5/2014

O Jurku prawie wszystko: Grotowski w żywiole polityki

Było to chyba w połowie października 1956 roku. Właśnie od paru miesięcy miałem telefon, co było rzadkością w tamtych czasach, ale wynikało z tego, że działałem jako początkujący dziennikarz, choć jeszcze studiowałem, i z jakiejś tam protekcji ten telefon mi zainstalowano. Dzięki temu Jurek mógł do mnie bezpośrednio z Moskwy zadzwonić (przedtem też kontaktowaliśmy się telefonicznie, ale albo o umówionej porze na poczcie głównej, albo u kogoś ze znajomych). Słyszę głos brata, który powiada: „Będę mówił krótko, bo mam za kilkanaście minut zagrać etiudę na scenie GITIS-u. Za kilka dni przyjedzie do Warszawy mój kolega z GITIS-u, z którym się zaprzyjaźniłem – Jerzy Grotowski. On ci wyjaśni, jaki jest jego status, ale prawdopodobnie już nie wróci do Moskwy. Ma problemy zdrowotne, o których może ci opowie. Bardzo go lubię i chciałbym, żebyś mu pomógł”. Na moje pytanie, w jaki sposób mogę mu pomóc, Jurek powiedział: „No wiesz, on chce pobyć kilka dni w Warszawie, a nie ma gdzie mieszkać. Przy czym dla niego ważne jest to, żeby zamieszkał u kogoś, kto ma telefon. A ty spełniasz te warunki. Dziękuję ci z góry. A, jeszcze jedno. Czy przyszła do ciebie nowa paczka z Moskwy?”. „Nie, jeszcze nie przyszła” – odpowiedziałem. „Czy będzie do odbioru tak jak poprzednio w kwiaciarni przy Wilczej róg placu Trzech Krzyży?” „No tak, przyjdzie tym samym kanałem”.

Po kilku dniach usłyszałem wieczorem dzwonek do drzwi mojej kawalerki. Otworzyłem. W drzwiach stanął wysoki okularnik i mile się do mnie uśmiechając, przedstawił się: „Jestem Grotowski. Jerzy” – dodał. „Czy Jurek do pana dzwonił?”

„Tak, dzwonił, i wiem, że pan poluje na mieszkanie z telefonem”. Powiedziałem to przyjaźnie, więc on podjął wątek, mówiąc: „No, najważniejsze jest to, żebym mógł gdzieś przenocować, ale telefon jest mi też bardzo potrzebny”.

„Zatem proszę bardzo. Ponieważ jest pan przyjacielem mego brata, mówmy sobie po imieniu” – zaproponowałem. Przystał na to skwapliwie. „Jestem Jurek” – powiedział.
„A ja Robert”. I na tym skończyła się ceremonia powitania.

Jurek Grotowski miał dosyć ciężkie dwie walizy. Bo, jak się potem okazało, Warszawa była tylko kilkudniowym etapem w podróży. Potem miał tu jeszcze wrócić, ale teraz jechał do matki, do Krakowa. Miał też brata, ale nie wiem, czy ten brat także mieszkał w Krakowie. Wspominam o tych wielkich walizach, bo jedną z nich otworzył szeroko i wyjął tzw. gościniec, którym była butelka – jak się okazało świetnego – wina gruzińskiego oraz wiązka fińskich kabanosów. Zajął w ten sposób cały przedpokoik. Zrobiłem mu posłanie na łóżku polowym i tak funkcjonował przez kilka dni. Zjadaliśmy razem śniadanie, on wykonywał mnóstwo telefonów, po czym znikał na cały dzień i pojawiał się (miał zapasowy klucz) w różnych godzinach. Czasami około dwudziestej, kiedy robiłem kolację, pasąc go kopytkami z sosem, nie wiem czemu nazywanym „kapitańskim”. W tym sosie fruwały jakieś ścinki mięsne. Do tego zawsze była szklaneczka wina, gdyż mój gość wyjął jeszcze parę następnych butelek. Czasami wracał jednak dopiero o dwunastej w nocy – przepraszając, ale wychodził z założenia, że nie śpię, co było prawdą.

