1/2014

O Jurku prawie wszystko

 

Obrazek ilustrujący tekst O Jurku prawie wszystko

rys. Bogna Podbielska

Przylądek teatralnej nadziei

Mgła, mgła i mgła. Z jej odmętów wyłaniają się jakieś teatralne scenki.
Półamatorski Fredrowski Pan Geldhab w reżyserii Stanisława Brylińskiego na deskach Teatru Polskiego w Jeleniej Górze. Jurek, w tym czasie licealista, kreuje wąsatego, starego majora sarmatę. Za szybko i zbyt giętko się porusza. Ale głos mu Bryliński, przedwojenny aktor, dobrze ustawił. Mówi bowiem jak staruszek, poruszając przy tym śmiesznie sumiastymi wąsami. Jednak gdy się ma, jak w przypadku Jurka, siedemnaście-, osiemnaście lat, to trudno wbrew swej młodzieńczej witalności identyfikować się z organizmem i psychiką sześćdziesięciolatka. Fakt, że jego rola jest oceniana jako sukces. Koledzy mu robią klakę, ale nie tylko oni. Tak to zapamiętałem, mimo że szczegóły, atmosferę tego wieczoru, przysłoniły inne obrazki, a wszystko nadgryzł tzw. ząb czasu.

– Jurek świetnie się prezentuje w mundurze z czasów Księstwa Warszawskiego – szepcze mi do ucha promieniejąca Lidka. Nic dziwnego: to ona uszycie tego uniformu sfinansowała.

Nie wiem, czy po tym przedstawieniu, czy też kiedy indziej, idziemy do kina. Sowiecka wesoła muzyczna komedia o szczęśliwym, bogatym życiu w kołchozie. Stoły się uginają od ryb, mięsiw, ciast i owoców. Dużo wina. W tle romans ponętnej dojarki, którą gra Lubow Orłowa, z przystojnym, nieśmiałym traktorzystą wykonującym ponad 500 procent normy. Kto grał traktorzystę, nie pamiętam. Ale pamiętam za to z późniejszego referatu Chruszczowa na XX zjeździe KPZR informację, że do tego filmowego kołchozu przywożono zboże, krowy, wieprze, drób itd. z kilkudziesięciu kołchozów z całego Związku Radzieckiego. I Stalin się powoływał na takie filmy jako na świadectwo, jak dobrze się teraz żyje w ojczyźnie socjalizmu.

Lidka po wyjściu z kina podsumowała: – Propagandowy, ale strona muzyczna świetna.

Idziemy po kinie do cukierni na kawę i napoleonki, z których lokal ten słynie.

Jurek z trudem opanowuje przygnębienie. O co chodzi? Ano w Szkole Marynarki Handlowej w Gdyni, gdzie zawczasu składał podanie o przyjęcie, odrzucono go po dokładnym zbadaniu wzroku. Wstępne egzaminy zdał bez trudności, jednak wytłumaczono mu, że oficer żeglugi wielkiej musi mieć orli wzrok… A Jurek w tym czasie, mimo sławy znakomitego recytatora poezji Mickiewicza i Słowackiego, i chwalony przez Brylińskiego za umiejętności aktorskie, swych ówczesnych pasji teatralnych nie traktuje poważnie. Marzy mu się rola prawdziwego mężczyzny

– kapitana statku podczas sztormu u brzegów Przylądka Dobrej Nadziei…
Lidka gładzi go delikatnie po policzku: – Jureczku, czy nie lepiej, żebyś został aktorem?…
Jurek chmurnie: – Zobaczymy.

Idziemy do przystanku autobusowego. Mijamy księgarnię. Za szybą wystawiona powieść Stefana Kisielewskiego Sprzysiężenie. Reklamują ją jako śmiałą obyczajowo. Jeszcze nie wiem, o czym jest, choć z jakiegoś przygodnie przeczytanego numeru „Tygodnika Powszechnego” dowiaduję się, że Kościół ją potępia za wątki pornograficzne niegodne katolickiego pisarza. Podobno książę metropolita Sapieha skarcił redaktora w jakimś kazaniu. Świetna zachęta, żeby książkę kupić, ale nie mam pieniędzy. Spróbuję Sprzysiężenie wypożyczyć od kogoś, kto je już ma.

U Jurka na stoliku nocnym w pokoju w mieszkaniu Lidki zobaczyłem Lorda Jima Conrada i Kochanka Lady Chatterley Lawrence’a. Obydwie, tak różne pod każdym względem powieści, długo były dla mnie trudne do zrozumienia. Jurek jednak nie miał z nimi – jak się domyślałem – większych problemów.

