12/2013

Fantastyczne „constans”

Przypominający czytanie dramatu spektakl Marata Gacałowa zwraca uwagę na delikatność ukrytą w skandalizującym tekście Pawła Priażki.

Obrazek ilustrujący tekst Fantastyczne „constans”

Krzysztof Bieliński

 

Na okładce „Dialogu”, w którym wydrukowano Życie jest piękne Pawła Priażki (nr 5/2013), widnieje napis „Rosja: ma być miło”. Abstrahując od innych tekstów o współczesnej sztuce rosyjskiej, do których w intencji redaktorów nawiązuje, napis ten określa życiowe credo bohaterów tego dramatu: Leny i Andżeli oraz ich nauczycieli wuefistów, braci Wadima i Aleksieja. A na pewno trojga z nich. Aleksiejowi, który jest poza erotycznym trójkątem, choć w oficjalnym związku z zakochaną w Wadimie Leną, nie jest już tak bardzo przyjemnie. Ale zasady dyktuje większość. Kozioł ofiarny, w imię najświętszego spokoju, nie docieka przyczyny pojawiających się w nim napięć.

 

Warunkiem realizacji motta „ma być miło” jest bowiem bezmyślność. Co by się stało z Wadimem oraz jego małą psychiczną, moralną i życiową stabilizacją, gdyby uświadomił sobie z ostrością swoją kondycję? Generalnie nikt nie zawiesił porządku etycznego. Musi wiedzieć, że zdradza brata, że za wódkę, rozpijaną również na przerwach w szkole, wylatuje z pracy, że sypia z dwiema uczennicami i to jest być może ekscytujący układ, ale naprawdę coś łączy go z Leną. Woli jednak spokojnie pozwolić jej wyjść za mąż za Aleksieja, żeby już na ich weselu wrócić do starego – przekomarzać się, całować, uprawiać miłość pod drzewem rosnącym pod oknami przypadkowego bloku. Potem wszyscy w trzy miesiące przepiją pieniądze z wesela, a po rozwodzie dziewczyny będą znowu bujać się na bazarze u Wadima, który ma teraz budę z używanym sprzętem DVD. Alosza wstawia okna, Lena i Andżela skończyły szkołę bez matury i nie robą nic. Tak ich zostawiamy.

 

Bohaterowie Priażki tkwią w jakimś fantastycznym constans, z którego nie wybijają ich żadne zdarzenia – nawet ślub, co dopiero dawne dysputy i monologi, które coś w ludziach i między nimi odkrywały. Ci współcześni nie rozmawiają, nie paplają nawet, opowiadając sobie jakieś błahe zdarzenia i historie. Komunikacja językowa uprościła się jeszcze bardziej, służy bezrefleksyjnej i natychmiastowej reakcji na to, co się odczuwa (nie: co czuje), że chce się jeść, napić, wysikać, zapalić i potrzebna popiółka. Bohaterowie mówią tyle, ile im trzeba, żeby być w bieżącej relacji. Poza tym milczą. A gdyby ktoś, jak Aleksiej, chciał za dużo wiedzieć albo porozmawiać, potrafią go bezlitośnie ignorować.

 

Dramat rozpoczyna się dwiema znaczącymi w tym kontekście scenami bez dialogów: „1. Wadim siedzi na poręczy fotela. Po pokoju w tę i z powrotem chodzi zdenerwowany brat Wadima – Aleksiej. Chodzi – chodzi – chodzi. Nie może nic powiedzieć. Wadim czuje się trochę winny, chociaż sam nie bardzo wie, z jakiego powodu”. Wyjaśnienie: „2. W pokoju Wadim całuje się z Leną. Przewraca dziewczynę na kanapę. Kochają się”. Nie jest trudno odkryć przyczynę wzburzenia Aleksieja ani tłumionych wyrzutów sumienia jego brata, obaj jednak w rożny sposób bronią się przed rzeczywistością, jakby ją zawieszali czy unieważniali. Wyparta prawda nie stwarza problemów i pozwala tkwić w zadowoleniu. W kolejnym dramacie Priażko zmieni formułę określającą stan swoich bohaterów z „nic nie mówi” na „nie myśli o niczym”. Tylko tak traktowane czy przeżywane życie jest cały czas piękne. Odkrył to dopiero i upowszechnił człowiek masowy, którego portretuje rosyjski dramatopisarz.

 

Marat Gacałow potraktował dramat jako niemal muzyczną partyturę do czytania na biało razem z didaskaliami (znakomity jest polski przekład Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej). Scenografia i widownia powstały z takich samych krzeseł ustawionych w foyer Teatru Studio – dla nas na niewielkim podeście, na scenie w trzech rzędach z szerszym przejściem w jednym miejscu. Tu i tu reżyser zapalił jasne, naturalne światło (na afiszu nie ma nawet nazwisk oświetleniowca ani scenografa). Aktorzy ubrani w luźne stroje ze scenariuszami w rękach wyglądają jakby przyszli na próbę. Pozornie spektakl nie wymaga od nich wielkiego wysiłku, ale każdy buduje swoją rolę. Drapieżniejszy Wadim (Miron Jagniewski) – kręcone włosy do ramion, bojówki i czarna koszulka opinająca muskulaturę – zachowuje się bardziej zdecydowanie i przenikliwie od postawniejszego, misiowatego Aleksieja (Wojciech Żołądkowicz), ktory podobnie ubrany, w T-shirt i bojowki, też z lokami na głowie, wygląda jak dobroduszny i naiwny awers brata. Dziewczyny są śliczne, delikatne, niewyzywające.

