12/2013

Sen kloszarda

Delusion of the Fury w Bochum to ogród pełen niespodzianek. Trzeba być czujnym do końca, skądś jeszcze wytryśnie woda, wybuchnie płomień, wyfrunie balon.

 

Bochum. Do Jahrhunderthalle od dworca ledwie dwa przystanki. Czyżby wagon metra zapełnili modele Arcimbolda? A gdzie tam, przecież to miejscowi, Zagłębie Ruhry Herzlich Willkommen. Nielicznych klientów, którzy idą na Goebbelsa, wyłowiono na peronie w ułamku sekundy, pięć trafień na pięć typowań. Tubylcy mogliby dołączyć – cena biletu nie stanowi bariery – ale nie chcą, widać coś ich onieśmiela. Na miejscu sprawa staje się jasna: większość widowni zapełnia okoliczny i przyjezdny kosmopatrycjat, niektórzy przylecieli na Ruhrtriennale pewnie wprost z wernisażu w MoMA albo w Stedelijk.

Delusion of the Fury Harry’ego Partcha jest operą. Operą szczególną, bo w zasadzie pozbawioną libretta. Wątłe fabularnie motywy zaczerpnięto z tradycji teatru i z afrykańskiego folkloru. Bohaterami części pierwszej, japońskiej, przez autora zaprojektowanej jako poważna i wysoka, są: duch zabitego wojownika, wojownik zabójca oraz syn ofiary; rekonstrukcja walki i „ponowna” śmierć prowadzi do pojednania zmarłych z żyjącymi, co pozwala wszystkim osiągnąć pokój, spokój i równowagę. Część druga, afrykańska, to rodzajowa humoreska o skutkach piętrowego nieporozumienia, spowodowanego przez głuchotę i krótkowzroczność bohaterów.

Wszakże co innego niż szczątkowe libretto budzi zaciekawienie i zachwyt. Harry Partch był outsiderem integralnym. Szukał własnego dźwięku, więc wymyślał i budował własne instrumenty. Ich forma z pewnością zwróciłaby uwagę Jerzego Grzegorzewskiego, choć wiadomo, że Grzegorzewski zapełniał przestrzeń przedmiotami ze zbioru ready made, a tu rządzą handmade i craftwork. Niektóre z instrumentów Partcha przypominają kształtem te normalne, ale większość mogłaby trafić do dizajnerskiego katalogu sprzętów o funkcjach nieokreślonych albo wielorakich. Są piękną kombinacją prostych drewnianych form, metalowych rur, strun, tulei albo szklanych dzwonów. Większość z nas, niemuzyków, właściwości tworzyw rozpoznaje za pomocą wzroku i dotyku, Partch je przede wszystkim słyszał. Instrumenty, zbudowane na potrzeby premiery przez Ensemble musikFabrik, z natury rzeczy są unikatami, a nie prostymi replikami, muszą brzmieć swoiście. Przed przyjazdem do Bochum wysłuchałam nagrań Delusion of the Fury dostępnych w Internecie. Nawet ja usłyszałam różnicę, w Jahrhunderthalle dźwięk jest miękki, łagodniejszy, mniej dysonansowy, raczej etno niż „Warszawska Jesień”. Może przesądził gatunek drewna z innej szerokości geograficznej, nieco inny skład chemiczny szkła albo długość metalowej płytki.

Goebbels złamał cokolwiek newage’owy klimat Delusion of the Fury, nadając przedstawieniu niezbyt poważny ton. I słusznie, bo wygłaszane na serio kwestie w rodzaju „I’m not your enemy” można przełknąć tylko wraz z popcornem na seansie Avatara. W Bochum walka japońskich wojowników przypomina zapasy żuków, a majestat ośmiesza groteskowo rozbuchana ceremonia nakładania kolejnych warstw stroju. Chyba jesteśmy w jednym z amerykańskich miast – może w Nowym Jorku, na Times Square, na placu Waszyngtona albo w Central Parku – gdzie da się zobaczyć i usłyszeć taki zestaw odlotowców. A może rzecz dzieje się na Alasce? Albo jest snem kloszarda? W tym osobliwym tłumie pomykają postaci w górniczych kaskach, tak jakby Goebbels, szef Ruhrtriennale, chciał powiedzieć mieszkańcom Zagłębia Ruhry, że to także o nich i dla nich. Czemu nie, duch ekumenii mitów i tradycji patronujący dziełu Partcha przygarnie i niemieckich górników.

Świadoma rozmiarów instrumentarium Partcha, powątpiewałam, czy cokolwiek da się jeszcze upchnąć na scenie Jahrhunderthalle. Nie doceniłam ani parametrów sceny, ani pomysłowości realizatorów. Pomiędzy instrumentami wije się płytka rynna; może służy do wypłukiwania urobku – kolejne skojarzenie z kopalnią, choć pewno młodsi pomyślą o zjeżdżalni w aquaparku. Z boków sceny, między instrumentami, wybrzuszają się czarne, foliowe tunele, jakby skutek działalności gigantycznych dżdżownic albo tarczy drążącej podziemny korytarz (kopalnia raz jeszcze). Bo Delusion of the Fury w Bochum to ogród pełen niespodzianek. Trzeba być czujnym do końca, skądś jeszcze wytryśnie woda, wybuchnie płomień, wyfrunie balon w zaskakującym kształcie. Zabawa jest przednia, świetnie bawią się także członkowie Ensemble musikFabrik. Grają na instrumentach, grają postaci, śpiewają, melorecytują, wydają odgłosy, organizują ruch sceniczny (nie należy przy tym dać się zwieść złudzeniu radosnej improwizacji, wszystko zostało starannie zaprojektowane i wykonane według planu). Głosy śpiewaków – głosy ludzi muzykalnych, muzyki uczonych, ale nieprzećwiczonych – brzmią naturalnie i przyjemnie dla ucha.

Tylko kilka osób ostentacyjnie opuściło widownię zaraz po zakończeniu przedstawienia. Większość wyraziła entuzjazm. Nierzadką rzeczy koleją Harry Partch, za życia niszowiec, po latach pośmiertnego dojrzewania został gwiazdą mainstreamu.
 

Ensemble musikFabrik w Köln
Delusion of the Fury Harry’ego Partcha
reżyseria Heiner Goebbels
prapremiera 23 sierpnia 2013