12/2013

Miłosne anagramy

Konstelacje z każdym kolejnym krokiem bohaterów pokazują kilka wariantów rozwoju sytuacji, co daje Marii Seweryn i Grzegorzowi Małeckiemu pole do popisu.

Obrazek ilustrujący tekst Miłosne anagramy

Karolina Wolf

 

Oficjalny debiut Nicka Payne’a miał miejsce w Londynie. Angielski dramatopisarz stał się głośny dzięki swojej sztuce If There Is I Haven’t Found It Yet (w wolnym tłumaczeniu: Jeśli jest coś, czego jeszcze nie znalazłem), wystawionej w Bush Theatre. Komediodramat przedstawiał historię staczającej się w depresję otyłej Anny, której nie potrafili pomóc ogarnięci własnymi obsesjami rodzice. Jedynym ratunkiem dla dziewczyny mógł być jej wujek, zajęty jednak kłopotami ze swoją byłą partnerką. Od czasu tamtej premiery nazwisko Payne’a zaczęło być powszechnie znane, choć do kraju nad Wisłą jego twórczość trafiła właściwie dopiero teraz.

Konstelacje odchodzą od konwencji dramatu społecznego. Autor zderza ze sobą dwie postaci: kobietę i mężczyznę. I ten rodzaj konfrontacji musiał zainteresować Adama Sajnuka, który przecież wcześniej podejmował podobny wątek chociażby w głośnym swego czasu Kompleksie Portnoya. Ale to struktura tekstu decyduje o jego prawdziwej wartości. Opiera się ona bowiem na kilkukrotnych powtórzeniach poszczególnych scen. Pozwala to patrzeć na Konstelacje jak na ciekawą próbę teatralną, a nie kolejną komedię z serii Kiedy Harry poznał Sally. To ostatnie porównanie jest zresztą nieprzypadkowe.

Punktem wyjścia staje się bowiem pierwsze spotkanie Rolanda (Grzegorz Małecki) i Marianne (Maria Seweryn). Jest ono pokazane w kilku wersjach, niczym w filmie odtwarzanym wciąż na nowo. Za każdym razem w kolejnej sekwencji pojawia się jakiś nowy element, inny fragment rozmowy zostaje zaś usunięty. Marianne próbuje poderwać nowo poznanego mężczyznę poprzez… polizanie łokcia. Fizyczna trudność tego zadania ma stać się przyczynkiem do flirtu. Konstelacje pokazują nam jednak kilka wariantów całej konwersacji. W jednej z rozmów Roland odsłania karty i zbywa adoratorkę. W drugiej wspomina o swojej żonie/dziewczynie, ale szybko się jakby z tego wycofuje. Jeszcze inna wersja pokazuje natychmiastową, pozytywną reakcję mężczyzny na zaloty Marianne.

Początek przedstawienia jest zarazem wykładnią całej koncepcji spektaklu, w myśl której twórcy bawią się aspektami dokonanymi i niedokonanymi konkretnych gestów i słów. Relacja między obojgiem rozwija się. Etapy tej znajomości ukazane są w podobny sposób, co sekwencja otwierająca widowisko. Widz obserwuje zarówno nieporozumienia, jak i godzenie się pary. Przykładem może być scena, w której kobieta wyprasza kolegę z mieszkania, choć przed chwilą go tam zaprosiła. Gdy on sam chce wyjść, ona prosi go, by jeszcze został. Sajnuk bawi się tekstem i jego możliwościami. Powyższa odsłona może być ciekawa nie tylko jako zabieg formalny, ale też jako kąśliwa uwaga na temat wojny płci. Nikt nie chce bowiem tutaj ustąpić, a jedna strona będzie robiła drugiej na przekór.

Te swoiste podchody podsycają ogień miłości, który w pełni zapłonie w kolejnym obrazie. Marianne opowiada Rolandowi o mechanice kwantowej. Partner słucha z udawanym zaciekawieniem. Próbuje potem nadać poszczególnym twierdzeniom podtekst seksualny. Stopniowo wzbudza podniecenie w kobiecie, chociaż jego zainteresowanie samym tematem rozmowy jest de facto nikłe. Dochodzi w końcu do zbliżenia, które odbywa się przy dźwiękach typowo filmowej muzyki. Scena ta mogłaby się równie dobrze znaleźć w komedii romantycznej, ale takich konotacji nikt chyba tutaj nie ukrywa.

Związek kobiety z mężczyzną to jednak – jak wiadomo – nie tylko pocałunki i gierki. Nie unika się w Konstelacjach trudnego psychologicznie tematu, jakim jest zdrada. W tym przypadku zaczyna się od pretensjonalnego pytania Marianne: „czemu nie odpisałeś na SMS-a?”. Postacie przechodzą od słowa do słowa i okazuje się, że kobieta miała kilkukrotny skok w bok. Reakcja Rolanda znów zostaje przedstawiona w paru konfiguracjach. Za jednym razem jest zirytowany, ale spokojny. Za drugim wścieka się, miotając po całej scenie swoją torbą. Kobieta nie wychodzi ze swojej maski zimnej suki, która jest niemalże dumna z tego, co zrobiła. Szczególnie ciekawie wypada końcowe pytanie Rolanda. Skonfundowany całą sytuacją, kuli się w sobie i sam pyta: „mam się wyprowadzić?”. W innej wersji to jego partnerka każe mu się wynieść, on zaś prowokacyjnie odpowiada: „zmuś mnie”. Cała scena zostaje powtórzona, tym razem role się zamieniają. Zaniepokojona Marianne dowiaduje się o zdradzie. Co ciekawe – rozpiętość emocji mężczyzny jest o wiele mniejsza niż w pierwszym przypadku, kiedy to on był zdradzonym. Teraz okazuje głównie speszenie, które podkreślone zostaje przez łamiący się głos. Blisko bohaterowi wtedy do Benjamina z Absolwenta. Czy jest to prztyczek w poczucie odpowiedzialności u mężczyzn, czy to tylko moje wrażenie?

