11/2013

Pan Cogito: refleksje nad współbrzmieniem poety i aktora

28 lipca 2013 roku minęła 15. rocznica śmierci Zbigniewa Herberta. Kolejna pokolenie właśnie dorasta do czytania jego wierszy. Cztery lata temu w lipcu zmarł Zbigniew Zapasiewicz. Aktor, który dał poezji Herberta głos, oddech i tętno.

Obrazek ilustrujący tekst Pan Cogito: refleksje nad współbrzmieniem poety i aktora

Renata Pajchel

W trakcie upalnego lata rocznica śmierci Zbigniewa Herberta przemknęła prawie bez echa. Z odejścia Zbigniewa Zapasiewicza chyba nie do końca zdaliśmy sobie sprawę; cztery lata to mgnienie. Gdzieś w biegu – zdaje się, że na którymś z popularnych portali społecznościowych – przeczytałam krótkie wspomnienie o poecie, opatrzone czupurną młodzieńczą fotografią. Przemknęło w sieci między zdjęciami z wakacji a ogłoszeniami o zagubionych kotach. Notka stała się dla mnie impulsem do przesłania kilkorgu znajomym za granicą fragmentu nagrania z telewizyjnego spektaklu Zbigniewa Zapasiewicza Pan Cogito (1981). Nic tak głęboko nie zapada w serca wygnańców, jak wiersz: Pan Cogito, refleksje nad domem rodzinnym.

Utwór Herberta w interpretacji jednego z największych aktorów polskich XX wieku wywołał falę emocjonalnych komentarzy, a potem rodzaj prywatnego jubileuszu na światłowodowych łączach. Herbert z Zapasiewiczem poruszyli w nas jakąś czułą strunę i chęć do dłuższej rozmowy. Posypały się kolejne wiersze, nagrania, wspomnienia i anegdoty. W środku wakacji ogarnęła nas nostalgia. Ktoś przypomniał niezłomną postawę polityczną Herberta podczas stanu wojennego, ktoś inny odwagę Zapasiewicza w Marcu ’68. Zachwycaliśmy się brzmieniem Herbertowskiej frazy poetyckiej i brakiem kokieterii w deklamacji Zapasiewicza. Z biegiem czasu rozmowa koncentrowała się coraz bardziej na obydwu wyjątkowych artystach. Zdaliśmy sobie sprawę z bolesnej wyrwy pomiędzy ich szlachetnym rzemiosłem oraz wzniosłymi ideałami a dzisiejszymi czasami wszechogarniającej miałkości i bylejakości. Ktoś zauważył, że nazwiska Herberta i Zapasiewicza zlały nam się w jedno.

Dobitne współbrzmienie słów poety i aktora nie jest regułą. W ustach kabotyna najpiękniejsza poezja traci moc i chwałę. Znałam poetów, którzy w ogóle nie godzili się na publiczne czytanie, a tym bardziej deklamowanie swoich wierszy. Herbertowskie interpretacje Zapasiewicza są najwyższej próby. Prowadzą prosto do jądra tej wielkiej uniwersalnej poezji. Spotkanie Herberta i Zapasiewicza to fenomen. Fenomeny fascynują, ale ich istota jest trudna do uchwycenia.

Kongenialna interpretacja
W aktorstwie Zbigniewa Zapasiewicza Herbert zyskał kongenialne interpretacje wierszy o Panu Cogito. Postać – wyrażająca nie bez delikatnej autoironii alter ego samego poety – ożyła w ciele, geście i głosie aktora. Figura literacka zaczęła rytmicznie i głęboko oddychać. Maja Komorowska, mówiąc Herberta, zwykła rysować melodię słowa palcem w powietrzu. Zapasiewicz prawie nie gestykulował, mowa jego ciała była powściągliwa, ale nieustannie przykuwała uwagę. Była niezawodnym tłem dla wydobywającego się z głębin uczuć i myśli słowa.

Zapasiewicz był mistrzem półcienia i subtelnego detalu. Pan Cogito robił kilka kroków i nagle w półobrocie wbijał swój wzrok prosto w widza. A potem delikatnie podpierając się czarnym parasolem, wędrował naokoło scenicznej przestrzeni i teatralnego czasu. Znienacka czynił jakiś gest niemal psotny; jego krok stawał się nagle zgoła sprężysty, taneczny niemalże. I tak samo płynnie aktor powracał ze świata sztubackich żartów do melancholii przemijania, gestu człowieka dojrzałego, złamanego. Te zawirowania wprowadzały publiczność w pełne zachwytu osłupienie.

