11/2013

Andrzej Sadowski – scenograf i mistrz

Ilekroć ukazuje się książka o kimś, kogo znałam, chętnie ją biorę do ręki. Z samą lekturą bywa różnie. Ciekawość walczy o lepsze z niepokojem – czy obraz człowieka, który zachowałam w pamięci, godzi się, choć w części, z tym wykreowanym przez autora? Czasem konfrontacja okazuje się trudna, a nawet bolesna, gdy autorzy „lukrują” temat. Ale tym razem stało się inaczej. Lekturę książki o Andrzeju Sadowskim, jednym z najwybitniejszych scenografów teatru polskiego XX wieku, ukończyłam z radością i satysfakcją. Prace, jak ta, nie powstają w zaciszu teatrologicznych gabinetów pod dyktat metodologicznych mód. Rodzą się z autentycznej, serdecznej pasji – pragnienia opisania życia i dorobku kogoś najbliższego, kto odszedł. Jak na przykład, kiedyś, napisana z talentem i bez cienia „brązownictwa”, książka Wincentyny Stopkowej o jej mężu, Andrzeju Stopce, zwanym w środowisku teatralnym Duszkiem (Portret artysty z żoną w tle, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989). Jestem pewna, że i ta książka nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie determinacja rodziny zmarłego przed czterema laty scenografa. Joanna Kasperska-Sadowska i Józef Pless musieli wykonać najpierw żmudną i rozległą pracę dokumentacyjną. Sumiennie zebrali wszechstronny i bogaty materiał. Dokumenty rodzinne, które oświetlają genealogię i biografię samego bohatera książki: fotografie z archiwum rodzinnego, korespondencję. A obok nich, co oczywiste, dokumenty pracy i dokumenty dzieła, czyli projekty scenograficzne i zdjęcia ze spektakli, których Andrzej Sadowski był współtwórcą. Cały ten materiał, pochodzący głównie z archiwum rodzinnego, ale również z innych archiwów, jest bezcenny. Unaocznia bogactwo i rozległość dorobku Andrzeja Sadowskiego. Przypomina jego prace znane, mniej znane, a także te, o których już chyba nikt nie pamięta (jak na przykład zaskakująco nowoczesna scenografia do Bajki Swietłowa z roku 1949, nagrodzona zresztą na Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich). Łatwiej będzie nam teraz określić i zrozumieć miejsce oraz znaczenie twórczości Andrzeja Sadowskiego dla teatru polskiego. Słowo „publikacja” czy „książka” wydaje się zresztą zbyt skromne, nie oddaje ani okazałości tego albumu, bardzo starannie opracowanego graficznie, ani też jego wizualnej urody. Bo tom liczy 256 stron i zawiera 372 ilustracje (są nawet fotografie przyznanych Sadowskiemu odznaczeń, co akurat nie wydaje się niezbędne…). Głównie jednak są to świetne reprodukcje/skany projektów kostiumów i scenografii, także niezrealizowanych, które opatrzono skrupulatnymi podpisami i zestawieniem wszystkich realizacji. Nie sądzę wprawdzie, aby był to – jak piszą wydawcy w reklamie – pierwszy w Polsce album dotyczący scenografii wydany z takim rozmachem (przypomnę choćby przedwojenny, wspaniały, oprawny w skórę, album Wincentego Drabika…), ale rzeczywiście jest się czym pochwalić.  

Obrazek ilustrujący tekst Andrzej Sadowski – scenograf i mistrz

Andrzej Sadzio Sadowski. Scenograf to książka smakowita, dobrze pomyślana i skonstruowana. Właściwie jest to monografia biograficzna, która obejmuje życie i dzieło wybitnego scenografa. Pierwsza jej część utrzymana została w formie rozlewnej opowieści. Rozpoczyna ją informacja lakoniczna: „Andrzej Sadowski urodził się dwudziestego piątego czerwca 1925 roku we Lwowie”, ale dalej tok narracji staje się znacznie swobodniejszy, miejscami kapryśny, choć ujęty w karby chronologii. Równie celny okazuje się inny zabieg kompozycyjny – inkrustowanie narracji wypowiedziami samego Andrzeja Sadowskiego. Wprowadzają one ton ironii i dystansu wobec ludzi i zdarzeń, z czego Sadzio słynął („wolę buicka od pomnika”). Rzecz jasna, nie wykluczało to jego, równie legendarnego, przywiązania do pewnych wartości, które traktował bardzo serio. Wprawdzie autorzy nie lokują wszystkich zamieszczonych cytatów, nie ma w książce przypisów, ale przecież nie jest to praca naukowa. Wykorzystane źródła podane zostały, jak należy, w innym miejscu (z numerem „Teatru” z roku 1995 włącznie, poświęconym w dużej części Andrzejowi Sadowskiemu, a przygotowanym przez niżej podpisaną wraz z Marią Napiontkową z Instytutu Sztuki PAN).
 

