11/2013

noty o przedstawieniach

Teatr Polski w Warszawie Listy na wyczerpanym papierze Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory scenariusz i reżyseria Lena Frankiewicz premiera 21 września 2013

Gdy ukazały się Listy na wyczerpanym papierze, nie miałam wątpliwości, że przeniesienie ich na scenę jest kwestią czasu. Nie sądziłam tylko, że czekać trzeba będzie aż trzy lata. Do Listów…, podobnie jak do całej twórczości Jeremiego Przybory, stosunek mam emocjonalny. I chyba słusznie, bo to przedstawienie emocjonalne. Emocjami epatujące.
Na plus zapisać mogę, że a Aktorzy nie „grają” bohaterów, a tylko cytują. Przerzucają się słowami z listów, jednocześnie je komentując, uzupełniając o detale historyczne i biograficzne. Komentarze idą czasem za daleko: nadużyciem są sformułowania typu „rozpada się Kabaret Starszych Panów” czy „Przybora był wściekły”. Może i był, ale takie dopowiedzenia twórcy spektaklu mogli sobie darować.
Jest trochę efekciarstwa, do którego zaliczyłabym przeciągany przez całą scenę kabel telefoniczny czy spacerowanie po widowni i nad sceną, by zilustrować oddalenie bohaterów (Warszawa – Paryż). Szkielet kiosku ruchu czy budki z piwem, główny element scenografii, nie pomagał, ale i nie przeszkadzał, a wykorzystanie jego rozłożystego dachu jako balkonu czy plaży to pomysł udany.
Na plus zapisać należy takie niuanse jak „słoneczko” pojawiające się w wizualizacji towarzyszącej piosence S.O.S., na tle którego (pomysł i realizacja Bohdana Butenki) śpiewała tę piosenkę Kalina Jędrusik w 15. Wieczorze Kabaretu. Minusem są umiejętności wokalne aktorów, szczególnie panów. Choć bardzo dobre słowo (aktorskie) należy się Lidii Sadowej.
Choreografia przedstawienia budzi skrajne opinie, jest nazywana niekiedy „gimnastyką”. Potrafię wyobrazić sobie wypowiadane przez aktorów kwestie pozbawione owych wygibasów, jednak czuję, że w dużej mierze tempo spektaklu oparte jest na tych ruchach, ich intensywności (świetny koncept, że ruch właśnie ilustruje ciasnotę mieszkania kochanków, potykanie się o siebie).
Pewnie dzięki temu Listy… spodobają się bardziej młodej widowni. Bo choć mamy tu konkretnych bohaterów i daty „dziania się”, to oczywiście najważniejsze są słowa opisujące miłość. Niepewność siebie. Niepewność wzajemną. Niemożność porozumienia. Ucieczki. Tylko tyle. I wystarczy.

 

Teresa Drozda

 

Teatr WARSawy
Wraki Neila LaBute’a
reżyseria Agnieszka Lipiec-Wróblewska
premiera 22 czerwca 2013
 

Akcja spektaklu rozpoczyna się już w teatralnym foyer, gdzie bohater, Edward Carra, zapala świece przy urnie z prochami zmarłej na raka żony – Mary Jo, żegnając się z nią po raz ostatni. Po przejściu na salę teatralną podejmuje on utrzymaną w atmosferze zwierzenia opowieść, przeplataną wypalanymi papierosami i gorzkimi spostrzeżeniami dotyczącymi ludzkiej natury.
Przyznać trzeba przekornie, że bohater grany przez Jacka Poniedziałka jest dobrym wdowcem. Monodram to forma wymagająca dla artysty, ale Wraki nie nudzą, tylko wciągają. Narracja toczy się płynnie i naturalnie, a drobne zająknięcia i wymowne umilknięcia dają złudzenie prawdziwości wyznania. Złudzenie to pryska chwilami, gdy w wypowiedź wkrada się zbędny patos: czasami wyraźnie słyszalny nawet w pojedynczych zwrotach, burzy on misterną konstrukcję tworzonego nastroju. Poniedziałek jednak skutecznie rekompensuje te braki, choćby w znakomicie zobrazowanych wspomnieniach bohatera. Dzięki żywiołowej gestykulacji i zaangażowaniu w historię aktorowi niejednokrotnie udaje się stworzyć ulotne wrażenie autentyczności przywoływanej sytuacji, jak podczas opowieści o wypadku samochodowym. Edward Carra jest niczym tajny detektyw, sam usiłujący rozwikłać własną tajemnicę. Jednocześnie traktuje widzów jak przyjaciół, staje się im bliższy z każdą kolejną anegdotą. Taka kreacja to znakomita pułapka emocjonalna: zaskakująca prawda, ujawniona w finale, uniemożliwia ocenę bohatera, pozostawiając widzów w konsternacji. Konsekwentnie wywoływane u publiczności współczucie zderza się ostatecznie z rosnącym nieprzerwanie napięciem, a ta konfrontacja nie pozostawia miejsca na proste wybory.
Sztuka, będąca reinterpretacją mitu Edypa, stawia podchwytliwe pytania o naturę zła i definicję dobra. Ukazuje zjawisko kazirodztwa od strony emocjonalnej, odbiera mu społeczne tabu, a w zamian oferuje możliwość spojrzenia na bohaterów bez uprzedzeń – za to ze zrozumieniem.