Zapasiewicz był mistrzem. Słowo Herberta idealnie harmonizowało z jego gestem i mimiką. Podczas interpretacji wiersza Pan Cogito o swojej Przepaści (fragment spektaklu telewizyjnego z 1981 roku) aktor siedzi na ławce w parku, jak niespieszny przechodzień. Dojrzały, doświadczony przez los człowiek w zawieszeniu „między starymi a nowymi laty”. Czy to figura przedwcześnie emerytowanego profesora? Albo literata – trochę już niemodnego, zapomnianego? A może odwołanego ze stanowiska sędziego starej daty? Pan Cogito – znużony, ale świadomy świadek XX stulecia.

Pan Cogito przysiadł na ławce w parku, by odpocząć od samotności, która mu uwiera, a jednocześnie skłania do autowiwisekcji. Jego egzystencjalna izolacja wydaje się widzowi bolesna, a jednocześnie niezwykle płodna. Aktor pochyla głowę i sączy słowa poety przez zaciśnięte wargi, ale dobitnie. Uśmiecha się jedną połową twarzy, zza okularów błyszczą ciemne i wyraziste oczy. Bawi się z publicznością, świadomy jej obecności, ale jednocześnie daleki, jakby nieobecny, zdystansowany.

Pauza, zaniechany obrót głowy. Powrót do wyjściowego gestu, przywołanie rozbieganego wzroku do porządku. Pan Cogito zagaduje sam siebie, krzywi się, drapie za uchem. Oczy aktora są raz błyszczące, innym razem matowieją. Prawie nie patrzy w kamerę, Spogląda do wewnątrz, zza okrągłych szkieł wyziera wzrok ciekawy świata, rozbiegany i nagle skupiony, niemal nieprzytomny. Czasami półuśmiech wskazuje na to, że Pan Cogito dziwi się własnym słowom. Mruga nerwowo. Mimowolnie gestykuluje dłonią w skórzanej rękawiczce. Broni się przed własnymi wspomnieniami? Dąsa się, prawie chichocze, zamiera.

Momentami aktor bawi się w autoironicznego krasomówcę, by potem zaraz mówić intymnie, szeptem. Wersy utworu Herberta płyną jak górski strumień po twardych nierównych kamieniach. Każde słowo jest inaczej zaakcentowane. Raz ironicznie, innym razem refleksyjnie, czasami żałośnie. Każda linia wiersza ma inny rytm, a mimo to całość brzmi naturalnie i zgoła muzycznie. Pauza i dysonans, zgrzyt i harmonia, monotonia i dynamiczne nawrócenia tworzą wartość dźwiękową, niemal onomatopeiczną, a zarazem bogatą mozaikę sensów i idei. Kiedy utwór dobiega końca, aktor zwiesza głowę nad starą pogniecioną gazetą i odpływa w rzeczywistość zadumy, dając utworowi mgliste pastelowe passe-partout.

Słuchając wierszy Herberta w interpretacji Zbigniewa Zapasiewicza, mamy wrażenie obcowania ze zjawiskiem, w którym idea i forma zyskują prawdziwe zespolenie. Słowo stało się ciałem; odczucie dla mnie hipnotyzujące, graniczące z obcowaniem z czymś nadprzyrodzonym. Trudno mi uniknąć słów egzaltacji. Słucham Zapasiewicza mówiącego Herberta i odczuwam silne emocje, a jednocześnie wszechogarniający spokój i rodzaj katharsis, metafizyczny dreszcz, a potem chłodne, kojące dotknięcie racjonalizmu.

W interpretacjach Zapasiewicza wybrzmiewa siła moralna poezji Herberta, a zarazem piękno języka, metafory i melodii wiersza. Utwory Herberta zyskują mocny fundament brzmieniowy, a jednocześnie niespotykaną melodyjność, lekkość, strzelistość. Jest w tym coś z wirtuozerii, która dzięki doskonałej technice przestaje się rzucać w oczy, pozostawiając jedynie wrażenie ostatecznej doskonałości. Alchemia zespolenia słowa, postaci, myśli i nastroju trwa tutaj, póki aktor nie zejdzie ze sceny w mrok kulis. Podczas ostatniego pożegnania aktora na warszawskich Powązkach w lecie 2009 roku przyjaciel Zapasiewicza Antoni Libera powiedział, że Herbert „znalazł w aktorze nie tyle wykonawcę czy doskonałe medium, co w gruncie rzeczy współautora, współtwórcę postaci” Pana Cogito.

