3/2014

Iwona, księżniczka Cimcirymci

Agata Duda-Gracz ukazuje rzeczywistość błyszczącą brokatem, migoczącą barwnymi projekcjami, ale wewnątrz podobną do nabrzmiałego ropnia, pęczniejącego od smrodu i wszelkiej obrzydliwości.

Obrazek ilustrujący tekst Iwona, księżniczka Cimcirymci

Greg Noo-Wak

 

Iwona z dramatu Gombrowicza to Inny. Tak też jest w spektaklu. Iwona Dróżdż-Rybińska siedzi na podeście górującym ponad widownią. Ubrana jest w szare dresy i w zrobiony z gazety kapelusz. Jej wygląd oraz smutne spojrzenie skojarzyć się mogą z postacią Pierrota bądź z Malarczykiem z obrazu Jacka Malczewskiego. Na ekranach zawieszonych z tyłu sceny, w rytm leniwie sączącej się wokalizy, pulsują zielone refleksy. Ich odcień przypomina akwarium.

Mama Iwony (Katarzyna Cynke-Filipiak) to postać stanowiąca kontaminację dwóch pojawiających się w dramacie Ciotek. Ubrana jest w przyciasną podomkę w kwiatki. (U Gombrowicza Ciotki wypominają Iwonie, że na jej suknię w kwiaty wydały „wszystek zaoszczędzony grosz”). Wzór z tkaniny powiększony na ekranie przytłacza swoją banalnością. Należy do tej samej rzeczywistości, co, przygotowana z okazji premiery i ustawiona we foyer, instalacja. Główną oś tej ekspozycji stanowi peerelowski telewizor, na którym na ażurowej serwecie stoi szklana ryba. Matka najwyraźniej aspiruje do lepszego świata. Tylko że takowy raczej nie istnieje… Gdy zajmie na dworze miejsce obok królowej, nie będziemy mieli pewności, która z nich jest karykaturalnym odbiciem drugiej.

Mama Iwony jest odpychająca, rozmemłana i przytłoczona własnym ciężarem. Wciśnięta w krzesło coś tam zajada, jak gdyby była to jej jedyna zmysłowa przyjemność. Gdy zapyta Iwonę, czemu ta jest tak mało ponętna, będzie to zakrawało na kpinę.

Bez wątpienia ponętni są Książę Filip (Krzysztof Wach) i jego towarzysze (Hubert Jarczak, Marcin Korcz i Marcin Włodarski). Do kompanów Księcia należą nie tylko Cyryl, Cyprian (w spektaklu podwojony), ale i… Iza (w przedstawieniu grana również przez chłopaka). Młodzieńcy epatują niepokojącym erotyzmem, podkreślanym przez kostiumy obnażające ich torsy i plecy. W niektórych scenach wcielają się w role dam dworu. Ich ruchy i sposób mówienia rozciągają się w szerokiej skali, magnetyzując czarem właściwym transwestytom. Postaci te wyraźnie kojarzą się z ulubieńcami dawnych monarchów, określanymi jako mignons. Swoją kokieterię objawiają już w scenie z Mamą Iwony, gdy zaczynają ją gładzić i trącać, aż do jej zupełnego rozsapania i rozmarzenia. Inną barwę seksualności przedstawią w scenie zbiorowego gwałtu na Iwonie, kontrapunktowanego plątaniną ciał i odciąganiem Księcia. Ten dodatek (u Gombrowicza swoją drogą mowa o tym, że Cyryl i Cyprian poczynali sobie z Iwoną obcesowo) epatuje wyestetyzowaną brutalnością. Erotyka w spektaklu za każdym razem zabarwiona jest przemocą. Książę zarówno w scenie zbliżenia z Iwoną, jak i obcowania z Izą zaczyna zaciskać dłonie na gardłach swoich partnerek. W tym drugim wypadku sadystyczne ostrze skierowane jest i wobec Izy, i wobec Iwony zmuszonej do patrzenia, i wobec widzów – scenę odgrywają dwaj mężczyźni w sposób ostentacyjnie brutalny.

Z innej rzeczywistości pochodzi chłopak Iwony. Innocenty (imię to nabiera dodatkowych znaczeń) pojawia się na dworze w burawym płaszczyku i czapce, którą należałoby określić jako obciachową. W świecie wystylizowanych mignons jest intruzem, którego sam widok przypomina, jak odpychająco bezbarwne jest wszystko to, co na zewnątrz.

Inność ma jednak w sobie także coś pociągającego. Intryguje egzotyką. Może właśnie dlatego Filip sprowadza Iwonę do pałacu. Jej nijakość wydaje się tak odmienna, że trudno przejść obok niej obojętnie. Uczynienie z tej Cimcirymci arystokratki czy celebrytki zdaje się mieć coś wspólnego z motywem karnawałowego króla. Jego wyniesienie równoznaczne jest z wykpieniem i jego, i całej rzeczywistości.

