozumiał. Gdy skończyłam, oświadczył mi: „Jesteś idiotką”. Zraziło to moje nowo odkryte poczucie własnej wartości i rozpoczęło serię dyskusji, czy nawet kłótni, które trwały właściwie aż do odjazdu Arnolda. […]
Ustaliliśmy wreszcie, że każde z nas robić będzie to, co uważa, że robić musi. Powiedziałam Arnoldowi, że zamierzam przyjąć ofertę Uniwersytetu Western Ontario. Skoro mam jechać do Kanady sama, to muszę spełnić warunki Urzędu Imigracyjnego. Prawo osiedlenia się jako kobieta samotna mogę bowiem uzyskać tylko wówczas, gdy udowodnię, że nie jestem z nikim legalnie związana. Poprosiłam więc Arnolda, aby zechciał wyrazić zgodę na rozwód, nieodzowny do uzyskania koniecznych dokumentów. Arnold nie zgłaszał sprzeciwu i obydwoje udaliśmy się do adwokata, aby podpisać potrzebne oświadczenia. Arnold poprosił mnie, abym nikomu o rozwodzie nie wspominała, bo chciał uniknąć plotek w Warszawie. Toteż okoliczności naszego rozstania nigdy nie były w Polsce znane, natomiast powstały wokół nich różnorodne legendy
3.

 

23 lutego 1965 decyzją sądu w Ann Arbor Maria Szyfman uzyskuje rozwód z Arnoldem S. Szyfmanem. Przez wiele miesięcy tego faktu Szyfman nie przyjmował do wiadomości, jakby nie był świadom do końca tego, co się stało. Potwierdzają to listy do Marysi:

22 II 1965: „O naszych sprawach nie piszę, bo nie wiem, czy zostałaś przy dawnych planach, czy też nastąpiły jakieś zmiany”.

23 IV 1965: „prosiłem o wyjaśnienie mi sytuacji osobistej w sposób jak najbardziej prawdziwy i jasny”, „nie spodziewam się wiadomości pocieszających”.

10 VIII 1965: „Kocham Cię, tęsknię za Tobą bardzo i bardzo Cię potrzebuję do pewnych ostatecznych decyzji”.

Szyfman usiłuje uzyskać przedłużenie pobytu Marysi za granicą na rok, ale spotyka się z odmową. 4 października Marysia potwierdza pozostanie na stałe w Kanadzie, chce uzyskać dyplom zagraniczny, nie interesuje ją praca na Uniwersytecie Warszawskim, przesyła odpowiednie pisma do Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego na ręce Eugenii Krassowskiej i na uczelnię – do Margaret Schlauch.

 

Starałam się być jak najuprzejmiejsza, więc sądzę, że Ty nie będziesz miał nieprzyjemności z mojego powodu. Zresztą możesz wyjaśnić, że działam całkowicie na własną rękę, bez Twojego udziału i wbrew Twoim intencjom. Tak byłoby najlepiej, abyś przedstawił sprawę. Jeśli o mnie chodzi, to mało mnie obchodzi czyjakolwiek reakcja4.

 

30 listopada 1965 w liście do „Kochanego Adasia” ubolewa, że nie odpowiedział jej na szereg listów. Rozumie jego „punkt widzenia”, nie ma pretensji, bo daje jej to „swobodę postępowania” i czyni ją „wolną”.

 

Jest to oczywiście jedyne sensowne postawienie sprawy, bo dla mnie nie ma i nie może być powrotu do dawnego. Z wielu względów klamka już zapadła. Muszę teraz zaczynać na nowo od zera i nie żałuję tego – aczkolwiek zawsze zachowam najserdeczniejsze wspomnienia i uczucia wdzięczności z lat 1953–1965. Zawsze byłeś i jesteś mi nadal Adasiu bardzo drogi – ale „sprawy życiowe” oraz sprzeczność naszych interesów zmuszają nas do pozostania w różnych krańcach świata. Tego już odmienić nie da się zupełnie. A więc ponieważ nie ma drogi powrotnej, trzeba patrzeć trzeźwo w przyszłość. Mam już 36 lat (dla kobiety to dużo) i jest to ostatnia chwila, ażeby zorganizować swoje sprawy życiowe. […]
Wobec tego postanowiłam przyjąć oświadczyny b. miłego pół Kanadyjczyka – pół Amerykanina (36 lat), który posiada trzy dyplomy uniwersyteckie i jest b. dobrze usytuowanym businessmanem. Nie mam żadnych wątpliwości, iż jest to człowiek o wysokich etycznych zaletach i 100% uczciwości. Na pewno byś zatwierdził mój wybór, gdybyś go poznał. Prawdopodobnie pobierzemy się b. dyskretnie na początku przyszłego roku
5.