Aktorski smak
Zbigniew Zapasiewicz odszedł po krótkiej chorobie 14 lipca 2009 roku. Za wcześnie, w pełni sił twórczych; reżyserował, grał w Teatrze Narodowym, wykładał na Akademii Teatralnej w Warszawie. Był światły, pracowity, uparty i niezłomny. „Trzeba iść i być wiernym” – mówił, parafrazując słowa z Przesłania Pana Cogito. Był autorytetem jako aktor i człowiek. Potrafił się oburzać i gniewać, ale zawsze znał miarę. Ze Zbigniewem Herbertem znali się osobiście, lubili. Rozmawiali o sztuce, teatrze, etyce i polityce. Łączyło ich podobne poczucie humoru i słuch na ironię. Wyznawali jednakowy etos inteligencki, który wynieśli z podobnych pod wieloma względami domów rodzinnych. Mieli to samo spojrzenie na historię i delikatną „kwestię smaku”. Cenili zwykłą ludzką przyzwoitość. Obydwaj introwertyczni; nieco szorstcy i niedostępni. Zanurzeni w tradycji, a jednocześnie na wskroś nowocześni – pozbawieni złudzeń obywatele świata, Europejczycy i Polacy, zachowujący dystans wobec zgiełku i przesady. Prowadzący osobny dyskurs klasycy; ostatni klasycy polskiej kultury.

W pamiętnym wspomnieniu pośmiertnym o Zbigniewie Zapasiewiczu na łamach „Tygodnika Powszechnego” (numer z 26 lipca 2009 r.) Barbara Osterloff pisała, że aktor był powściągliwy i „trwał niewzruszenie w swoich przekonaniach, wbrew panującym modom i tendencjom”. W jednym z wywiadów Zapasiewicz powiedział: „Od strony czysto profesjonalnej, poza jak najwszechstronniejszym opanowaniem warsztatu, obowiązkiem aktora jest wyzbycie się kokieterii, wszelkiej skłonności do ekshibicjonizmu i obrona na scenie każdej postawy ludzkiej” („Teatr” 1987, nr 1).

Nie lubił, gdy nazywano go „aktorem intelektualnym”. Mówił o sobie z prostotą: „Jestem aktorem komediowym, tak naprawdę, wszyscy myślą, że jestem niesłychanie serio… to nieprawda”. Nie cenił aktorstwa osobowościowego, nie znosił epatowania prywatnością na scenie. Barbara Osterloff wspominała: „Teatr uważał za dziedzinę wymagającą intelektualnego namysłu, żywiącą się konwencją, a nie dziedzinę nieskrępowanej wolności artysty (…) aktorstwo uważał za sztukę kompozycji i konstrukcji, absolutnie sprawdzalną i wymierną w swoich elementach”.

Uważał, że łata aktora-intelektualisty została mu przypięta po rolach w kinie moralnego niepokoju, głównie w filmach Zanussiego, gdzie grał znerwicowanych docentów. Stale natomiast podkreślał swój inteligencki rodowód i przywiązanie do wartości formacji, w której ukształtowała się jego osobowość i poglądy. W jednym z ostatnich wywiadów telewizyjnych przyznał, że tęskni do czasów, „kiedy do teatru przychodziła cała warszawska inteligencja”. W młodości był wszechstronnie uzdolniony. Studiował chemię teoretyczną, pasjonował się matematyką. Bardzo sprawnie pisał. Interesował się polską i światową literaturą. Jego ulubionym nauczycielem w czasach liceum był polonista i historyk literatury profesor Zdzisław Libera. Aktorem został, jak sam mówił, „przez przypadek” i z ciekawości. Praca na scenie pomogła mu przezwyciężyć wrodzoną nieśmiałość. Duży wpływ na jego zainteresowania dramatyczne miał wuj – wybitny aktor Jan Kreczmar. Podczas wojny u Zapasiewiczów ukrywała się rodzina Axerów. Aktor był dziesięć lat młodszy od Zbigniewa Herberta, ale wychował się w podobnym otoczeniu ludzi ciekawych świata, wykształconych i liberalnych, otwartych na tradycję kultury europejskiej, a jednocześnie mocno zakorzenionych w sprawach kraju. Na scenie Zapasiewicz współpracował z najwybitniejszymi polskimi reżyserami (Rene, Axerem, Jarockim, Dejmkiem, Prusem, Swinarskim) i aktorami (m.in. w złotym okresie Teatru Dramatycznego za dyrekcji Gustawa Holoubka, z nim oraz Piotrem Fronczewskim, Jadwigą Jankowską-Cieślak, Magdaleną Zawadzką, Mieczysławem Voitem).

