4/2014

Rumuńskie niziny i niemiecki teatr

Powstał jako teatr mniejszości, a dziś stara się zaistnieć na arenie międzynarodowej. Teatr Niemiecki w Timișoarze chce stworzyć wielokulturową platformę teatralną, na której zderzałyby się współczesne trendy europejskiego teatru.

Obrazek ilustrujący tekst Rumuńskie niziny i niemiecki teatr

Deutsches Staatstheater Temeswar

 

Timișoara, największe miasto rumuńskiego Banatu, kojarzy się przede wszystkim z rewolucją w grudniu 1989 roku. To właśnie tutaj rozpoczęła się seria protestów i walk, w wyniku których obalono komunistyczny reżim Nicolae Ceaușescu. Bezpośrednim powodem rozruchów była próba eksmisji węgierskiego ewangelickiego pastora László Tőkésa, otwarcie krytykującego władzę. Wierni zaczęli się gromadzić wokół jego domu, aby go przed tym uchronić. Dość szybko do nich dołączali przypadkowi przechodnie, pojawiały się antykomunistyczne hasła, protesty zaczęły się rozprzestrzeniać i wkrótce nikt już nie pamiętał ich pierwotnego powodu. Doszło do kilkudniowych krwawych starć z policją i Securitate, po których Timișoara została ogłoszona pierwszym wolnym miastem Rumunii.

„Pierwszy”, a nawet „jedyny”, to przymiotniki, którymi dzisiaj mieszkańcy Timișoary chętnie opisują swoje miasto. Najczęściej w kontekście rozwoju gospodarczego. Pierwszy browar w Rumunii, pierwszy szpital miejski, pierwsza gazeta, pierwsze w Europie elektryczne oświetlenie ulic. Timișoara rozwijała się prężnie, mimo że w ciągu wieków przechodziła z rąk do rąk. Była twierdzą węgierską, częścią Imperium Osmańskiego i prowincją Monarchii Habsburskiej. Dość krótko okupowali ją Serbowie, aż w końcu znalazła się w granicach dzisiejszej Rumunii.

Kolejni zdobywcy i władcy pozostawili po sobie wyraźne ślady: między innymi licznych napływowych osadników, mieszankę narodowości, języków i kultur. Dzisiaj bodaj najwyrazistszym odzwierciedleniem tej wielokulturowości są miejscowe teatry. W jednym budynku, tutejszym Pałacu Kultury, usytuowanym w samym centrum miasta, mieszczą się trzy teatry dramatyczne grające w trzech różnych językach – rumuńskim, węgierskim i niemieckim: Teatr Narodowy, Teatr Węgierski „Csiky Gergely” i Państwowy Teatr Niemiecki. Towarzyszy im Rumuńska Opera Narodowa. To jedyny taki przypadek w Europie.

 

Okiem Herty Müller

Teatr Niemiecki w Timișoarze powstał 1 stycznia 1953 roku dla, wówczas jeszcze najliczniejszej w tym regionie Rumunii, mniejszości niemieckiej, tak zwanych Szwabów banackich, których przodkowie przybywali tu przez stulecia, głównie za czasów panowania Habsburgów. Podobno już w XVIII wieku istniał tu niemieckojęzyczny teatr, pojawiały się też wędrowne trupy z Berlina czy Wiednia. W tym samym 1953 roku, kiedy narodził się Państwowy Teatr Niemiecki, w wiosce nieopodal Timișoary przyszła na świat Herta Müller.

Müller w 2009 roku otrzymała literacką Nagrodę Nobla jako autorka, „która łącząc intensywność poezji i szczerość prozy, przedstawia świat wykorzenionych”. „Nie jestem prawdziwą Niemką, ale nie jestem też prawdziwą Rumunką. Pochodzę z miejsca pomiędzy. W moich książkach nie napisałam jeszcze ani jednego zdania po rumuńsku. Rumunia i Niemcy są sobie tak obce, że nic w nich i nic we mnie z wtedy i teraz nie może się spotykać bezkarnie” – mówiła w 2009 roku w wywiadzie dla „Dużego Formatu” (nr 141/2009). Jej twórczość silnie naznaczyły komunistyczny reżim i prześladowania Securitate, które nie ustały nawet po emigracji pisarki do Niemiec w 1987 roku.

