1/2014

Dwieście lat w tonacji molowej

Na jubileusz łódzkiego Jaracza Mikołaj Grabowski podarował tej scenie dwugłos o osiemnastowiecznej Polsce, albo raczej opowieść o dwóch Polskach, które istnieją także dziś.

Obrazek ilustrujący tekst Dwieście lat w tonacji molowej

fot. Michał Grabowski

Podtytuł spektaklu Kapliczka.pl – czyli wszystko dawniej szło lepiej jak teraz – pochodzi ze szlacheckiej gawędy Henryka Rzewuskiego Pan Bielecki, opowieści o szlachcicu, który próbował pomóc Augustowi II w uwiedzeniu pewnej wojewodziny, przez co okrył się niesławą, ale zdołał odkupić swoje winy, biorąc udział w konfederacji barskiej. Gawęda znajduje się w zbiorze Pamiątek Soplicy, inspirujących Mickiewicza, Sienkiewicza i Mikołaja Grabowskiego.

Reżyser po raz kolejny sięgnął do utworu Rzewuskiego i tradycyjnie połączył go z fragmentami osiemnastowiecznych dzieł księdza Jędrzeja Kitowicza – Opisu obyczajów za panowania Augusta III oraz Pamiętników, czyli historii polskiej, tworząc swoisty Opis obyczajów IV. Do tej pory powstały bowiem trzy inscenizacje rewidujące dziedzictwo sarmatyzmu – dwie w krakowskich teatrach: STU (1990) i Słowackiego (1996) i jedna na warszawskiej scenie teatru IMKA (2010). Kapliczka.pl nie tylko łączy, zdaniem reżysera, tamte doświadczenia, ale także nadaje im nowy kontekst: „Zafascynował mnie dwugłos o Rzeczpospolitej, jaki słyszymy w tekstach wymienionych autorów. Jakbym słyszał czas dzisiejszy. Jeden autor – Rzewuski – pisze o cnotach narodu, nieskazitelnym jego wizerunku z przeszłości, który nieustannie jest zatruwany wpływami z zagranicy. O przywiązaniu do wiary i ojczyzny. Drugi, ksiądz Kitowicz – mimo że uwielbiający czasy saskie – bez żenady opisuje dziejące się w owym czasie horrendalne sceny zrywania sejmów, psucia sprawiedliwości na trybunałach, zwyczajne żarty z procedur sądowych”.

Grabowski porównuje bohaterów przychodzących pod przydrożną kapliczkę z dzisiejszymi widzami, żyjącymi w rozdwojonym, schizofrenicznym świecie, w którym każdą informację można przedstawić i zinterpretować w dowolny sposób. Stąd aktorzy wchodzący na scenę spośród publiczności i witający się z nią kordialnie. Z pewnością ten zabieg ma także służyć stworzeniu klimatu znanego z poprzednich Opisów: swojskiego, półprywatnego i tworzącego od pierwszych minut pomost porozumienia między sceną a widownią. Nie udaje się jednak. Łódzki spektakl mógłby stać się wykładnią definicji „zespołowości”, ale brak mu wyrazistego charakteru. Brak wiodącej postaci. Czy dlatego, że tym razem Mikołaj Grabowski – narrator, koryfeusz i uczestnik zdarzeń – nie pojawił się na scenie? Czy dlatego, że nie wyznaczył spośród jedenaściorga łódzkich aktorów nikogo, kto mógłby spełnić tę rolę? Z pewnością Andrzej Wichrowski, Mariusz Saniternik albo znakomita w tym spektaklu Dorota Kiełkowicz wypełniliby to zadanie pierwszorzędnie. Widz nie miałby wówczas wrażenia, że każdemu z wykonawców musi przypaść tyle samo wersów. Zyskałaby na tym także anegdotyczna formuła przedstawienia – wymaga bowiem odważniejszego niż w przypadku linearnej historii sposobu gry, zwracania się wprost do widza, podtrzymywania jego uwagi. Zwłaszcza że ze sceny przez półtorej godziny płynie staropolszczyzna.

Rytm spektaklu wyznaczają trzy litanie, powtarzane wielokrotnie jako refreny oddzielające koleje epizody. Śpiewający je aktorzy siedzą na długiej ławce, tyłem do widowni, a przodem do wiejskiej kapliczki wyświetlanej w projekcji w głębi sceny. Ich śpiew ma przywodzić na myśl nieszkolone głosy zwykłych śmiertelników, przez co dopiero za trzecim razem udaje się zrozumieć cały wers litanii. Pierwsza to tytułowe: „Wszystko dawniej szło lepiej jak teraz”. Stanowi ramę dla bardzo współcześnie brzmiących rozważań o człowieku rozumnym: „Więcej teraz rozumnych ludzi niż dawniej, i nierównie więcej; ale dawniej, kto był rozumnym, rozumniejszym był od takiego, co mu dziś największy rozum przyznają. Jakoś to dawniej nie było rozumnych ludzi ogólnie”. Dalej następuje opis sądów trybunalskich oraz ich niewolnych od wad deputatów. Nawet jeśli widz ma problem z nadążaniem za wartką akcją i symultanicznym przekładem „kondemnat”, „regestrów” czy „importunów” na język dzisiejszy – kluczowy w tej scenie duch „niespokojnego sumnienia i korupcyi” daje się odczuć wystarczająco.