To był mój pierwszy kontakt z Jerzym Grotowskim, w czasie którego opowiedział mi o swojej przyjaźni z moim bratem w Moskwie w GITIS-ie, dość niejasno o przyczynach wyjazdu po pierwszym roku studiów (później dowiedziałem się, o co chodziło). To są bardzo odległe czasy i nie wszystko, o czym mi opowiadał w czasie przemieszkiwania u mnie, zapamiętałem. Z grubsza biorąc, interesowały go opinie na temat sytuacji politycznej w Polsce. Było to przecież wiele miesięcy po XX zjeździe KPZR, na którym półgębkiem ujawniono zbrodnie Stalina, a także po czerwcowych rozruchach w Poznaniu oraz rozhuśtanej opinii publicznej w Polsce. Tu dodam, iż mój brat zdążył zasygnalizować, że mogę z Grotowskim rozmawiać tak, jakbym rozmawiał z nim. Tak więc od początku rozmawialiśmy szczerze i odniosłem wrażenie, że znaczna część kontaktów telefonicznych Grotowskiego wiąże się z osobami, które mają go, poza mną, zorientować w sytuacji w Polsce. Był to trafny domysł. Bo mniej więcej w dziesięć czy dwanaście dni po zakończeniu dramatycznego Plenum KC PZPR w Warszawie, na którym wybrano Gomułkę na I sekretarza, Jurek Grotowski pojawił się ponownie, ale tym razem już nie jako mój sublokator, lecz znajomy, który chce podtrzymać kontakt. Zdaje się, że po kilku przemieszkiwaniach prywatnych dostał pokój w hotelu YMCA na Konopnickiej. To ten hotel, w którym mieszkał Leopold Tyrmand i który opisał po latach w swoim Dzienniku 1954.

Jaka była wtedy sytuacja w Polsce, a przede wszystkim w Warszawie?

No cóż, miasto huczało od plotek i mniej lub bardziej prawdopodobnych scenariuszy zdarzeń związanych z ruchem wojsk sowieckich, które wyruszyły ze zgrupowania spod Legnicy i innych garnizonów tzw. Północnej Grupy Wojsk ZSRR.

Doszło do nieproszonej wizyty najważniejszych ówczesnych przywódców Kremla, z Chruszczowem, Mołotowem, Mikojanem i Kaganowiczem. Właśnie odbywało się plenarne posiedzenie Komitetu Centralnego PZPR, na którym było zaplanowane powołanie Władysława Gomułki na stanowisko szefa partii, ale gdy w Warszawie pojawili się przywódcy ZSRR, Gomułka nie był jeszcze członkiem KC PZPR, a więc nie mógł zostać wybrany na I sekretarza. To na wniosek Heleny Jaworskiej, przewodniczącej Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej, w przerwie spotkania z delegacją radziecką przyspieszono dokooptowanie Gomułki do KC i włączono go do przedstawicieli ówczesnego Biura Politycznego upoważnionych do rozmów z Chruszczowem i pozostałymi przywódcami radzieckimi.