Müller zadebiutowała w 1982 zbiorem opowiadań Niziny. Pisała je właśnie w Timișoarze, gdzie pracowała jako tłumaczka w fabryce maszyn. Pierwsze, rumuńskie wydanie zbioru zostało poszatkowane przez cenzurę. Pierwotna wersja tekstu ukazała się dopiero dwa lata później w Niemczech i szybko przyniosła autorce uznanie rodaków – przynajmniej tych z Niemiec, bo w Rumunii oskarżono ją o kalanie własnego gniazda.

Niziny to napisana poetycką prozą kronika wspomnień z dzieciństwa spędzonego w niemieckiej wsi w Banacie. Müller pisze w pierwszej osobie, z perspektywy dziecka przyglądającego się rzeczywistości i światu dorosłych. Nie jest to jednak idylliczny obraz dzieciństwa. Naturalizm wsi, surowość zwyczajów, brutalność zasad i groza przesądów, naznaczone wspomnieniem niedawnej jeszcze wojny (ojciec – były esesman, alkoholik, matka – po wojnie wywieziona na roboty do ZSRR), konfrontowane są z wyobraźnią i naiwnością dziecka. Realizm miesza się z oniryzmem, dziecięce strachy wyrastają z trzeźwej obserwacji i nabierają realnych kształtów.

Gdzie, jeśli nie w rumuńskim Teatrze Niemieckim, Niziny mogły trafić na scenę? Zrealizował je tu w 2012 roku Niky Wolcz, aktor, reżyser, choreograf, działający na międzynarodowych scenach, Szwab urodzony w Timișoarze. Udało mu się przede wszystkim odtworzyć realia banackiej wsi lat sześćdziesiątych i odmalować zbiorowy portret jej niemieckiej społeczności. Pozostał w spektaklu nadany tekstowi przez autorkę charakter wspomnienia. Wolcz wprowadził na scenę dorosłą już Narratorkę, która czasem dystansuje się od opowiadanej historii (na scenie pojawia się również jej dziecięce „ja”), czasem zaś całkowicie zanurza się we własnych wspomnieniach, wchodząc w rolę siebie z przeszłości.

Bardzo istotna w spektaklu jest scenografia Helmuta Stürmera, kolejnego Niemca urodzonego w Timișoarze, współpracownika Silviu Purcăretego. Rumuńska scenografia „chce być aktywnym partnerem w grze” – pisał Georges Banu („Teatr” nr 3/2012) – i trudno o wyrazistszy tego przykład. To właśnie ona oddaje charakter prozy Müller – zaciera granice między jawą a wyobraźnią. Stürmer wychodzi od realizmu, a następnie przepuszcza go przez wyobraźnię dziecka i sito wspomnień dorosłej Narratorki. Realia lat sześćdziesiątych mieszają się ze snem, dosłowność z metaforą.

Odrapana ściana z odrapanymi drzwiami, drewniana podłoga i kawałek sufitu. Stara drabina oparta o ścianę, kilka walających się cegieł, jakieś krzesło. Całość otoczona strumykiem, z drewnianymi kładkami i kamieniami na dnie. W kącie kukła martwej krowy. Jedna przestrzeń jest domem rodzinnym, wsią, polem, szkołą. Konkretne miejsce akcji znaczą pojedyncze przedmioty – stary telewizor, odrapana wanna, szkolne ławki, łóżko. Zapamiętane drobne zdarzenia i okoliczności zarysowane są ostro i dosłownie – kiedy pada deszcz, to na głowy postaci faktycznie kapie woda, leżąca w kącie krowa gwałtownym skurczem płuc wydaje ostatnie tchnienie. Jednocześnie przestrzeń wydaje się zamazana przez czas i zniekształcona logiką dziecięcego snu. Akcja rozgrywa się na pochyłej, jakby skrzywionej przez czas platformie. Dziecięce strachy dosłownie wychodzą z szafy. Oglądanie spektaklu Wolcza przypomina oglądanie starej fotografii, gdy doświadczenie wzrokowe zostaje przefiltrowane przez towarzyszące mu emocje.