Wracając jednak do opowieści – czyta się ją z niesłabnącym zainteresowaniem. Poznajemy historię inteligenckiej rodziny lwowskiej, której ozdobą była fascynująca i piękna ciotka, Zofia Osbergerowa, adorowana przez Kazimierza Przerwę-Tetmajera i Henryka Sienkiewicza. Odsłaniają się też przed nami szkolne lata utalentowanego i jedynego dziecka państwa Sadowskich, jego trudna młodość dzielona z rówieśnikami z tego samego pokolenia, urodzonego około roku 1920, której traumatyczną cezurą stał się udział z bronią w ręku w Powstaniu Warszawskim. A potem powojenne studia w Krakowie i Warszawie, zawodowe początki w realiach socrealizmu i ponadsześćdziesięcioletnia kariera zawodowa, przypadająca głównie na lata PRL-u, z którego ograniczeniami Sadowski plastyk doskonale sobie radził, podobnie jak wielu innych ludzi polskiego teatru. Znalazło się również w tej opowieści miejsce na życie prywatne: studenckie małżeństwo z Zofią Wierchowicz, i szalone, wydawałoby się, bo późne (drugie) małżeństwo z młodziutką aktorką, oraz jeszcze późniejsze ojcostwo, i wspólne trzydziestokilkuletnie życie. Mimo iż historia prywatna przywołana została z powściągliwością i dyskrecją, charakter i osobowość Andrzeja Sadowskiego rysują się wyraziście. Znajdują one potwierdzenie we wspomnieniach przyjaciół, współpracowników i uczniów, które zamieszczone zostały w dalszej części tomu. Nie chcę odbierać potencjalnym czytelnikom tej książki przyjemności zagłębiania się w owe teksty, przytoczę więc tylko parę celnych sformułowań. Marek Weiss-Grzesiński napisał: „Był typem dżentelmena, anglofila, a jednocześnie drzemał w nim warszawski łobuziak. Kobiety go uwielbiały, a mężczyźni traktowali z szacunkiem”. Inni mówią o „niepowtarzalnym wdzięku” i „trzymaniu formy” mimo wszystko (Wanda Laskowska), a także o przekonaniu, że kultywowanie dobrego wychowania to obowiązek (Jakub Sadowski, syn), podobnie jak, zapomniana już dzisiaj, umiejętność… noszenia fraka w sposób zupełnie naturalny (Franciszek Starowieyski). Ważne są też słowa o lojalności, przyjaźni i „krystalicznej” uczciwości w postępowaniu z ludźmi. Andrzej Sadowski został opisany nie tylko w różnych rolach społecznych i kulturowych, ale także w bogactwie „miłych życia drobiazgów”, i dlatego portret jest udany, wielowymiarowy i niebanalny.
 

Mieści się w nim także Sadowski nauczyciel i mistrz młodych adeptów scenografii, których kształcił w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. O tym, jak uczył, mówią barwne anegdoty oraz refleksje uczniów, którzy próbują określić niepowtarzalny, osobny styl jego pedagogiki. Pracę z młodymi Sadowski traktował bardzo poważnie, a z czasem stała się ona jego prawdziwą pasją. Potrafił kształtować ludzi obdarzonych talentem i wyobraźnią, ale wymagał intelektualnej dyscypliny. Do legendy przeszły uwagi, jakie dawał podczas korekt projektów. „Dlaczego tak? Czemu to ma służyć?”. Ten pragmatyzm, odwołujący się do racjonalnego myślenia, był biczem na szaleństwa nieokiełznanych pomysłów, a zarazem skutecznym remedium. Sadowski nie zamykał jednak uczniów we własnej estetyce; był otwarty na ich świat, natomiast głupstwo rugował z żelazną konsekwencją. Pamiętam nasze spotkania w jury Nagrody im. Zenobiusza Strzeleckiego, ufundowanej dla młodych, wchodzących w teatr scenografów. Sadowski do ostatniego tchu potrafił bronić pracy, którą uznał za wartościową i ciekawą, nawet wtedy, gdy nie znajdowała uznania w oczach innych członków jury (złożonego z teatralnych znakomitości). Inna rzecz, że nie zawsze ci wybrani przez pana profesora mieli później w teatrze udane zawodowe życie, ale to już inny temat (statystyki z biur monitorowania karier zawodowych absolwentów wyższych szkół plastycznych są od lat przygnębiające). Ogromny autorytet Sadowskiego mistrza młodych scenografów budowały, chyba na równi, jego dar nauczania i sam dorobek. Sadowski wszedł do grona profesorów warszawskiej ASP późno, bo w roku 1981 (kierował Katedrą Scenografii w latach 1983–2000). Był już wtedy człowiekiem dojrzałym, scenografem wielu renomowanych teatrów w Polsce i współpracownikiem znakomitych reżyserów (Wanda Laskowska, Lidia Zamkow, Izabella Cywińska, Jerzy Zegalski). W opracowaniach poświęconych polskiej scenografii jego nazwisko pojawiało się systematycznie, a niektóre prace uznano za ikony sztuki scenografii (na przykład Śmierć Tarełkina Suchowo-Kobylina w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, Samotność Słomczyńskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, Opera za trzy grosze Brechta w Teatrze Nowym w Poznaniu, Joanna na stosie Honeggera w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu, Borys Godunow Musorgskiego w Teatrze Wielkim w Warszawie).
 