Skutkiem zdrad(y) jest jednak rozstanie. Dawni partnerzy spotykają się ponownie na kursie tańca. Kilkukrotne próby zbliżenia się do siebie ponoszą fiasko przez czynniki zewnętrzne, na przykład zaręczyny, czy negatywne podejście jednej z osób. I tak pewna siebie Marianne napotyka na nieśmiałość Rolanda, po chwili to zawadiackość mężczyzny zderza się ze zmieszaniem kobiety. W pewnym momencie przyjęty w spektaklu schemat staje się już męczący i przewidywalny. Koncept, który na początku bawił, stopniowo okazuje się nieco nużący. Sajnuk stara się urozmaicić scenę oświadczyn przez włączenie widowni bezpośrednio w sferę dziejących się wydarzeń. Trafia to na pozytywny odzew i pozwala realizatorom uciec od tej ewidentnej słabości dramatu Payne’a.

Konstelacje zyskują jednak prawdziwy wymiar dzięki wątkowi choroby Marianne, u której zostaje wykryty guz mózgu. Payne pokazuje kobietę w początkowej fazie choroby, po cudownym ozdrowieniu i w stanie zaawansowania nowotworu. Zastanawia natomiast, jak stałe w każdej sekwencji są działania Rolanda. Jest on zaskoczony całą sytuacją, ma nawet żal do partnerki, że ta nie powiedziała mu o biopsji. W jego podejściu do choroby nie brakuje troskliwości i zrozumienia, chociaż czuje on zarazem obawę przed przyszłością. Wszystko lepiej lub gorzej pokrywa pozornym opanowaniem. Marianne wyjeżdża w końcu na leczenie. Logika powtórzenia doprowadza jednak do powtórnego spotkania obojga. Zakończenie pozostaje otwarte, chociaż wyraźnie sugeruje się ciąg dalszy opowiadanej historii.

Mimo eksponowania wielu alternatywnych wersji opowieści o Marianne i Ronaldzie pewne elementy fabuły pozostają niezmienne. On jest pszczelarzem, ona wykładowcą w Essex. Kiedy dochodzi do zdrady, para rozstaje się. Kobieta zapada na ciężką chorobę. Wreszcie oboje schodzą się ponownie. Głównym zamysłem przedstawienia jest zatem ukazanie możliwych zachowań i decyzji, podejmowanych przez związanych ze sobą ludzi. Z drugiej strony pewne wydarzenia zostają ukazane jako nieuniknione. I właśnie ta wielowariantowość jest silną stroną przyjętej formuły. O słabości tej ostatniej wspominałem w paru akapitach wyżej.

Konstelacje mają jednak przede wszystkim bawić, i jako „piosenka, którą się już raz słuchało” sprawdzają się doskonale. Wydatnie przyczyniają się do tego aktorzy. Gra Grzegorza Małeckiego jest precyzyjna i oparta na niuansach. Świetnie podkreśla subtelną w końcu różnicę na przykład między poirytowaniem a czystą złością. Z kolei Marii Seweryn udaje się wyjść z szufladki, do której część krytyków i reżyserów aktorkę włożyła. Seweryn ucieka od wizerunku, który ostatnio zbyt często sprowadzał jej sceniczne bycie do roli businesswoman w średnim wieku. Aktorka bawi się maskami zołzy, kokietki i szczerze kochającej kobiety. Ciekawostką jest natomiast rola piłeczki tenisowej w jednej ze scen: kto ją w danej chwili trzyma – w myśl znanej metafory – ten dominuje w związku.

Jeśli chodzi o aspekty audiowizualne, wyraźnie służą one dynamice widowiska. Pojawiające się w przedstawieniu kolory są żywe i intensywne. Ich jaskrawość idzie w parze z towarzyszeniem dźwięków ksylofonu i klawiszy. U sufitu wiszą lampki, które w pewnym momencie pełnią rolę gwiazd. Spektakl staje się – nomen omen – trawestacją schematu komedii romantycznej, co samo w sobie jest w stanie zapewnić zadowolenie pewnej części odbiorców. Nie da się jednak ukryć, że zaproponowana żonglerka szablonami nie chroni przed pewnymi płyciznami. Niektóre reakcje postaci wydają się być jednak mało wiarygodne. No ale sztuka często na takie rzeczy przymyka oko.
 

Teatr Polonia w Warszawie
Konstelacje Nicka Payne’a
tłumaczenie Elżbieta Woźniak
reżyseria i światło Adam Sajnuk
scenografia i kostiumy Katarzyna Adamczyk
muzyka Michał Lamża, Gwidon Cybulski
animacje Magdalena Ziarnik
prapremiera polska 30 sierpnia 2013