 

Gra na różnorodność

Niziny jako spektakl o banackich Niemcach stworzony przez banackich Niemców paradoksalnie w repertuarze Teatru Niemieckiego jest wyjątkiem. Tak naprawdę jedynym wyznacznikiem niemieckości tego teatru jest język. Wszystkie spektakle grane są po niemiecku. Językiem tym posługują się zatrudnieni tu aktorzy i administracja. Są to jednak głównie Rumuni i próżno szukać wśród nich banackich Szwabów. Łatwiej trafić na szukającego szczęścia za granicą Niemca z Vaterlandu. Zresztą przedstawicieli tej mniejszości jest dziś w regionie o wiele mniej niż kiedyś. W latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku miały miejsce masowe wyjazdy banackich Szwabów do Niemiec. W związku z tym Teatr Niemiecki, powstały jako instytucja wspierająca język i tożsamość silnej jeszcze mniejszości, musiał zacząć szukać nowych odbiorców. Znalazł ich głównie wśród młodych Rumunów zainteresowanych językiem niemieckim (a tych w Timișoarze nie brakuje, obcokrajowcom niejednokrotnie łatwiej tu porozumieć się po niemiecku niż po angielsku). Ale nie tylko. Teatr otwarty jest dla wszystkich mieszkańców – dla tych, którzy z niemczyzną są na bakier, każdy spektakl tłumaczony jest na rumuński.

Otwartość cechuje teatr również w podejściu do repertuaru. Brak tutaj wyraźnej linii programowej – choć jest to brak zamierzony. Teatr Niemiecki stawia bowiem na różnorodność. Pod koniec 2012 roku, tuż przed sześćdziesiątymi urodzinami placówki, zorganizowano krótki showcase, który miał podsumować dorobek teatru z ostatnich lat. Wśród czterech zaprezentowanych spektakli znalazły się wspomniane Niziny; Shaking Shakespeare w reżyserii Radu-Alexandru Nicy, oparty na fragmentach sztuk Stratfordczyka (polscy widzowie mogli go zobaczyć w 2011 roku na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku); niezbyt udane Nieporozumienie Alberta Camusa w reżyserii László Bocsárdiego i The girl in the goldfish bowl – współczesna sztuka Kanadyjczyka Morrisa Panycha z pogranicza melodramatu i teatru absurdu, wyreżyserowana przez znanego również w Polsce Radu Afrima.

Od Szekspira, przez Czechowa, von Horvátha, Brechta, aż po Mariusa von Meyenburga i Volkera Schmidta – długo można by wyliczać wystawianych tu autorów. A kalejdoskopowi dramatopisarskich nazwisk towarzyszy mnogość reżyserów. Teatr Niemiecki ściąga zarówno reżyserów rumuńskich, w tym tych działających na arenie międzynarodowej, jak choćby Radu Afrim czy Theodor-Cristian Popescu, jak również zagranicznych (reżyserowali tu Jurij Kordonski, Brian Michaels, Clemens Bechtel). Wszystko to w ramach zaplanowanej strategii stworzenia wielokulturowej platformy teatralnej, będącej przeglądem, ale i twórczym zderzeniem trendów panujących w rumuńskich i europejskich teatrach.

Tak obmyśloną strategię teatr wywodzi przede wszystkim z idei wielokulturowości wpisanej w historię regionu. Podporą, przynajmniej w założeniu, jest dla niej z pewnością unikalne w skali europejskiej bezpośrednie sąsiedztwo dwóch innych państwowych teatrów, posługujących się dwoma innymi językami i odwołujących się do innych kultur. Wymierne korzyści natomiast może dać niemiecki jako oficjalny język teatru, który z jednej strony otwiera możliwość wzajemnych kontaktów i wymiany artystycznej z teatrami w Niemczech, zaistnienia na niemieckich scenach i festiwalach, z drugiej pozwala starać się o dofinansowanie od niemieckich instytucji wspierających tego rodzaju współpracę. Takie wsparcie Teatr Niemiecki otrzymuje, chociaż w niewielkim wymiarze (ponad osiemdziesiąt procent budżetu teatru pochodzi od miasta Timișoary). Wykorzystuje je z różnym skutkiem – ambicji dyrekcji odmówić nie można, choć poziom produkcji bywa bardzo zróżnicowany.