Analizie prac scenograficznych Andrzeja Sadowskiego poświęcono w albumie rozdział końcowy, liczący zaledwie kilka stron. Niemniej powiedziane zostało – w dużym skrócie – to, co powinno być powiedziane. Scharakteryzowano poglądy Sadowskiego na scenografię i na rolę scenografa w teatrze. Zwykł powtarzać, że „scenografia ma służyć przedstawieniu myśli reżysera, aktorom, także muzyce w spektaklach muzycznych”. Takie pojmowanie zadań scenografii przejął od swoich mistrzów, Andrzeja Pronaszki i Jana Kosińskiego (lecz warto pamiętać, że debiutował w konspiracyjnym teatrze Tadeusza Kantora, gdzie przygotował maskę do Powrotu Odysa). Poszedł jednak własną drogą, nie kopiował rozwiązań czy pomysłów swoich mistrzów, tylko pierwsze jego projekty nosiły ślady wpływu profesorów. Był w każdym calu profesjonalistą, który cenił rzemiosło i uważał się za „zawodowca”, a nie artystę, a przecież nim był. Współtworzył przedstawienia jako równorzędny partner reżysera, współautor świata kreowanego na scenie, a nie plastyk „obsługujący cudzą wyobraźnię” (określenie Jana Kosińskiego). Zrealizował w swoim życiu ponad czterysta scenografii w teatrach dramatycznych i muzycznych, w Polsce i za granicą. Długi rejestr tych realizacji obejmuje tytuły należące do repertuaru zarówno klasycznego, jak współczesnego. Projektując dla tych sztuk „kształt teatru”, Sadowski czerpał inspiracje zarówno ze zdobyczy współczesnej plastyki, jak też z tradycji znacznie bardziej odległej. Kiedy uważnie przegląda się jego projekty, łatwo wskazać te, dla których tropy interpretacyjne znalazł w dwudziestowiecznych izmach. Czerpał z konstruktywizmu, sztuki abstrakcji, taszyzmu, surrealizmu. Ale równie chętnie odwoływał się do sztuki przeszłości, zwłaszcza do baroku, z którego brał rozmaite elementy, by je wykorzystać najczęściej na zasadzie dowcipnego cytatu (rozkoszne barokowe putta cieszyły się jego wyraźnymi względami). Arcyswobodnie korzystał z rozległego zasobu dziedzictwa sztuki i w zależności od konwencji i poetyki tekstu literackiego, a przede wszystkim założeń inscenizacji, decydował się na takie, a nie inne rozwiązanie plastyczne. Pewnym zasadom kompozycji był jednak Sadowski zdumiewająco wierny. Nieodmiennie dążył do plastycznego skrótu, syntezy, czemu towarzyszyła umiejętność odrzucenia zbędnego balastu, głównie elementów opisowych. Uderza to zwłaszcza w jego projektach sztuk historycznych, fantastycznych kolażach elementów wziętych z epok, zawsze mających swoje wyraziste znaczeniowe „centrum”. Andrzej Sadowski był prawdziwym człowiekiem teatru nie tylko dlatego, że potrafił podporządkować swoją pracę obowiązującej w teatrze hierarchii wartości, interesów, i stanowisk. Znał doskonale scenę także od strony praktycznej, technicznej; po prostu wiedział, „co i jak się robi”. Potrafił podczas prób zmienić a vista układ przestrzenny sceny, ratując reżysera od katastrofy, albo wynaleźć taki mechanizm, który gwarantował sprawne zmiany akcji w najbardziej nawet niesprzyjających warunkach technicznych.
 

W roku 1991 otrzymał nagrodę specjalną na międzynarodowym Praskim Quadriennale Scenografii. Uhonorowano jego scenografie do dwudziestu sześciu oper Wolfganga Amadeusza Mozarta, zrealizowanych w Warszawskiej Operze Kameralnej z reżyserem Ryszardem Perytem. Ten właśnie cykl, utrzymywany w repertuarze przez długie lata, stał się dziełem jego życia, znanym też poza granicami Polski. Wydany teraz album dowodzi, że o Andrzeju Sadowskim pamiętać warto i trzeba. Także na przekór niedowiarkom, którzy twierdzą, że scenografia w teatrze to przeżytek. Ma przecież rację mój znakomity kolega Ryszard Peryt, gdy mówi: „Młodzi scenografowie powinni studiować scenografię Sadowskiego. Jego prace to perfekcja warsztatowa połączona z wielkim talentem, wyobraźnią, dobrym smakiem i co wiem najlepiej, z wyczuciem metafizycznym, mimo iż od tego zwykł się dystansować”.

Mam nadzieję, że w przyszłości powstanie inna jeszcze książka o Andrzeju Sadowskim – poświęcone jego twórczości poważne, naukowe opracowanie.
 

autor Joanna Kasperska-Sadowska, Józef Pless

tytuł Andrzej Sadzio Sadowski. Scenograf

wydawca ASP w Warszawie, Wootwórnia Woźniak Sadowski SP.J

miejsce i rok Warszawa 2013