 

Siadają naprzeciw nas i zaczynają czytać. Patrzą na siebie, przechodzą między krzesłami, zmieniają pozycje, wstają, zaglądają sobie do kartek, czasem się niestety zacinają i mylą. Trochę to skromne i rozczarowujące na początku. Dopiero potem przekonuje elegancka prostota pomysłu i jego konsekwencja.

 

Reżyser, za dramaturgiem, komunikuje bohaterów za pomocą dwóch, dających sprzeczny przekaz, języków – werbalnego i niewerbalnego, który zaznaczono w didaskaliach. Słowa są wulgarne, gorzej niż spod przysłowiowej budki z piwem, ale najczęściej ktoś równocześnie „patrzy” lub „uśmiecha się”. Każdy na swój sposób. Lena (Marta Juras) z miłością, jej spojrzenie poszukuje bowiem niemal zawsze Wadima, i nawet kiedy oznajmia, że jest debilem, robi to czule. Andżela (Natalia Rybicka) wesoło, niczym się nie martwi, nie jest zaangażowana uczuciowo, wszystko, co się dzieje, uznaje za naturalne i typowe, jak pisze Priażko. Wadim droczy się z Leną, żartuje, patrzy więc zadowolony, ciesząc się samą grą i romansem z dziewczynami. Aleksiej ma niestety przylepiony uśmiech kretyna – rozczulający się, wzruszony, irytujący jak na całą sytuację i skrywający ból. Ten uśmiech trafia w próżnię. Jest to jeszcze jeden znak przykrej bezsilności człowieka, który nie może wyjaśniać czy prostować niedomówień. Albo wszystko jest jasne w jednym słowie, albo jest się poza układem. Oszukiwany nie może w nim być. A układ tworzą Wadim i Lena, plus wtajemniczona Andżela. Lena, co by się nie działo w obiektywnej rzeczywistości, nawet na chwilę nie przestaje być w związku z Wadimem. Oboje są całkowicie w swoim świecie, ich wzrok i uśmiech wyłapują się ponad głowami tamtych. Aleksiej jest sam i przeżywa swój dramat samotnie. W końcu Życie jest piękne opowiada o miłości, i to przez Lenę dobry chłopak zaczyna pić.

 

Co nimi wszystkimi powoduje? Po co ślub, skoro już na weselu wiadomo, że się rozstaną?

 

Ten stan świadomości odzwierciedlają w teatrze włączone światła i szczątkowa scenografia – bez zakamarków, niepokojących bibelotów z dusznych domów Ibsena czy pleksi z zimnych przestrzeni Warlikowskiego. Priażko nie chce w swojej historii półcieni i mroków. Pokazuje tyle, ile byłoby widać w prostackim reality show – a Gacałow rozumie, że trzeba trzymać się czystości „gatunku”. Wszystko jest i ma pozostać proste, takie, jak rysuje się na pierwszy rzut oka. Ale to teatr, sztuczność, chociaż wydaje się tak naturalna. Dialogi są więc pełne wulgaryzmów, sytuacja nieobyczajna, łatwo wywołać oburzenie, ale jakoś nie widać powodu. Coś neutralizuje wszystkie „kurwy” i „w pizdu”. Rosyjscy dramatopisarze mają opanowaną do perfekcji umiejętność łączenia tego, co brzydkie i odpychające z pięknym – w liryczną, śpiewną, zabarwioną humorem narrację, nawet jeśli składa się ona w przeważającej części z niewybrednych przekleństw. I o to chodzi. Jak w Lipcu Iwana Wyrypajewa, który wykonywała Karolina Gruszka, stając się dziewczęcym dybukiem dla mężczyzny-kanibala, doświadczamy tu sytuacji opowiadania, treść zaś neutralizowana jest delikatnością zachowania wykonawców. Dlatego aktorzy uśmiechają się też do nas, patrząc uważnie i bez skrępowania na dobrze widoczne twarze. A publiczność nie chichocze, ale uśmiecha się w odpowiedzi. Gdyby oprawa dla słów była w jakimkolwiek stopniu wulgarna, albo wyzywająca, nie udałoby się tego osiągnąć.

 

Ten spektakl powstał jednak nie dla zabawy metateatralnej, ale w imię demokracji. Pokazuje, że jesteśmy równi, chcemy czy nie. Swój głos ma inteligent, w kontrze do niego dzięki Monice Strzępce i Pawłowi Demirskiemu przebił się w polskim teatrze cham, a tzw. zwykły środek? Ten człowiek, który zawłaszcza przestrzeń publiczną, ale nie ma swojej reprezentacji w dyskursie i nie może jej mieć, bo nie ma korzeni, bo nie ma myśli. Pije, działa instynktownie, po najmniejszej linii oporu, marnuje życie. I jest zadowolony. Dramaturgiczny doku-show stawia nas przed pytaniami, od których jesteśmy wolni, oglądając program w telewizorze. Komu chodzącemu na wysublimowane psychoanalityczne seanse przyjdzie do głowy zrownać się z Leną? A tu niespodzianka – Lena nie miewa orgazmów, jest więc zblokowana, i także o niej pisał Freud.