 

Od Strindberga do Frljicia

Projektem, który również ma się wpisywać w obraną strategię i realizować hasło różnorodności, jest Europejski Festiwal Teatralny Eurothalia. To stosunkowo młoda impreza, odbywająca się od 2009 roku, z przyczyn finansowych – nieregularnie. W listopadzie ubiegłego roku miała miejsce jej trzecia edycja. W festiwalowym programie dyrektor Teatru Niemieckiego Lucian Vărșăndan mówi: „Po raz kolejny głównym celem tego festiwalowego tygodnia będzie ukazanie widzom z naszego regionu trendów w teatrze rumuńskim i europejskim. Rezultatem będzie mieszanka tematów i tendencji, w której widzowie, mam nadzieję, dostrzegą ciekawy dyskurs języków i kultur”. I dalej: „Ze szczególną radością stwierdzam, że festiwal nie tylko sprowadzi do Timișoary uznane spektakle zagraniczne, ale także zwróci uwagę na wielokulturowość teatru w Rumunii, z jego różnorodnością i wielojęzycznością”.

Co zatem przyniosła widzom ostatnia edycja Eurothalii? Jedenaście bardzo różnych spektakli z sześciu krajów. Ciekawe Kijken naar Julie (Patrząc na Julię) młodego holenderskiego reżysera Brama Jensena, na podstawie Panny Julii Strindberga, spektakl stylizowany na film dokumentalny, w którym aktorzy umieszczeni zostali za szklaną ścianą, a zamiast dialogów głos z offu opisywał to, co się między nimi dzieje, z punktu widzenia psychologii, biologii i etyki, pozostawiając jednak widzom miejsce na indywidualną interpretację wydarzeń. Tragedię dentystyczną Jeana-Claude’a Grumberga w reżyserii Felixa Alexy z Teatru Żydowskiego w Bukareszcie, ze świetną Maią Morgenstern, aktorką znaną z Pasji Mela Gibsona. Tragiczną, choć niepozbawioną humorystycznych wątków opowieść o żydowskim dentyście, który w czasie wojny stracił jedną córkę w obozie zagłady, a drugiej, ukrytej w katolickim klasztorze, po wojnie klasztor ten nie chce mu zwrócić. Pojawiły się na festiwalu także wątki polskie: Teatr Kochanowskiego z Opola przywiózł teatralno-filmową Iwonę, księżniczkę Burgunda Krzysztofa Garbaczewskiego, a Teatr Węgierski z Timișoary wystawił Gardenię Elżbiety Chowaniec. Ten ostatni spektakl wypadł słabo, podobnie jak produkcja gospodarzy – Wesele u drobnomieszczan Brechta w reżyserii Alexandru Dabii. W Gardenii zabrakło subtelności i miejsca na własną interpretację, Brecht był konserwatywny i nudny. Pojawił się także Oliver Frljić ze spektaklem Nienawidzę prawdy! W tym przypadku reżyser rozprawił się z własną przeszłością, silnie osadzoną w historii rozpadu Jugosławii. Przejmujący autobiograficzny spektakl był jednocześnie eksperymentem przeprowadzonym na aktorach, których reżyser bezlitośnie wciągał w próby rozliczenia z przeszłością, niejednokrotnie prowokując ich do wychodzenia z ról.

Bilans festiwalu wyszedł na plus. Spektakle na dobrym poziomie, zgodnie z założeniem pokazały różne oblicza europejskiego teatru. Widownia była pełna, widzowie zadowoleni (choć gdyby oceniać tylko na podstawie zadowolenia widzów, mogłoby się okazać, że lepszego festiwalu Europa nie widziała, rumuńska publiczność jest bowiem niezwykle wdzięczna). Pozostała ciekawość, co Eurothalia zaprezentuje w tym roku. Jest szansa, że najbliższa edycja nie będzie się borykała z problemami finansowymi. Timișoara stara się bowiem o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2021 roku – już zaczęła się intensywna kampania, którą miasto również opiera na wielokulturowości regionu. Teatr Niemiecki poparł inicjatywę i zadeklarował współpracę w walce o tytuł. Podczas konferencji prasowej z burmistrzem miasta, która odbyła się w trakcie festiwalu, Lucian Vărșăndan nie ukrywał jednak, że oczekuje od miasta finansowego wsparcia. Burmistrz nie protestował.