2/2014
Obrazek ilustrujący tekst Widok z Koziej: Aktor osobny

fot. Zuzanna Waś

Widok z Koziej: Aktor osobny

 

Od… do… przez… Słowa Miron Białoszewski, reżyseria Grażyna Matyszkiewicz, wykonanie studenci warszawskiej szkoły teatralnej. Salka na Miodowej, przeszło piętnaście lat temu. Właśnie wydałem książkę o Teatrze Osobnym i wiem coś niecoś o Mironie, ale zamiast podpowiadać, słucham i patrzę. Młodzi uwijają się z entuzjazmem, pani Grażyna prowadzi ich pewnie przez językowe labirynty, mnie nikt o nic nie pyta. Nikt, prócz drobnego blondynka, który na scenie odzywał się najrzadziej, ale od razu było wiadomo, że to on gra Mirona. „Niech mi Pan powie, jaki on był?” – spytał po prostu młodziutki Łukasz Lewandowski. Nie był dociekliwy, ale bardzo uważny.

Wkrótce zobaczyłem go w Teatrze Narodowym, gdzie od razu zagrał kilka poważnych ról, u Grzegorzewskiego, Dejmka, Prusa, Kutza. A potem tu i tam, od czasu do czasu, przez dziesięć lat… Od początku był takim aktorem, który nie szuka poklasku, ale zadania, nie przegląda się w innych, tylko drąży w sobie, najchętniej pod okiem mistrza, ale nie hochsztaplera (którego po latach sparodiuje w Amazonii Walczaka). Skupiony, ale z wyostrzonymi zmysłami, zamyślony, ale bardzo czujny, osobny i przyczajony, jakby czekał na właściwy moment, żeby wystrzelić. W zeszłym roku wręczyłem mu Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza za Koczkariewa w Ożenku Gogola. W myśl reżysera czy na przekór, Lewandowski zagrał w Studio rolę życia, a przecież to dopiero początek…

Miał tylko pomóc wstydliwemu przyjacielowi w oświadczynach, wesprzeć go, podtrzymać na duchu, ale gdzie tam! Wściekła ambicja i nadzwyczaj trudny charakter ze swata zmieniają go w prawdziwego rajfura. Na przekór bombonierkowej scenografii i wbrew cukierkowym kostiumom, świat w spektaklu Iwana Wyrypajewa popada w prawdziwe szaleństwo. Jego mieszkańcy, zatrzaśnięci w jednym geście, w jednym ruchu, jednej tonacji, niczym szmaciane marionetki poruszają się za sprawą niewidzialnych sznurków. Kto lub co nimi porusza – nie wiadomo. Wiadomo tylko, że jemu, Koczkariewowi, bardzo się to nie podoba, i on, Koczkariew, zrobi wszystko, żeby zapleść te przeklęte sznurki we własny węzeł. Oczywiście – małżeński. Tu nie ma co deliberować, tu trzeba działać! I Koczkariew działa, a jakże, całym sobą, głosem i ciałem. Gada, namawia, przekonuje, straszy, ostrzega, szantażuje, szepcze, krzyczy, a jak trzeba – syczy. A przy tym niemal tańczy na białej scenie odmienionego Teatru Studio. Na palcach jak wykrzyknik, zgięty w pałąk jak znak zapytania. Tu, a za chwilę tam, ze wszystkich sił stara się zapanować nad wymykającym się mu przyjacielem i nad całą resztą uwikłanych w ożenek osób. Przez moment ma ich wszystkich w ręku, choć ani na chwilę nie wypuszcza z dłoni białej koronkowej chusteczki. Śmieszny w swoich czarnych rajtuzach bohatera dell’arte i straszny, bo przecież napastliwy, wręcz agresywny. Gogol w swojej wspaniałej, gorzkiej komedii narysował go nieco łagodniej, reżyser ostrzej, aktor – dostrzegł w nim rysy demona. Bój się Boga, Koczkariew! Lewandowski – co dalej?

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.