Dla tych ostatnich to był trudny problem, bo Gomułka do śmierci Stalina i Berii tkwił w areszcie śledczym pod zarzutem „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”. Stopniowo się z tego zarzutu wycofywano, ale dopiero w marcu 1956 roku, po śmierci Bolesława Bieruta, I sekretarza KC PZPR z nadania Stalina, doszło w Polsce (zresztą pod wpływem dość szeroko dostępnego w Warszawie referatu Chruszczowa o tzw. kulcie jednostki) do gwałtownej, słabo już kontrolowanej burzy politycznej. We wszystkich środowiskach wrzało, poczynając od dziennikarsko-literackich i artystycznych, a kończąc na korpusie oficerskim w wojsku, żądającym odwołania ze stanowiska ministra obrony narodowej PRL, narzuconego przez Stalina marszałka Konstantego Rokossowskiego. Domagano się powrotu Gomułki na stanowisko szefa partii, które zajmował do lata 1948 roku. Dotychczasowy (po śmierci Bieruta) I sekretarz KC PZPR, Edward Ochab, zgodził się dobrowolnie ustąpić i zarekomendować na swoje miejsce Gomułkę. Jednak zmiana na szczytach władzy w Polsce nie była uzgodniona z hegemonem na Kremlu. W Moskwie potraktowano to jako antyradziecki przewrót. Z garnizonów stacjonujących na obszarze Polski wojsk sowieckich ruszyły na Warszawę liczne kolumny wojsk pancernych. Zanosiło się na krwawą interwencję „w obronie zdobyczy socjalizmu”, jak to miało miejsce kilka tygodni później na Węgrzech. Na szczęście w Polsce, dzięki większej zręczności warszawskich polityków komunistycznych (oraz wielkości kraju w porównaniu z Węgrami), do tego nie doszło. Kreml, chcąc nie chcąc, przyjął do wiadomości spontaniczny i na tak wielką skalę wyłamujący się z rygorów „obozu pokoju i socjalizmu” ruch oddolnego odrzucania stalinizmu. Przez pewien czas nie działała zdezorientowana cenzura, której urzędnicy pogubili się, bo z Komitetu Centralnego PZPR dochodziły do nich sprzeczne opinie i wskazówki – wypadkowa sporów frakcyjnych w tym gremium. Na porządku dnia były jawne publiczne wypowiedzi, krytyczne dyskusje o wszystkich dziedzinach życia kontrolowanego dotychczas przez komunistyczny aparat władzy.

Najbardziej ten proces rewidowania wszystkich aspektów niedawnej przeszłości uwidocznił się w Związku Młodzieży Polskiej, przybudówce PZPR, której działacze i centralni, i terenowi teraz zaangażowali się w tzw. odnowę życia politycznego i społecznego, i opowiedzieli się za samorozwiązaniem ZMP. Takie poglądy wyrażała większość członków Zarządu Głównego ZMP. Kiedy Jerzy Grotowski przyjechał z Moskwy do Warszawy (nie wiem, czy był już wtedy członkiem partii, czy też wstąpił do niej nieco później), wszystkie gazety i tygodniki młodzieżowe, ze studenckim tygodnikiem „Po prostu” na czele, popierały spontaniczną likwidację ZMP, ale nie były zgodne co do tego, jak ma teraz wyglądać ruch młodzieżowy, w jakim zakresie powinien być autonomiczny, niezależny od rządzącej partii. Młodzi intelektualiści krytykowali stalinizm jako odejście od marksizmu. Przeciwstawiali młodego Marksa późniejszemu, z którego wybiórczo zresztą korzystał Lenin. Ale przede wszystkim odrzucano wersję narzuconą przez Stalina.

Te burze mózgów porwały Grotowskiego. W mdłym świetle korytarzyka mojego mieszkania czytał zaległe i bieżące gazety, wdając się ze mną w niekończące się dyskusje. Po późnym śniadaniu i wykonaniu wielu telefonów znikał na cały dzień, wracając na nocleg wieczorem.

Szukał dla siebie miejsca w tych debatach i wkrótce je znalazł. Zwołany do Warszawy kongres założycielski Rewolucyjnego Związku Młodzieży odbył się w listopadzie 1956 roku. Miejsce obrad – Sala Kongresowa w Pałacu Kultury i Nauki. Sam sposób prowadzenia zjazdu był świadectwem przyjęcia pełnej swobody wypowiedzi. Delegaci struktur terenowych odnosili się nieufnie do młodzieżowych strategów warszawskich. W dyskusji programowej padały najbardziej skrajne propozycje. Przedstawiciel Związku Młodzieży Robotniczej ze Śląska Wiesław Kiczan dawał do zrozumienia, że deklaracja programowa ze sformułowaniem pozytywnie odnoszącym się do budowy socjalizmu nie zostanie zaaprobowana przez młodych górników. Sam był świeżo dyplomowanym inżynierem górniczym, po groźnym wypadku na dole, w którym stracił dwa palce ręki. Tu od razu dodam, że parę lat później ów sympatyczny i wykształcony górnik, już jako przewodniczący Zarządu Wojewódzkiego ZMS w Katowicach, entuzjastycznie poparł młodego zawodowego reżysera Teatru im. Stanisława Wyspiańskiego, Jerzego Jarockiego, gdy ów podjął ze studentami gliwickiej Politechniki próby do niezawodowego spektaklu Ślubu Witolda Gombrowicza. A jeszcze patrząc dalej w przyszłość, we wrześniu 1980 roku podpisywał w Jastrzębiu jako wiceminister Przemysłu Węglowego porozumienia z delegacją górniczej „Solidarności”. Tak więc w 1956 roku ostro kontestował rządzącą partię, a w 1980 był już głęboko osadzony w jej strukturach, będąc prominentnym reprezentantem jej nomenklatury. Ale to dygresja.

