11/2013
Zakaz fotografowania: Noc komety, czyli teatr w terenie niezabudowanym

Zuzanna Waś

Zakaz fotografowania: Noc komety, czyli teatr w terenie niezabudowanym

Stypy nigdy się naszemu ojcu, restauratorowi, nie udawały, z wyjątkiem tej po jego pogrzebie. Wszystko za sprawą dziewczyny, którą wpuściliśmy do domu, myśląc, że jest akwizytorką z megaodkurzaczem, nie tylko do dywanów, ale i do zasłon, ścierek i oleodruków. Byliśmy pewni: pokaże patelnię ze stali, co się kulom nie kłania, opowie o elektrycznych materacach gwarantujących poczęcie, o srebrnej wodzie na wrzody i zapchane wanny. Ale ona przyszła z pustymi dłońmi, milczała i tylko bransoletki i kolczyki dzwoniły, kiedy zadowolona wzdychała, rozglądając się po mieszkaniu.

Wyglądała jak papużka falista, z haczykowatym nosem, w jaskrawoniebiesko-zielonej sukience. Miałem dwanaście lat, obdarowany zestawem „Małego ornitologa” karmiłem sikorki i rozpruwałem gołębie. Nie wiedziałem tylko: pragnę gościa nakarmić czy naciąć?

Dziewczyna, trzymając się za brzuch, wyjęczała, że nasz ojciec przed śmiercią zrobił jej dzieciaka. Zawał poprzedzający zgon taty, nastąpił w miejskim parku za teatrem narodowym kwadrans po zbliżeniu.

– W jego wieku takie uniesienia kończą się niechybnym wniebowstąpieniem – powiedziała matka, gładząc wdowią suknię i strzepując pyłek, którego nie było. – Jak pani go poznała?

– Chciało mi się palić. Poprosiłam o zapalniczkę – dziewczynka zawiesiła głos, wzmagając naszą ciekawość. – Dał mi ognia – dokończyła, rzucając się do wyjścia, zgrabnie omijając tor lotu doniczek z geranium, którymi rzucała w nią matka.

Znowu byliśmy we troje. Matka po wysiłku fizycznym odzyskała apetyt. Upychała wędliny w ustach, powtarzając słowo: Jebaka. Siostra wyjaśniła mi, że to imię żeńskie z mitologii Greków i Rzymian.

Drugi raz zobaczyłem dziewczynę-papużkę po wielu latach. Stypa po pogrzebie matki była skromna, sałatka warzywna i korniszony ułożone na salaterce w plus minus nieskończoność. Zawstydziłem się, że ona nadal jest młoda i ptasia, a ja otwieram jej w spłowiałej górze od piżamy i żółtawych od moczu kalesonach rozciągniętych na kolanach. Myśl o moim niedopasowaniu grała mi na nerwach. Akompaniowałem jej, rytmicznie szarpiąc zbyt ścisłą gumkę od majtek.

Dziewczyna sunęła na szmatach przez amfiladę, krzycząc, że musimy ją zameldować. Siostra zaszła jej drogę, skrzecząc, że albo pokazuje dzieciaka naszego ojca, albo nici ze zmiany testamentu i cały majątek pójdzie na woliery w zoo.

Wtedy się przyznała. Wszystko zmyśliła. Przystanek, na którym poznała ojca, krótką rozkosz dzieloną z nim w parku i dziecko. Wyznała, że czyta nekrologi, a potem odwiedza świeże wdowy i opowiada o ciąży w wyniku sekretnego życia nieboszczyka. Z tego żyję, wzruszyła ramionami. Potem napiła się kawy z cukrem, zjadła jedno ciastko i rozkruszyła łyżeczką drugie, a dopiero potem, trzymając się za brzuch, wyjęczała monolog pohańbionej w parku.

Taki zrobiła nam teatr. Powróciły stare dobre czasy, kiedy byliśmy młodzi i roniliśmy łzy na stypie ojca. Przypomniałem sobie, że wtedy była ogłoszona noc komety, na parapetach mieliśmy już gotowe poduszki pod łokcie.

Siostra przystawiła dziewczynie krzesło, nalała wódki. Wreszcie miała w domu słuchacza. Nagimi dziąsłami ciamkała palec, chwaląc się, jaka jest silna, na jednej nodze stoi kwadrans, nie trzeba przy niej chodzić. Z każdym słowem mętniała mi w oczach, stawała się lepka, bezkształtna, byłem pewien, jeszcze tydzień, dwa, zamieni się w zakrzepły, brudny płyn, a ja zrobię w mieszkaniu budkę lęgową dla czytelniczki nekrologów. Ale właśnie wtedy dziewczyna spojrzała na mnie i oświadczyła: – Następnym razem przeczytam o tobie.

Po minie siostry poznałem, że podoba jej się zapowiedź mojego nekrologu. Usta zaczęły jej niecierpliwie drgać, a pomarańczowa szminka za sprawą języka przesunęła się na białe, szorstkie włoski okalające górną wargę. Chyba chciała, bym już teraz padł trupem. Patrzyła na mnie wyczekująco, z nadzieją na szybki kąsek, jak pies u stołu na pana.

Podszedłem do okna. Miasto, podobne wyschniętemu łożysku rzeki w czas ulewy, nagle wezbrało masą ludzką, pęczniało. Próbowałem zapomnieć o tej dziewczynie, ale ona mościła się we mnie. Wiła gniazdo w moim umyśle. W fantazjach dosięgałem jej dłoni. Plądrowałem sukienkę, włosy, usta.

Kiedy odprowadzałem ją do drzwi wyjściowych, byłem ciekawy, skąd wie, że to właśnie ja umrę pierwszy przed starszą siostrą. Naprawdę chciałem o to zapytać, ale kiedy ona zatrzymała się w progu, gestem nakazując, bym i ja wyszedł, wyczułem, że tylko durnie pytają o to, co wszyscy już wiedzą.

W kalesonach i piżamie postępowałem za dziewczyną przez klatkę schodową, a kapcie klapały na schodach jak klakier w dniu zdjęcia przedstawienia.