Pan Cogito na scenie
Pierwsze przedstawienie Pan Cogito według scenariusza i w reżyserii Zbigniewa Zapasiewicza miało formę inscenizacji telewizyjnej. Premiera spektaklu odbyła się w gorącym politycznie lipcu 1981 roku. Spektakl ten wydaje się dzisiaj trochę staroświecki ze względu na występ mimów w tle. Widocznie realizatorzy nie wierzyli do końca w moc sfilmowanego monodramu. Rola Zapasiewicza pozostaje jednak jedną z najdonioślejszych w dorobku polskiego teatru.

Stan wojenny, cenzura i bojkot reżimowych mediów, aresztowania i internowania, współpraca Zbigniewa Herberta z drugim obiegiem wydawniczym spowodowały, że Pan Cogito stanął na deskach prawdziwego teatru dopiero w 1984 roku, pięć miesięcy po oficjalnym zniesieniu stanu wojennego. 15 grudnia na Małej Scenie Teatru Powszechnego w Warszawie odbyła się pamiętna premiera przedstawienia Pan Cogito szuka rady w reżyserii Zbigniewa Zapasiewicza, ze scenografią Michała Kowarskiego i muzyką Stanisława Radwana.
 

Byłam na tej premierze. Ascetyczna scenografia, ławka w parku, a pod nią suche jesienne liście. Starszy pan w kapeluszu, drucianych okularach, w znoszonym surducie, z czarnym parasolem, którym podpiera się jak laską. Muzyka jak memento, pierwsze słowa Herberta i pełna skupienia cisza na widowni. To skromne i wyraziste przedstawienie było dla mnie jednym z najważniejszych doświadczeń artystycznych w życiu. Miałam wtedy niespełna 15 lat, ale były to czasy wczesnego dojrzewania. Stan wojenny wzbudził w nas bunt i chęć do działania.

Poezję Herberta znaliśmy wówczas przede wszystkim z piosenek Przemysława Gintrowskiego, słuchanych z kasetowych odtwarzaczy. Spektakl Zapasiewicza był wielkim wydarzeniem artystycznym i politycznym. Niestety nie został utrwalony na taśmie filmowej.
 

Poezja Zbigniewa Herberta była dla generacji „Solidarności” świętością. Wyznaczała drogę moralną, dodawała nadziei na godne przetrwanie. Kontekst historyczny i społeczny sprawił, że przedstawienie Pan Cogito szuka rady w Teatrze Powszechnym zyskało rozgłos, jako dobitne świadectwo swoich czasów. Czy zdawaliśmy sobie wówczas sprawę, że jest również żywą cząstką historii polskiego teatru? To właśnie wówczas postać stworzona przez Zbigniewa Herberta przybrała ostateczny, idealny kształt. Janusz Majcherek powiedział po latach, że rola Pana Cogito stworzona przez Zbigniewa Zapasiewicza stała się ikoną polskiego teatru: „Był Panem Cogito polskiego teatru (…) prywatnie uosabiał światopogląd, tradycję i wartości, które Herbert w tę postać wpisał”.

Maksyma cogito ergo sum była credo i Herberta, i Zapasiewicza. Nawet w czasach niewoli i moralnego upodlenia człowiek myślący potrafi przetrwać i żyć godnie. Cykl utworów o Panu Cogito, postaci zanurzonej we współczesności, a jednocześnie zakorzenionej w europejskiej tradycji kulturowej w latach osiemdziesiątych, wybrzmiewał szczególnie mocno. Wyrażał tęsknotę milionów Polaków do normalności, do trwania w zgodzie z sumieniem. Manifestował dążenia niepodległościowe i marzenia o połączeniu się z wolnym światem. Po wprowadzeniu stanu wojennego Herbert wspierał działania opozycji – uczestniczył w nielegalnych uroczystościach, publikował w drugim obiegu. Jego twórczość była manifestem wolności i oporu, a postać poety symbolem postawy bezkompromisowego sprzeciwu. W 1987 roku (dopiero trzy lata po oficjalnej premierze) spektakl Pan Cogito szuka rady otrzymał nagrodę główną za układ tekstu, reżyserię i aktorstwo na 26. Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu.