Wracamy do Krzyżatki autobusem. W tej roli występuje ciężarówka z ławkami pod plandeką. Zatrzymuje się na rynku. Jurek z Lidką idą do jej mieszkania przy drukarni, a ja wpadam jeszcze do matki, do pobliskiej kamienicy zajmowanej przez „wuja” Zygmunta.
Wszyscy już teraz mieszkamy oddzielnie. Rodzina się rozpadła.

Któregoś dnia przypadkiem usłyszałem przez drzwi głośną rozmowę rodziców w sąsiednim pokoju jadalnym.
– Niech pani – zwrócił się ojciec do naszej matki – zgodzi się na rozwód, bo to, co jest teraz, nie ma sensu.
– Ma pan rację, ale mamy dzieci i o nich powinniśmy myśleć.
– Zarówno Jureczek, jak i Bobuś są na tyle rozsądni, że przyjmą nasze rozejście się normalnie. Przecież wiedzą, że pani od dawna żyje z Zygmuntem S. – oznajmił poirytowany ojciec.
– A pan już w rok po naszym ślubie miał kochankę!

Głosy coraz bardziej podniesione, wrogie.
Najbardziej dziwiło mnie zwracanie się do siebie per pani i pan.
Gdy śmiałem się z tego, opowiadając o tej przypadkiem zasłyszanej dziwnej rozmowie, Jurek skarcił mnie: – Bo ty nie rozumiesz znaczenia konwencji. Jak ludzie się rozchodzą, pragną od razu zwiększyć dystans, ułatwić sobie relacje na przyszłość…
– Możliwe, ale to groteskowe i nienaturalne.

A więc rozpad, wszystko potrzaskane. Ojciec żyje z pewną panią, która jest inżynierem ogrodnictwa i niedawno przejęła po Niemcach wspaniałe gospodarstwo ogrodnicze, z mnóstwem inspektów i rzadkich, drogich kwiatów. Świetnie utrzymana willa przy tym ogrodzie, z wieloma pokojami i pięknymi łazienkami, robi na mnie wrażenie…

Ale po jakimś czasie ogrodniczka znika z życia ojca i pojawia się nawiedzona emancypantka, zakochana w esejach Bogdana Suchodolskiego, o którym pierwszy raz dowiedziałem się z miesięcznika „Problemy”. Tam też odkrywam zabawy rymowane Juliana Tuwima. Emancypantka zostanie z ojcem do swej śmierci.

Jurek do liceum w Jeleniej Górze dojeżdża, mieszkając już oficjalnie u Lidki. Ona go ubiera i zaopatruje we wszystko, czego potrzebuje. Jednak i ten związek ulega modyfikacji. Bo Jurek ze względu na różne dodatkowe zajęcia pozaszkolne zamieszkuje na stancji w Jeleniej Górze, a do Lidki już tylko dojeżdża.

Ja tkwię z babunią Klementyną na gospodarstwie, bo ojciec wpakował mnie do gimnazjum rolniczego z myślą, że zostanę nowoczesnym „farmerem”. A mnie się z tego „farmerstwa” podoba tylko koń i linijka…

Wuj Zygmunt, elegancki inżynier, przed wojną jeden z bliskich współpracowników ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego w Mościcach, opiekuje się naszą matką solidnie i rzeczowo, urządzając ją ostatecznie w Krakowie.
Przygoda na Ziemiach Odzyskanych znajduje swój kres. Jurek też ląduje w Krakowie, u mamy.
W roku akademickim 1948/1949 zaczyna studia aktorskie.

Mama, dzięki zasobom wuja Zygmunta, otwiera sklep papierniczy na ulicy Starowiślnej, przemianowanej później na Bohaterów Stalingradu. To ma być podstawa jej i Jurka utrzymania. Czy to się uda?

Ja stopniowo usamodzielniam się, do czego przyczynia się m.in. mój debiutancki, satyryczny felietonik Jak zostać milionerem.
Latem 1953 roku Jurek zapytał Sławomira Mrożka, występującego w slipach na pływalni Legii w Warszawie, gdzie w trójkę się spotkaliśmy:
– Jak się czułeś, gdy pierwszy raz zobaczyłeś swoje nazwisko pod wydrukowanym w gazecie artykułem?
Mrożek: – Dziwnie, bardzo dziwnie…
– A pan? – zwrócił się do mnie, bo Jurek przedstawił mnie jako tego, który coś tam próbuje pisać.
– Ja – odpowiedziałem śmiejąc się – byłem zachwycony, gdy pocztą nadeszły pieniądze. Nie wiedziałem, że za pisanie płacą…
– To ja miałem nad panem przewagę, bo od razu wiedziałem – zachichotał Mrożek.
Przejdźmy jednak do ówczesnej sytuacji Jerzego, bo o nim jest przecież ta opowieść.
A więc powojenny Kraków, mieszkanie przy ulicy Starowiślnej. Jak to się przedstawiało w szczegółach, opowiem w następnym odcinku.

cdn.