12/2013
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Widok z Koziej: Komentarz zdyszany

Dzwoni do mnie telewizja: – Czy wypowie się pan na temat tego skandalu w Krakowie? Znam i lubię tę telewizję, a nawet rozpoznaję głos miłej dziennikarki, a mimo to kompletnie tracę rezon. Telewizjo moja, myślę, a jakbym dramat Sikorskiej-Miszczuk czytał, co ja ci mogę powiedzieć o skandalu ponad to, że jest skandaliczny? Milczę więc, zbaraniały, co zaniepokoiło telewizję, bo głosem znajomej dziennikarki odzywa się do mnie po raz drugi: – No, czy mógłby pan skomentować to, co się tam stało? Mogę, jasne, że mogę, kulturalnej telewizji się nie odmawia!

Umówiliśmy się na Koziej, w samo południe. Dobiegam spóźniony i już z daleka chwytam ostre spojrzenie dziennikarki. Ona już wie, co powiem, choć nie powiedziałem jeszcze ani słowa – oprócz przeprosin. Wie i czeka na oczekiwany, jakby napisała Dorota Masłowska, komentarz. Niedobrze, myślę, i na wszelki wypadek ostrzegam dziennikarkę, że mam do powiedzenia trzy rzeczy, i proszę telewizję, żeby nie nadała tylko pierwszej i drugiej, drugiej i trzeciej, albo samej trzeciej, bo one tylko razem się liczą. – Ma pan trzydzieści, góra czterdzieści sekund, więc trzy się nie zmieszczą, najwyżej jedna – tłumaczy dziennikarka. Jedna, bo drugą i trzecią dołożą pewnie inni i tak powstanie profesjonalny przekaz, którego będę „wyrazistą” cząstką. Upieram się więc i w trzydzieści sekund, jak z karabinu, wywalam mój komentarz.

Że w publicznym teatrze publiczność wyraża czasem publiczny protest i nie ma w tym nic aż tak nadzwyczajnego – przecież niejeden z nas wie, a nawet pamięta, jak w stanie wojennym bez pardonu wyklaskiwano aktorów, którzy kolaborowali z reżimową telewizją. (Chciałem też wspomnieć o studenckiej „Transfuzji” w Warszawie, kiedy staremu Holoubkowi zapalono znicze przed teatrem, ale z braku cennych sekund nie wspomniałem). Że jednakowoż za nic nie chciałbym, żeby to grupki pokrzykującej i tupiącej publiczności odwoływały lub powoływały dyrektorów ważnych teatrów w Polsce, bo o wiele lepiej nadają się do tego właściwe instytucje, z MKiDN na czele, stosujące odpowiednie procedury konkursowe. (Chciałem przy tym dodać, że te procedury nie całkiem są przestrzegane, co celnie opisał niedawno Paweł Wodziński w „Dialogu”, ale nie dodałem, bo czas mijał). Że, po trzecie, widziałem w Krakowie oprotestowany spektakl, który wcale mnie nie zgorszył, natomiast bardzo znudził, a przy tym utwierdził w przekonaniu o postępującej infantylizacji polskiego teatru. Osoby starsze od gimnazjalistów – co przecież nie oznacza, że zupełnie stare – reagują na to sceniczne zdziecinnienie nie gwizdami, ale zażenowaniem i zobojętnieniem. Po prostu chyłkiem wychodzą z teatru i nie wracają. Na miejscu Jana Klaty i innych reżyserów, którzy działają w miastach akademickich z tradycjami, przejąłbym się tym bardziej niż protestem.

Co powiedziawszy, zamilkłem, łowiąc zdziwione spojrzenie miłej dziennikarki. Na wszelki wypadek nie sprawdziłem, co na mój zdyszany komentarz odpowiedziała telewizja.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.