Królewski dwór od początku niepokoi swoim podobieństwem do lupanaru. Królowa (Milena Lisiecka) wygląda jak ordynarna burdelmama. Pstrokate ubranie Króla (Ireneusz Czop) i łososiowy garnitur Szambelana (Mariusz Jakus) sugerują, że ich użytkownicy to zwykli alfonsi. Wrażenie potęgują efekty świetlne (skąpanie postaci w czerwieni bądź różu) czy kostiumy muzyków przywołujące estetykę nocnego klubu.

Muzyka jest zresztą nader istotnym elementem inscenizacji. Nie tylko buduje nastrój i rytm spektaklu. Przeplatanie go muzycznymi numerami, wykonywanymi przez Elwisa (Maja Kleszcz) i Walentego (Wojciech Krzak), potęguje wrażenie, że wszelkie działania dworzan są nie tyle zachowaniami, co właśnie występami.

Obraz świata w spektaklu poraża swoją tandetnością. Takie nasycenie szmirą jest w teatrze zawsze ryzykowne. Cudzysłów nie jest bowiem na scenie tak wyraźny jak w literaturze. W przedstawieniu Dudy-Gracz cały ten kicz może się jednak wydać uzasadniony. Reżyserka ukazuje bowiem rzeczywistość błyszczącą brokatem, migoczącą barwnymi projekcjami, ale wewnątrz podobną do nabrzmiałego ropnia, pęczniejącego od smrodu i wszelkiej obrzydliwości.

Jedna ze scenicznych sekwencji jest jednak bezdyskusyjnie piękna. Szambelan ustawia naprzeciw widzów teatralną makietkę, a powiększony obraz jej wnętrza wyświetlany jest na scenie. Dzięki temu zabiegowi równocześnie widzimy z zewnątrz i z wewnątrz. Znajdujemy się bowiem jak gdyby w środku makiety rozświetlanej przez Szambelana latarką. Początkowo penetruje on wnętrze przy pomocy teleskopowej antenki. Potem jednak zanurza w nim rękę, której powiększona podobizna przewraca meble, aby gdzieś w rogu sceny odnaleźć ukrytego pod narzutą Króla.

W kolejnych scenach ta narzuta pełnić będzie funkcję królewskiego płaszcza. Potem, gdy monarcha zapragnie włożyć koronę, okaże się, że zrobiono ją z żyrandola nastroszonego rozświetlonymi kloszami. Jej forma wyraźnie kojarzy się z błazeńską czapką przyozdobioną dzwonkami…

W programie do spektaklu zamieszczono obszerny cytat z Pochwały głupoty Erazma z Rotterdamu. W przywołanym fragmencie mowa jest o tym, co stałoby się wówczas, gdyby w trakcie przedstawienia zedrzeć aktorom maski, albo gdyby ludzie przestali udawać. Traktując to jako podpowiedź, moglibyśmy spojrzeć na historię Iwony jako na proces zaniku symulacji. Na samym początku członkowie królewskiego dworu coś jeszcze udają, coś jeszcze skrywają pod swoimi kostiumami. W trakcie spektaklu opadają nie tyle maski, co całe części garderoby. Szambelan paraduje bez spodni, Król w bieliźnie, a Królowa owinięta kołdrą… Pojawienie się tak dziwnie przyodzianej monarchini, jej intymna recytacja grafomańskich płodów, a w końcu pomazanie twarzy przeradza się w scenę o ładunku podobnie metateatralnym jak sekwencja z makietą. Już to dlatego, że nieświadomą niczego Królową podsłuchują i podglądają inne postaci. Już to dlatego, że w tle wyświetlona jest projekcja nagiej przestrzeni scenicznej. To simulacrum sceny imitującej samą siebie, z własnymi rampami i z własnymi pomostami, robi wrażenie znacznie potężniejsze niż umiejscowienie aktora na prawdziwej scenie. Duda-Gracz zdaje sobie najwyraźniej sprawę, że w teatrze nie da się pokazać nagiej rzeczywistości. Można wszakże postawić przed oczyma widzów zwierciadło hiperrealności, w którym dostrzeżemy obraz jeszcze bardziej wstrząsający. Będzie to bowiem odbicie świata zaplątanego w znaki odsyłające już tylko do innych znaków…

Inność jest także rodzajem zwierciadła. Lustra, które rozbija nasze wyobrażenie o świecie, czy nawet o naszej naturze. Czy właśnie nie to doprowadzało wielokrotnie do eksterminacji Innych? Czy właśnie nie to powoduje, że wszyscy próbują zgładzić Iwonę, której zwyczajność zdziera z nich maski i przypomina im o ich własnych słabościach? W takim ujęciu za zgładzeniem Cimcirymci przemawiałaby racja stanu, racja teatralności, racja rzeczywistości. Taki jest kres karnawałowych królów.
 

Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Iwona, księżniczka Burgunda Witolda Gombrowicza
reżyseria i kostiumy Agata Duda-Gracz
światła Katarzyna Łuszczyk
muzyka Maja Kleszcz, Wojciech Krzak
choreografia Tomasz Wesołowski
projekcje Karol Rakowski
premiera 19 stycznia 2014