Wracam do Jerzego Grotowskiego. W trakcie zjazdu chętnie z Kiczanem polemizował w obronie wartości socjalistycznych. Był w swoim żywiole i zasłużenie należał do najbardziej popularnych mówców. A przemawiano nieustająco i żarliwie, jak we francuskim Zgromadzeniu Narodowym po wybuchu Rewolucji Francuskiej w 1789 roku. Grotowski miał we krwi otwarty teatr publiczny, a takie rewolucyjne zjazdy podobne są do działań teatralnych. Uwielbiał polemiki. Jednego dnia przemawiał kilkanaście razy. I zawsze „w kwestii formalnej”. Porządek obrad przewidywał dyskusje programowe, ale można było tylko raz się zapisać do dyskusji na dany temat. Jeśli jednak ktoś się zgłaszał „w kwestii formalnej”, przewodniczący obrad musiał go dopuścić do głosu. W zasadzie ten chwyt upoważniał do zgłoszenia wniosku, żeby na przykład nie palić na sali, przedłużyć obrady do północy, głosować tajnie, a nie jawnie, zaprosić na obrady w charakterze specjalnego gościa profesora X z Polskiej Akademii Nauk itp. Wniosek w tym trybie zgłoszony należało krótko uzasadnić, ale nie wolno było uprawiać oratorstwa na inne tematy.

Tymczasem Jurek Grotowski mistrzowsko opanował ów fortel. Podnosząc rękę z nagłym wnioskiem nie domagał się dodatkowej przerwy lub wywietrzenia sali, ale wprowadzał jakąś nową myśl, nowy temat. Na przykład: „My tu omawiamy sprawę programu ideowego nowego związku młodzieży, a tymczasem panuje chaos pojęciowy na temat tego, czym w ogóle jest światopogląd idealistyczny i naukowy”. Prosił zebranych o zgodę na więcej czasu na uzasadnienie i zwykle go dostawał, bo młodzież z tzw. prowincji słuchała jego świetnie skonstruowanych oracji z zapartym tchem. Pierwszy raz w życiu słyszała o alienacji, pięknoduchostwie, o braterstwie i wolności, czy zagadnieniu wolnej miłości.

Nic dziwnego, że gdy doszło do wyboru tymczasowych władz związku, Grotowski znalazł się na czele listy. Wkrótce jednak Rewolucyjny Związek Młodzieży przemienił się w Związek Młodzieży Socjalistycznej. Bowiem Władysław Gomułka, umocniwszy się we władzy, zaprowadził porządek przy pomocy podległego mu aparatu partyjnego. Obawiał się, że zalegalizowanie pluralizmu politycznego skończy się tak, jak na Węgrzech. Zresztą Gomułka nie był ani intelektualnie, ani politycznie przygotowany do rządów z dopuszczeniem nawet kontrolowanej opozycji.
I to był szczęśliwy zbieg okoliczności dla Grotowskiego, bo mógł się z honorem wycofać z lansowania „socjalizmu z ludzką twarzą” i uzyskać dyplom reżysera w Państwowej Szkole Teatralnej w Krakowie… Ale to już inna historia, wspomnę o niej w książkowej wersji opowieści.

cdn.