 

Dalia Gala

 

Och-Teatr w Warszawie
Pierwsza dama M. Kilburg Reedy
przekład Elżbieta Woźniak
reżyseria Grzegorz Warchoł
premiera 21 września 2013
 

Pierwsza dama gubi gdzieś swój pazur i morał. Pozostaje płaską opowieścią podobną do tych, jakie znamy z kolorowych pism.
Bohaterką monodramu jest kandydatka na pierwszą damę, żona-asystentka, pomagająca mężowi w kampanii wyborczej. W przestrzeni Och-Cafe, zaaranżowanej jak na spotkanie z politykiem, przemawia do widzów – potencjalnych wyborców. Jest szykownie ubrana, ma nienaganny makijaż, wygląda jak spełnienie marzeń kobiet aspirujących do wyższej klasy średniej. Niestety, zostawia w hotelu gładkie i dopracowane przemówienie autorstwa męża, i po krótkim wstępie zmuszona jest improwizować. Z początku przekonuje, że jest spełnioną kobietą, która „realizuje swoje zainteresowania”, jednak nie potrafi powiedzieć jakie. Czy jest to polityka? Skoro tak, to czemu mamy przed sobą kandydatkę na pierwszą damę, a nie na panią prezydent?
Kobieta zaczyna coraz więcej opowiadać o mężu, ich relacji i początkach związku. Wygląda na to, że wyjście za mąż było jej największym, a może jedynym sukcesem. Potrafi jeszcze śpiewać i grać na gitarze (ulubioną piosenkę męża). Widzimy jednak, że walczy o szacunek i pozycję w swoim małżeństwie. Okazuje się ono tak kruche jak jej naszyjnik, który w nerwach zrywa, rozsypując perły po mównicy i podeście.
Roma Gąsiorowska precyzyjnie pokazuje fasadowość życia bohaterki – jej pozorne zadowolenie, podszyte niepokojem, kompleksami i strachem o utratę męża. Interesujący jest sam proces stopniowego odsłaniania prawdziwego „ja”. Gąsiorowska z początku oszczędnie operuje środkami aktorskimi – przymilnym tonem zaznacza wystudiowaną swobodę Katherine. Potem jej głos coraz częściej się załamuje. Gdy mówi o sprawach dla siebie bolesnych, zaczyna być autentyczna, a gra aktorki – pełna ekspresji.
Niepokoju mogłoby być w Pierwszej damie więcej. Jednak zamiast pytań o to, co nas definiuje w oczach innych (i naszych własnych), dostajemy kawiarnianą wersję feminizmu, która pozwala jedynie zauważyć, że świat polityki należy do mężczyzn, a rola kobiet w nim sprowadza się do funkcji uroczej maskotki.

Karolina Rospondek
 

Teatr Zagłębia w Sosnowcu
Najmniejszy bal świata Maliny Prześlugi
reżyseria Aneta Głuch-Klucznik
premiera 21 września 2013
 

Z okazji pojawienia się sztuk Maliny Prześlugi zastanawiano się, jak pokazać na scenie takie postaci jak Ciarki, Oczko w Rajstopie czy Gęsia Skórka. Warto zobaczyć, jak rozwiązano ten problem w Sosnowcu. Najnowsza premiera Teatru Zagłębia jest bodaj trzecią realizacją Najmniejszego balu świata, w którym pojawiają się te postaci. W toruńskim Baju Pomorskim adresowano ją do starszych dzieci, a włączone w akcję efekty pracy kamerzysty obecnego na scenie – wprowadzały je w świat mediów. W katowickim Ateneum posłużono się tradycyjnymi środkami, zwracając się do młodszych widzów.
W Sosnowcu do opowieści o zbuntowanej dziewczynce wykorzystano technikę czarnego teatru, wymyśloną przez Bułgara Iwana Sivinowa, a zastosowaną przez Anetę Głuch-Klucznik, reżyserkę spektaklu i dziekan Wydziału Lalkarskiego wrocławskiej PWST. Scenę wyłożono czarnym materiałem, a aktorów ubrano w czarne trykoty. Noszą oni kostiumy i posługują się rekwizytami, które pod wpływem promieni ultrafioletowych są doskonale widoczne, podczas gdy ich trykoty giną na czarnym tle. Niektóre elementy postaci „znikają” więc z pola widzenia, można też pokazać tylko jej kontur narysowany fluorescencyjną kreską albo rozpad na kilka części, „ukrywając” animujących je aktorów. Uruchamia to wyobraźnię widzów, pozwala odwołać się do skrótu i abstrakcji.
Z magią scenicznej opowieści kontrastuje bardzo realna postać Migawki. Edyta Ostojak gra współczesne dziecko, któremu nie wyznaczono żadnych granic. Dziewczynka jest agresywna, a jednocześnie znudzona, bo co to za świat, w którym wszystko można? Sceniczna historia pokazuje wewnętrzny świat dziecka, w którym dokonują się rewolucje; wyznacza granice i przywraca zaburzone proporcje. Postać Pokurcza, przyjaciela w nieszczęściu, stworzył Michał Balaga. Sceniczny i utalentowany duet przypomina nieco ten z reklam z udziałem Rozumu i Serca. Tylko że logiczny i egotyczny rozum reprezentuje tu dziewczynka, a emocjonalne i pełne poświęcenia serce – chłopiec.

Kalina Zalewska