1/2014

W gwarze więziennej [tekst z 1987]

To było dwadzieścia dwa lata temu. Na przełomie roku 1964 i 1965 Janusz Krasiński napisał „komedię stereofoniczną” zatytułowaną Czapa.

Obrazek ilustrujący tekst W gwarze więziennej [tekst z 1987]

fot. Jerzy Rudke/archiwum teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie

Rzecz została zrealizowana w radio, dla którego była napisana, nagranie wkrótce zaprezentowano w słynnym włoskim konkursie radiowym Prix Italia, na którym zostało wyróżnione nagrodą. Teatr studencki „Hybrydy”, wtedy w Warszawie na ulicy Mokotowskiej, zagrał Czapę jako jednoaktówkę teatralną, o proweniencji awangardowej. Potem autor opracował własną wersję sceniczną, rozbudowaną. Do postaci więziennych, Kuźmy i Olesia, przybył ktoś trzeci – Skazaniec. Przybył Strażnik Drugi.

Można by tak długo wyliczać dalsze losy Czapy, radiowe i teatralne. Radiofonie to między innymi zachodnioniemiecka (Saarbrücken), holenderska (Hilversum), jugosłowiańska, japońska, brytyjska (BBC). Teatry: Paryż, Londyn, Izrael, Turcja, Węgry. No i oczywiście sceny polskie, prawie wszystkie ośrodki wojewódzkie, z wyjątkiem Krakowa. I jeszcze głośny swego czasu spektakl Teatru TV, powtórzony w cyklu Historia dramatu polskiego, pokazany na pokazie wideo podczas wrocławskiego festiwalu dramaturgii współczesnej w roku 1984.

Aż ktoś by w końcu uwierzył, że jedwabiście układały się losy zarówno Czapy, jak i w ogóle dramatopisarstwa Janusza Krasińskiego. Niestety, niestety… I poród nie był wcale tak łatwy, jak by na to wskazywały te gładko wyrecytowane wyżej fakty, i losy następnych tekstów dramatycznych Janusza Krasińskiego nie były najradośniejsze. Zresztą, jak prawie cała historia polskiej powojennej dramaturgii współczesnej. Były oczywiście wyjątki: dramaty Kruczkowskiego (nie licząc niefortunnych Odwiedzin), w pewnym, krótkim zresztą okresie sztuki Broszkiewicza, Mrożek (też z jednym wyjątkiem: przygoda niemądra ze Śmiercią porucznika), Różewicz, Gombrowicz – ale dopiero po śmierci autora. Trudno doprawdy pisać w tym naszym pięknym kraju dramaty, kiedy prawie każdy istotniejszy tekst ma swoje mniej lub bardziej barwne przeżycia. Od Święta Winkelrida Andrzejewskiego i Zagórskiego czy od Dwóch teatrów Szaniawskiego począwszy, a na Ołtarzu wzniesionym sobie Iredyńskiego, Ambasadorze Mrożka czy Maestro Abramowa kończąc.

I to nie jest jeszcze takie złe, pomimo wszystko. Gorzej bywa, gdy dramaty współczesne w ogóle nie są grane. A takich tekstów jest sporo, naprawdę.

To było dwadzieścia dwa lata temu. W czerwcowym zeszycie „Dialogu” z 1965 roku ukazała się Czapa Janusza Krasińskiego. Druk wyprzedzał i emisję radiową, i premierę teatralną. Krasiński nie był już wtedy debiutantem dramatopisarskim. Na początku 1963 roku opublikował Kwatery. A debiutował jako poeta w roku 1956, na łamach „Po prostu”. Swoją pierwszą powieść wydał w roku 1959, w PAX-ie, był to Haracz szarego dnia.

Po co tak długo piszę o początkach literackich autora Czapy, i po co podaję wszystkie te daty? Po to, żeby powiedzieć, że był to późny, ściślej – spóźniony debiut. Pierwszą powieść mógł opublikować w wieku trzydziestu jeden lat. Więzienie zabrało mu część życia. Urodził się w Warszawie w 1928 roku. W latach okupacji – żołnierz AK. Więzień obozów koncentracyjnych w latach 1944–1945. A po wojnie – wyrok za wtórną konspirację. Życie normalne rozpoczął dużo później niż jego rówieśnicy. Czapę jego oglądamy z dreszczami i rozbawieniem, jako fikcyjną makabreskę więzienną. To więzienie nie było dla autora żadną fikcją czy beztroskim tematem literackim.

W gwarze więziennej przedstawił kawałek życia, jakie toczy się po „tamtej” stronie muru, w rzeczywistości, która rządzi się swoimi własnymi prawami. W której ludzie są tak samo różni, niezwykli, niepowtarzalni, jak ich bliźni na wolności, ale są przecież „inni”. Tę ich „ludzkość”, ale też ich „inność” pokazał Krasiński. Śmiesznie? Strasznie? Makabrycznie? Makabreskowo? Pewnie wszystko po trochu. Ale na pewno nie jako fikcję. I na pewno nie jako zabawę literacką.