Na czym polegał „cogityzm” postaci stworzonej przez Zapasiewicza? Czy na klarowności postaci, czystości gestu? A może na proporcji? Na miarkowaniu ekspresji? Giętkości w operowaniu głosem, mimiką, spojrzeniem? Zapasiewicz mówił wiersze Herberta czysto, tonem mocnym i pozbawionym fałszu. Bez dysonansów, ale nie bez uczuć, bo jego refleksja wykluczała suchą wykoncypowaną recytację. Janusz Majcherek ujął to tak: „Zapasiewicz nie dał Panu Cogito swojej prywatnej twarzy, on go wymyślił i skonstruował jako figurę sceniczną wyobrażającą typ (archetyp?) dwudziestowiecznego inteligenta”, kogoś, kto „nosi się anachronicznie, czy też mówiąc inaczej – jest niedzisiejszy, czy, jeśli wolno się tak wyrazić, jest były. Tak mógł wyglądać (i w filmie Viscontiego w istocie tak wyglądał) profesor Aschenbach z noweli Thomasa Manna Śmierć w Wenecji. Albo Serenus Zeitblom z Doktora Faustusa. Pokrewnym typem jest, jak myślę, profesor Tutka z opowiadań Jerzego Szaniawskiego. Podobnie zapewne wyglądał Pan od przyrody ze znanego wiersza samego Herberta. Przy czym tak naprawdę najmniej idzie tu o aparycję, więcej o duchową formację, którą Pan Cogito Zapasiewicza próbuje odnowić czy, jak mawiał Rymkiewicz, ponowić. A że może to czynić już tylko środkami teatralnymi (bo formacja umarła), to i dyskretną nutą ironii dźwięczy ta mistrzowska rola” ( „Teatr”, 2006, nr 6).
 

Zbigniew Zapasiewicz zrealizował również radiową wersję spektaklu Pan Cogito (Nagroda Teatru Polskiego Radia „Wielki Splendor” w roku 1991) oraz kolejny spektakl Teatru Telewizji Powrót Pana Cogito (1992).

Pan Profesor
Dla Zapasiewicza aktorstwo było sposobem życia. Nie gonił za poklaskiem. W 1995 roku przygotował ze swoimi studentami w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza spektakl dyplomowy Opowiastki o Panu Cogito. Rolę tytułową zagrał Michał Żebrowski. Zbigniew Herbert uczestniczył w premierze, a po obejrzeniu spektaklu napisał do studentów szkoły teatralnej pamiętny list otwarty:

Drodzy Nieznajomi!
Jesteśmy dość osobliwą, małą, skłóconą gromadką,
bez której prześwietna ludzkość może się doskonale obejść.
Jesteśmy beznadziejną mniejszością, i co gorsze uzurpujemy
sobie prawo do wzniecania niepokoju.
Chcemy zmusić naszych bliźnich do refleksji nad ludzkim losem,
do trudnej miłości, jaką winni jesteśmy sprawom wielkim,
także pogardy dla tych wszystkich, którzy z uporem godnym
lepszej sprawy starają się człowieka pomniejszyć i odebrać mu godność.
Czeka Was życie wspaniałe, okrutne i bezlitosne.
Bądźcie w każdej chwili, w każdym wypowiedzianym
ze sceny słowie po stronie wartości, za pięknym rzemiosłem,
przeciw tandecie, za nieustającym wysiłkiem woli i umysłu,
przeciw łatwej manierze, za prawdą, przeciw obłudzie, kłamstwu i przemocy.
I nie bądźcie na litość Boską nowocześni. Bądźcie rzetelni.
Hodujcie w sobie odwagę i skromność. Niech Wam towarzyszy wiara w
nieosiągalną doskonałość i nie opuszcza niepokój i wieczna udręka,
które mówią, że to, co osiągnęliśmy dzisiaj, to stanowczo za mało. Życzę Wam trudnego życia, tylko takie godne jest artysty.
Dla Was dobre myśli, pozdrowienia i słowa nadziei…

