11/2013

Dwa nurty – dwa teatry

Obok uznanych i niejednokrotnie występujących przed awiniońską publicznością europejskich twórców pojawili się artyści z krajów afrykańskich. Sześćdziesiąta siódma edycja była też dziesiątą i ostatnią, której dyrektorowali Hortense Archambault i Vincent Baudriller (od przyszłego roku funkcję tę obejmie Olivier Py – reżyser i dyrektor Teatru Odeon). To dzięki nim stało się tradycją, że program festiwalu co roku pomaga układać tzw. artysta stowarzyszony. Fakt, czy jest to reżyser, aktor dramatyczny, tancerz czy choreograf, w znacznej mierze przesądza o doborze prezentacji. Waży na tym także narodowość twórcy. W tym roku festiwal miał dwóch artystów stowarzyszonych. Europę reprezentował Stanislas Nordey – francuski reżyser i aktor, a Afrykę Dieudonné Niangouna – kongijski dramatopisarz, reżyser, także aktor. Kongijsko-francuskie relacje są skomplikowane i od lat naznaczone uprzedzeniami (Kongo do 1960 roku było kolonią francuską, a język francuski do dziś jest językiem urzędowym). Spotkanie artystów europejskich i afrykańskich to krok w stronę wzajemnego zrozumienia poprzez sztukę czy – jak pisała nieco patetycznie na łamach „Le Monde” Brigitte Salino – przerzucanie mostów między kontynentami1.

Obrazek ilustrujący tekst Dwa nurty – dwa teatry

Christophe Raynaud de Lage for the 2013 Festival d'Avignon

.
Dzisiejsza Europa – melancholijna, wypalona, potrzebująca jakiegoś impulsu, który nie wiadomo, czy jeszcze zdoła ją obudzić i pobudzić do twórczego działania – musi, zgodnie z założeniem organizatorów, stanąć naprzeciw pełnej energii, artystycznego wigoru, chęci działania Afryki. Europejska kultura potrzebuje nowej energii, której dostarczyć może Afryka, choć, niestety, kontynent ten wciąż jest traktowany jako peryferie świata Zachodu. „Zderzenie kultur” ma na nowo obudzić w nas, Europejczykach, chęć wyrażania uczuć, odwagę snucia marzeń, ma dać nam impuls do wyjścia z ukrycia, by znów śmiać się ze swych lęków, mówić o niesprawiedliwości, śnić o rzeczach niemożliwych.

Obok różnych artystycznych propozycji z Europy zobaczyłam spektakl grupy Compagnie Baninga, która powstała w stolicy Konga, Brazzaville, w 2005 roku. Założył ją DeLaVallet Bidiefono, młody choreograf, który łączy rodzime tradycje z współczesnymi nurtami teatru tańca. Poszerza on granice gatunku, włączając do swej opowieści zatytułowanej Au-delà muzykę graną na żywo, piosenki i tekst poetycki napisany specjalnie przez artystę stowarzyszonego – Niangouna. Siłą afrykańskiego zespołu jest niezwykła energetyczność i ogromna emocjonalność. Spektakl utrzymany w kolorystyce czerni z elementami krwistej czerwieni dotyka problematyki śmierci. To taneczno-poetycka opowieść o prozie życia w Kongu, gdzie martwe ciała są obrazem zwyczajnym. W jednym z wywiadów choreograf przekonywał nawet, że groby w Kongu są wszędzie, a śmierć jest sercem codzienności2. To bowiem miejsce „fatalne”, które w przekonaniu mieszkańców przyciąga katastrofy i zło.

Bidiefono nadaje swej scenicznej historii także wymiar polityczno-społeczny, wskazując, że nie tylko przez zbieg nieszczęśliwych wypadków (np. katastrofy samolotowe), ale przede wszystkim poprzez działania przywódców, a raczej ich brak, śmierć w Kongu zdecydowanie dominuje nad życiem. Taniec jest dla zespołu rodzajem walki przeciw ograniczeniom socjalnym, przeciw instytucjom, ale i przeciw samym sobie3. Tragiczne wypadki losowe, brak środków na opiekę medyczną, panujący głód to impulsy do przygotowania Au-delà. Twórczość i biografię młodych artystów z Brazzaville ukształtowała też wojna domowa. Przypadła ona bowiem na lata ich wczesnej młodości.

Tytuł spektaklu jest wieloznaczny. Można tłumaczyć go jako „dalej”, „poza czymś” lub „zaświaty”. Spektakl Bidiefono mówi o umieraniu, o tym, co rozgrywa się już poza życiem, a także o obcowaniu żywych i umarłych, o stałej obecności wśród żyjących ich przodków. Postacią, która przychodzi z zaświatów i spaja całą opowieść, jest duch, odgrywany przez Athaya Mokonzi – kongijskiego piosenkarza. Mokonzi jest charyzmatyczny, ma niezwykły, oryginalny głos – niski, ochrypły, przejmujący. Każde jego pojawienie się na scenie jest bardzo mocne, pełne napięcia i silnych emocji. Opowiada on o swojej śmierci. Pośród sterty butów wygłasza monolog zamykający spektakl. Powtarzając z coraz większym dramatyzmem refren; jestem w nicości, przechodzi od lirycznego nastroju do pełnego bólu krzyku. To monolog, który boleśnie wwierca się w pamięć.