Grać czy nie grać Czapę? Nie było łatwo wejść temu tekstowi do teatru. Tych, którzy wydawali decyzje repertuarowe, w różnych miastach i ośrodkach teatralnych, niepokoiła drastyczność Czapy. I sam jej temat, dopóki nie bardzo było wiadome, czy wypada się głośno przyznawać do tego, że i w Polsce są więzienia. A potem – nie każdy teatr potrafił uwierzyć, że to można zagrać. Że to może być teatr, który zbierze publiczność. Że to można grać po prostu, zwyczajnie, tak jak zostało przez autora napisane, bez naddatków inscenizacyjnych i bez „pomysłu inscenizacyjnego”. Czy pisarz współczesny w ogóle wie, co to jest dzisiaj teatr?

Łatwo po latach uśmiechać się z powodu tych naiwnych wątpliwości: z powodu niejednego głupstwa, jakie wpisywano Krasińskiemu do jego klarownie czystego i prostego tekstu. Dziś jest Czapa współczesną klasyką. Jest jednym z „dostojniejszych” tekstów literatury powojennej. Kiedy w roku 1975 redagowałem Antologię dramatu z lat powojennych, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że wśród piętnastu autorów dramatu powojennego o tematyce współczesnej musi się znaleźć Janusz Krasiński. Obok Szaniawskiego, Kruczkowskiego, Gałczyńskiego, Lutowskiego, Białoszewskiego, Broszkiewicza, Herberta, Różewicza, Drozdowskiego, Grochowiaka, Iredyńskiego, Mrożka, Skowrońskiego, Brylla (Gombrowicza się wtedy nie wydawało). I że, po drugie, z tekstów dramatycznych Krasińskiego wybrać trzeba właśnie Czapę. Nikt tego wyboru nie kwestionował. Co zresztą jest nie tyle świadectwem trafności propozycji redaktora antologii, ile jeszcze jednym potwierdzeniem, że najłatwiej poruszać się wśród tekstów już klasycznych. Kiedy nie ma już nikt wątpliwości, że Kartotekę powinno się czytać w szkole, choć był to przecież kiedyś tekst wysoce podejrzany literacko. Albo że Czapa to dramat, który pozostanie pozycją liczącą się w polskiej literaturze dramatycznej.

Niestety, uznanie przychodzi zawsze lekko spóźnione. Grać czy nie grać polskie sztuki współczesne, wtedy gdy dopiero powstają, kiedy są jeszcze ciepłe, żywe i niepokojące – na to pytanie teatry polskie nazbyt często odpowiadają – a po co? Bardzo głupio i bardzo nieroztropnie. Pisarz współczesny, niegrany i niechciany w teatrze, zajmie się wcześniej czy później czymś znacznie dla niego sensowniejszym i bardziej „chcianym”. Pisaniem książek. Prozą, esejem, poezją. Po co mi teatr? Żeby wycierać spodnie na krzesłach w poczekalni dyrektorskiej? A teatr – co ma wtedy grać, kiedy nie ma własnych autorów? Klasykę? Przekłady? Adaptacje? Montaże?

Krasiński jest jednym z takich zmarnowanych dla teatru pisarzy. Śniadanie u Desdemony tak mu poharatano, że widz nie bardzo mógł się zorientować, o co w tym kłopotliwym podobno dramacie chodzi. Kochanków z klasztoru Valdemosa nie chciał zagrać żaden teatr. Sztuka jego na motywach Klubu Pickwicka Dickensa nie została ani zagrana, ani wydrukowana. W 1983 roku – realizując wolę zmarłego tragicznie przyjaciela – napisał wariant sceniczny Obłędu Jerzego Krzysztonia. Czy jeszcze coś kiedyś napisze dla teatru? Na razie kończyć trzeba cytatem z Czapy, słowami Kuźmy, w gwarze więziennej: „No, czy nie może człowieka trafić szlag?”.

I może warto wytłumaczyć, skąd wziął się tytuł tej noty. W „Dialogu”, kiedy w czerwcu 1965 roku drukowaliśmy tekst dramatu, który dziś Państwo oglądacie, przy tytule Czapa ukazał się przypis tej treści: „W gwarze więziennej – wyrok śmierci”.

krytyk teatralny, publicysta, rusycysta, tłumacz. W latach 1968-1972 redaktor naczelny „Teatru”. Założyciel Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST, jego dziekan w latach 1975-1981 i ponownie w latach 1993-1996. Szef Teatru Telewizji (1982-1996) oraz dyrektor artystyczny Starego Teatru w Krakowie (1998-2002).