 

Dla pociechy Marysia obiecuje Szyfmanowi odwiedziny we Włoszech u Guttry’ego w końcu czerwca. W marcu 1966 Szyfman dowiaduje się od Mieczysława Broniewskiego, że Marysia jest już po ślubie, gdy w rzeczywistości ślub z Ronaldem Jacksonem Gordon-Smith odbędzie się dopiero 22 czerwca 1966 w Steuben County w stanie Indiana.

Szyfman zachowuje w sobie namiętną, wirtualną miłość i w okresie dwu lat nieprzerwanie śle listy-zwierzenia do „Kochanej Marysi”, „Najdroższej Marysi”, „Najdroższej i Utęsknionej”, „Najdroższej i Niezapomnianej”, „Najdroższej i Jedynej”, proponując albo planując wspólne spotkania letnie, długie podróże – aż do ostatniego listu z 18 sierpnia 1966. Dzięki tym wielostronicowym epistołom możemy dobrze poznać ostatnie dramatyczne miesiące życia Szyfmana, jego lęki, troski, zamierzenia, niszczącą jego organizm działalność aż do otwarcia Teatru Wielkiego i samotnych, gorzkich miesięcy zasłużonego emeryta.

Kiedy Szyfman 10 stycznia 1965 roku powrócił do Warszawy z Nowego Jorku, zmieniła się struktura organizacyjna Teatru Wielkiego. Powołano Kolegium Artystyczne składające się z dyrektora Zdzisława Śliwińskiego, jednocześnie dyrektora Filharmonii Narodowej, jako pełnomocnika ministra kultury i sztuki, Bohdana Wodiczki, dyrektora artystycznego, oraz kierowników działów. Obok ustanowiono czternastoosobową Radę Programową pod przewodnictwem dyrektora generalnego ministerstwa Stanisława Witolda Balickiego w składzie: Otto Axer, Grażyna Bacewicz, Tadeusz Baird, Jerzy Broszkiewicz, Kazimierz Dejmek, Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Krenz, Witold Lutosławski, Zygmunt Mycielski, Witold Rowicki, Witold Rudziński, Arnold Szyfman, Wiktor Weinbaum.

Te poważne zmiany organizacyjne zaskakują Szyfmana i użala się na nie w listach. 1 lutego pisze do Marysi:

 

W tej chwili myślę z ulgą, że nie zaproponowano mi jednego ze stanowisk w dyrekcji Teatru Wielkiego, bo kto wie, czy byłbym miał tę stanowczość oparcia się – a nie byłbym w stanie ani przed końcem budowy, ani w tym składzie personalnym pracować i wytrzymać. Jeżeli mi zaproponują prezesurę Muzeum Teatralnego, jak to wynikało z rozmowy z ministrem Galińskim (obecnie od miesiąca jest ministrem kultury Lucjan Motyka), to może się zdecyduję, ale naprawdę najchętniej pisałbym dalsze dwa tomy książki. Tylko że nie mam ochoty na emeryturę i nie wystarczy mi ona na mój tryb życia i na wydatki rodzinne (siostry!)6.

 

W liście do Iriny i Rafała Szmuraków z 4 lutego wyjaśnia podobnie sytuację w Teatrze Wielkim, ale stawia inne akcenty:

 

Zmiany nie są na gorsze, może nawet przeciwnie, ten podział na dyrekcję artystyczną i administracyjną będzie prawdopodobnie korzystny, lecz zdziwiło mnie i zabolało, że to wszystko wykonano w czasie mej nieobecności i bez porady ze mną, który włożył około 15 lat życia w stworzenie tego wielkiego i trudnego dzieła i bynajmniej nie rywalizował do zajęcia stanowiska, które obejmuje dyrektor Filharmonii, gdyż nie czułbym się na siłach kończyć budowę i rozpocząć nową pracę z ludźmi, którzy mi nie odpowiadają i z którymi za nic na świecie nie chciałbym dalej pracować7.
 

1. A. Szyfman, Notatki luźne, 29 X 1964, AS IS PAN.
2. A. Szyfman, Notatki luźne, 19 XII 1964, AS IS PAN.
3. M. Gordon-Smith, W labiryncie teatru Arnolda Szyfmana. Wspomnienia żony, Warszawa 1991, s. 277, 278–279.
4. M. Szyfman do A. Szyfmana, [London], 4 X 1965, AS IS PAN. Poprzednio cytowane dwa listy z 22 II i 23 IV 1965 pochodzą z: M. Gordon-Smith, W labiryncie…, dz. cyt., s. 366–367. List z 10 VIII 1965 – z AS IS PAN.
5. M. Szyfman do A. Szyfmana, [London], 30 XI 1965, AS IS PAN.
6. A. Szyfman do M. Szyfman, Warszawa, 1 II 1965, AEK.
7. A. Szyfman do I. i R. Szmuraków, Warszawa, 4 II 1965, kopia maszynowa, AS IS PAN.
 

 

autor: Edward Krasiński

tytuł: Arnold Szyfman. Portret dyrektora w labiryncie teatru

wydawca Wydawnictwo Teatru Polskiego w Warszawie

miejsce i rok Warszawa 2013