Au-delà pozostawia słodko-gorzki posmak. Paradoksalnie bowiem, obok obrazów przemocy eksplodowała na scenie jakaś niezwykła radość, rodzaj optymizmu nieznany Europejczykom. Może to „cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna”? Pogodny uśmiech to nadzieja „mimo wszystko”, ale także wyraz prawdziwej radości i afirmacji życia z jego duchowością i cielesnością.
 

Wobec niezwykłej emocjonalności i energii Au-delà Compagnie Baninga, europejski spektakl Swamp Club Vivarium Studio tym mocniej odsłaniał ową melancholię Europy. Spowolnione tempo, wyciszone, wręcz mamrotane kwestie mogą być symbolicznym wyrazem kondycji Starego Kontynentu. Tytułowy klub to rodzaj artystycznej enklawy, ostatni przyczółek wolności twórczej, miejsce poza zgiełkiem i komercją współczesnego świata. Philippe Quesne lubi umieszczać akcję swych spektakli w przestrzeni wyizolowanej ze sztucznym pejzażem4 (La Mélancolie des Dragons odgrywana była we wnętrzu stojącego na scenie samochodu, a Big Bang rozgrywał się na małej wyspie). Tym razem zamknął swych aktorów w szklanej klatce, w wielkim terrarium. To główna siedziba Swamp Clubu. Mieści się tu i biblioteczka, i sauna, i strefa relaksu. Tu gra na żywo kwartet smyczkowy (słyszymy VIII Kwartet Szostakowicza oraz Śmierć i dziewczynę Schuberta). Klub stoi jednak na niepewnych podstawach. Umieszczony nad bagnem, w każdej chwili może przecież się zawalić. Ale bagno ma także, jak przekonywał sam twórca, wymiar symboliczny – jest przestrzenią oczyszczenia, rodzajem współczesnego czyśćca. Uciekający od zgiełku miejskiej dżungli Europejczycy, szukają kontaktu z naturą. Tyle że natura nie jest już naturą. Kwiaty i tatarak nie pachną, a beznamiętnie patrzące zwierzęta są wypchane. Mimo to członkowie klubu szykują się do obrony centrum sztuki zagrożonego przez urbanistyczny projekt rozbudowy przestrzeni. Z drewnianymi łukami i w kapturach niczym Robin Hood chcą bronić swego przyczółku. „Centrum sztuki to przede wszystkim miejsce- schronienie, nieco poza światem, przestrzeń, gdzie zatrzymuje się czas. Wobec naszej epoki rentowności sztuki i ciągłych zmian to przestrzeń utopijna”5. Swamp Club, utrzymany w poetyce baśni, spowijają opary absurdu. Trzeba wejść w wysublimowane poczucie humoru, inteligentną ironię Quesne’a i nabrać dystansu do samego siebie, by dobrze bawić się na tym spektaklu. Większość widzów przyjmuje go chłodno i z lekkim niedowierzaniem, w którym kryje się pytanie „Ale o co chodzi?”.
 

Philippe Quesne, którego droga do teatru wiodła przez sztuki wizualne, w swych spektaklach często odwołuje się do malarstwa i sztuki graficznej. Pierwszą inspiracją do powstania Swamp Clubu było dzieło Bruegla Patientia. Quesne poprzez scenę chciał postawić sobie i widzom pytanie, co znaczy być cierpliwym w dzisiejszym pospiesznym świecie. Jego testem wobec współczesnego odbiorcy jest tempo spektaklu (to zatem nie tylko znak europejskiej stagnacji, ale także gest przeciw kulturze szybko zmieniających się obrazków). Wszystko rozgrywa się bardzo powoli, a w ostatnich kilkunastu minutach obserwujemy, jak postaci, przygotowując się na ewentualny atak na centrum sztuki, niespiesznie przenoszą wszystkie elementy scenograficzne za szybę terrarium. Ostatni obraz przypomina wielką muzealną gablotę, gdzie możemy podziwiać martwy świat. Czy nie ma już miejsca na wolność tworzenia, czy artysta musi podporządkować się ekonomicznym prawom rynku? Te pytania wciąż zadawane są w publicznej europejskiej debacie.

Spektakle Bidiefono i Quesne’a znakomicie wpisują się we wspominane na początku dwa odmienne nurty tegorocznego Avignonu. Jeśli Au-delà mówi o realnej, obecnej na kongijskich ulicach śmierci, to Swamp Club dotyka problemu umierania duchowego. Ekspresyjny taniec wydaje się jeszcze bardziej żywiołowy przy spowolnionym, wyzbytym energii ruchu postaci Quesne’a. Podczas gdy grupa Bidiefono tańczy wśród platanów pod gołym niebem na Cloitre des Celestines, aktorzy Vivarium Studio występują w zamkniętej przestrzeni sali teatralnej, otoczeni sztucznymi roślinami, wepchnięci w szklaną klatkę. Witalność wobec zamierania… Między innymi chyba o taki rodzaj artystycznej prowokacji chodziło organizatorom festiwalu, gdy pisali, że my, Europejczycy, musimy zacząć znów marzyć o rzeczach niemożliwych, przestać się bać, a zacząć żyć i tworzyć…
 

1. B. Salino, Afriques associées, „Le Monde”, 4 juillet, 2013.
2. D. Bidiefono, Entretien avec DeLaValette Bidiefono, program do spektaklu.
3. F. Arvers, Brazza vrille, „Les Inrockuptibles”, 5-26 juillet 2013.
4. La fin de l’illusion, recueilli par H. Le Tanneur, „Les Inrockuptibles”, 5-26 juillet 2013.
5. P. Quesne, Entretien avec Philippe Quesne, program do spektaklu.