Zbigniew Herbert
Warszawa, 12 stycznia 1995 roku

Wyobrażam sobie, jak profesor Zbigniew Zapasiewicz odczytuje swoim uczniom ten poruszający list. Miał takie samo podejście do sztuki i życia. Chciał przekazać młodemu pokoleniu, że tylko poprzez ciężką pracę i ciągły wysiłek doskonalenia aktor i artysta może osiągnąć zamierzone cele i satysfakcję z zawodu. Tak, Zapasiewicz nienawidził tandety. Był idealistą, który szukał w teatrze wytchnienia od trywialności świata. Uważał, że sztuka jest misją, która pozwala zwykłym śmiertelnikom dotknąć prawdy. Herbert pisał, ze na artyście ciąży szczególny obowiązek przewodnika i strażnika tradycji. Zapasiewicz starał się nim być, szczególnie dla młodych, pogubionych często, zwiedzionych blichtrem i łatwymi rozwiązaniami. Wykładał na wydziale aktorskim i reżyserskim w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej nieprzerwanie od 1959 roku, pięćdziesiąt lat. W latach 1981-1984 był dziekanem wydziału reżyserii, w 1992 roku został mianowany profesorem zwyczajnym uczelni. Uczniowie wspominają, że był jednym z najbardziej inspirujących nauczycieli zawodu. Przemysław Stippa, aktor Teatru Narodowego, powiedział o swoim mistrzu: „Miał w sobie niezwykłą energię i rzetelność. (…) pomimo swoich lat, był młody i pozostawał na młodych otwarty”. Michał Żebrowski dodawał: „Herbert w żartach i z przekąsem stwierdzał, że nie lubi, jak Zapasiewicz mówi jego wiersze, bo wygląda to tak, jakby sam te wiersze napisał (…) Kiedyś na korytarzu szkoły teatralnej wziął mnie pod rękę i powiedział: «Wiesz Michał, ja postanowiłem być wierny». Jako młodemu aktorowi sformułowanie to wydało mi się dosyć górnolotne, ale obserwowałem potem jego wieloletnią wewnętrzną walkę z idiotyczną estetyką, jaka nastała; widziałem, jak nie naginał się do mód, i te słowa okazały się w pełni uzasadnione”.

Barbara Osterloff w „Tygodniku Powszechnym” pisała o pracy profesorskiej Zbigniewa Zapasiewicza: „Podkreślał, że uczy «mówić wierszem» (…) Mówić wierszem to tak, jakby nim żyć, oddychać; musisz głęboko wejść w poetycki świat przedstawiony, by móc poddać go osobistej interpretacji. Natomiast «mówić wiersz» to tyle co recytować, mniej lub bardziej udatnie czy efektownie. Zajęcie jałowe, puste, wyzute z indywidualnej prawdy. Takie rozróżnienie było jedną z podstawowych wskazówek, jakie przekazywał studentom. (…) Wszystkie (…) elementy szeroko rozumianego nauczania, obejmujące i rzemiosło, i etos aktora, budowały rozległy kontekst pracy Zbigniewa Zapasiewicza ze studentami: zawodowy, intelektualny, kulturowy. Był dla swoich uczniów Autorytetem i Mistrzem, a dla niektórych także – nauczycielem życia. Był nim dlatego, że pomiędzy tym, czego uczył, a tym, czym sam się zapisał w filmie i teatrze, więcej – w kulturze polskiej, panowała zgodność”.
 

W pośmiertnym pożegnaniu Zbigniewa Zapasiewicza w „Gazecie Wyborczej” z lipca 2009 Joanna Szczepkowska napisała: „Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch… To była mała sala Teatru Wielkiego, wieczór poezji Herberta. Siedzieliśmy przed mikrofonami skupieni w kilkuosobową grupkę, a Zbyszek daleko od nas w osobnym fotelu. Nikt się nie dziwił. Jego Herbert był arcydziełem samym w sobie. Każdy z nas zdobywał się na szczyty umiejętności recytatorskich, ale kiedy odzywał się Zbyszek, nasze szczyty okazywały się marnym pagórkiem. (…) Jego twarz była wyrazista jak dobra maska”.
 

Kiedy Zbigniew Zapasiewicz był na scenie Panem Cogito, był sobą. Oglądam kolejny raz nagranie wiersza Herberta Pan Cogito o Piekle w interpretacji niezapomnianego mistrza, zwanego przez uczniów i przyjaciół trochę pieszczotliwie Zapasem. Uśmiecham się do wewnątrz. Chwilo, trwaj.