Litania otwierająca część drugą – „Takie o Bogu zapomnienie, taka obojętność dla praw Jego!” – przynosi pochwałę wiary i jej owoców oraz garść uwag kosmopolitycznych. Wyraźne nawiązanie do unijnej wspólnoty jako stanu nienaturalnego („I to ma być wielki postęp, ażeby coraz więcej zacierać cechy szczególne narodowości, a utworzyć jakiś naród ogólny, światły, mądry, bez przesądów. Piękna myśl, ale chwała Panu Bogu, nic z tego nie będzie”) podkreśla także niebieska flaga w żółte gwiazdki umieszczona w okolicy trupiej czaszki z biało-czerwonymi oczodołami na plakacie autorstwa Mariusza Grzegorzka.

Ostatnią odsłoną, której motto brzmi: „Pan Bóg Sodomie był gotów odpuścić, gdyby się w niej przynajmniej dziesięciu sprawiedliwych znalazło”, wypełnia głównie pokaz mody staropolskiej – na dużym ekranie widzimy filmiki nagrane przez aktorów w strojach z epoki w łódzkim plenerze i komentowane przez nich ze sceny w rytm tanecznej muzyki. Defilują tu żupany, szamerluki i kornety. Można także poznać instrukcję obsługi piwnej szklenicy i jej najbardziej gorliwych użytkowników.

Ponieważ akcja toczy się w gęstych od szczegółów opowieściach (każdy aktor odgrywa kilka ról, niekoniecznie zgodnych z własną płcią), Grabowski – scenograf, zgodnie ze swoim zwyczajem, odciążył uwagę widza, budując nieskomplikowaną przestrzeń. Na nagiej scenie ustawił tylko kilka łatwych do przesunięcia przedmiotów. Dodał kolorowe światłocienie. Aktorzy mogą więc sobie pozwolić na szerokie gesty, przesadne makijaże, stroje przypominające asortyment lumpeksów z lat dziewięćdziesiątych, czy drobne przepychanki i pijackie bijatyki – nieodłączne elementy sejmikowego pejzażu.

Wszystkie te elementy znamy już z poprzednich inscenizacji. Może tylko nastrój pod kapliczką jest bardziej minorowy. Kto pod nią przychodzi? Czy tak, jak chce reżyser, zaglądają tam przez chwilę wszyscy widzowie? Ci, którzy znajdują rozrywkę w gawędce (rzeczywistej lub wirtualnej), i Ci, którzy wolą poczytać najnowsze powieści (w wersji tradycyjnej lub na e-booka)? Czytelnicy „GW” i czytelnicy „GPC”? Internetowi dawcy „lajków” i internetowi hejterzy? Do czegoś przecież zobowiązuje skrót „pl”.

Współcześnie brzmiący tytuł kolejnej części „sagi” stworzonej przez Mikołaja Grabowskiego z pewnością pozwoli widzom spędzić udany wieczór, refleksje, które z niego płyną nie stanowią jednak żadnego novum. Może zresztą nie muszą, skoro nasza mentalność także niewiele się zmienia i sprawiedliwość wciąż jest trojakiego rodzaju: „według prawa i sumienia, kupna i sprzedajna oraz wypływająca od panów trząsających trybunałami”, a w niektórych sytuacjach za odpowiedź starcza krótkie: „Jestem poseł, nie pozwalam”.

Dawniej zatem nic nie szło lepiej jak teraz. Czy taki ma być wniosek? Być może. Przecież mieliśmy dwie Polski i nadal mamy dwie Polski. Są zwolennicy Unii i jej przeciwnicy, są ortodoksyjni katolicy i apostaci. Mechanizmy polityczne zmieniły się niewiele, przybyło tylko ludzi „ogólnie rozumnych”, znających się na wszystkim, ale niezdolnych do głębszej rozmowy na żaden temat.

Pierwszy Opis obyczajów został uznany przez wielu krytyków, m.in. przez Andrzeja Wanata, wówczas redaktor naczelnego „Teatru”, za bardzo ważne przedstawienie. Mimo intencji reżysera Kapliczka.pl nie jest tak wyraźnym barometrem nastrojów społecznych, jak jej sceniczni poprzednicy, ale na pewno jest istotnym potwierdzeniem kondycji zespołu łódzkiego Teatru Jaracza, który, umiejętnie poprowadzony, jest w stanie zmierzyć się z różnymi konwencjami. Który wciąż przedkłada słowo nad ciało, a dramatopisarza nad dramaturga. Z pewnością wiele waży także dla Mikołaja Grabowskiego, który rok temu zakończył dziesięcioletnią dyrekcję w Starym Teatrze i na powrót szuka dla siebie przestrzeni na ogólnopolskiej scenie.

Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Kapliczka.pl na podstawie tekstów
Henryka Rzewuskiego i Jędrzeja Kitowicza
scenariusz, reżyseria, scenografia,
opracowanie muzyczne Mikołaj Grabowski
światła Michał Grabowski
premiera 19 października 2013

recenzentka teatralna, absolwentka Wiedzy o Teatrze warszawskiej AT.