5/2014

Towiańszczyzna na golasa, ale zasłonięci

Od czasu pojawienia się w Paryżu w 1841 roku Andrzej Towiański potrafił szybko zgrupować wokół siebie śmietankę artystyczną i intelektualną Wielkiej Emigracji.

 

Koło Sprawy Bożej Towiańskiego od początku też dawało pożywkę czarnej legendzie przybysza z Litwy. Niejasne, „magiczne” zdolności mistrza, wbrew deklaracjom – niecałkowicie zgodny z rzymskokatolicką ortodoksją rys jego nauki, wykształcenie własnej obrzędowości, narażającej na kpiny z zewnątrz, a także wytworzenie własnego, specyficznego języka – wszystko to odwracało uwagę od istoty towianizmu. Nauka dostępna tylko dla wtajemniczonych, w strzępach dochodząca do „profanów”, miała ogromną siłę mitotwórczą. Poza samymi towiańczykami, liczącymi w porywach do stu osób, reszta pozostających poza Kołem nastawiona była wrogo lub szyderczo. Kontrastowało to z powagą Braci, z godnością obnoszących po mieście swoją utajnioną wyższość.

Cała Sprawa nie miałaby raczej większych szans na zaistnienie, gdyby nie opiniotwórcza siła emigracyjnych tuzów, przede wszystkim Adama Mickiewicza. To właśnie Mickiewicz był rzecznikiem i dźwignią sławy Towiańskiego – to on spowodował, że Sprawa stała się swego rodzaju centrum, wokół którego zaczęły się krystalizować idee i emocje Wielkiej Emigracji.

Po dość zgodnym, trwającym ponad stulecie unisono o towiańszczyźnie jako raku, który zżerał duszę emigracji, omamił jej przywódcę, nastąpił okres przewartościowania stosunku do rejenta z Antoszwińciów. Wcześniej podejrzewany nawet o działalność wywiadowczą (co zresztą zostało jednoznacznie wykluczone) okazał się fenomenem godnym głębszej refleksji. Jego nauka w rezultacie została rozpoznana jako jedyna poważna, polska refleksja religijno-filozoficzna tamtych czasów. Projekt antropologiczny – oparty na rewolucyjnym w tamtych warunkach programie rozwoju wewnętrznego połączonego z pacyfizmem i odklejonego od kombatanckiego zacietrzewienia i hasła „zemsty na wroga” – był propozycją oryginalną i odważną. Nie neguje się przy tym, że wysokie wymagania moralne stawiane męskiemu na ogół środowisku frustratów owocowały wydarzeniami niejednokrotnie zabawnymi, budzącymi grozę, a także zgorszenie.

Nowe rozpoznanie Aliny Witkowskiej czy Mikołaja Sokołowskiego zapoczątkowują poważniejsze podejście do towianizmu, rehabilitują Mistrza i oczyszczają jego legendę z oszczerstw i pomówień. Co nie znaczy, że „towiańszczyzna” tak odsłoniona została odarta ze wszystkich tajemnic i śmieszności. Materiał faktograficzny – po wydaniu dzienników Goszczyńskiego – został wzbogacony i umożliwia znacznie lepszą orientację, o czym dziś świadczą prace Krzysztofa Rutkowskiego.

Ale nie da się ukryć, że najbardziej spektakularnym, choć na pewno nie najistotniejszym aspektem towianizmu jest jego warstwa obyczajowa. Krakowski spektakl Towiańczycy. Królowie chmur według tekstu Jolanty Janiczak i w reżyserii Wiktora Rubina czerpie z niej całymi garściami. Jak w refleksji Słowackiego, który pisał, że „Coraz bardziej naga cielesna natura w obliczu narodów staje i oklask odbiera”. Słowacki porewolucyjne rozluźnienie obyczajów kwituje, pisząc o człowieku „w szanownym towarzystwie, który powoli, namówiony przez filozofów – dla gorąca wielkiego, aby zrzucił halsztuch – potem frak – potem spodnie – potem koszulę – staje nareszcie nagi – i z towarzystwa czyni burdel”.

Marginalny w końcu aspekt skandalizującej obyczajowości – zainspirował krakowskich Towiańczyków. Towianizm to jednak nie było bieganie z gołym tyłkiem, płodzenie cichcem dzieci pozamałżeńskich, a już nie tym bardziej wymachiwanie szabelką czy też siekierą. Towiańczyka ikoną był nie wódz, bohater – tylko prosty, a nawet ciemny litewski chłopek. Śmieszny Władek Mickiewicz, latający po scenie w krótkich portkach i czyszczący niewidzialną szybę oddzielającą widzów od sceny, to też przecież nie towiańczyk. A towianizmu ani z życiorysu, ani z dzieła Wieszcza usunąć się nie da. Święty Zygmunt Feliński widział towiańczyków na wzór pierwszych chrześcijan, pragnących na co dzień żyć Ewangelią, w najbardziej ortodoksyjny sposób rozumianą.

Ważny, intrygujący temat z polskiej historii, z tego jej fragmentu, który do tej pory uchodził za konstytutywny dla naszej tożsamości – i nadal takim będzie, bo nie jest on na usługach uczonych wygłaszających dlań funeralne formuły – został wykorzystany dla co najmniej dwa razy za długiego, monotonnego eklektycznego traktatu, którego sceniczne wykonanie jest bardzo pretekstowe i w sumie niekonieczne. Przyszpilanie uwagi widza genitaliami oraz punktowanie jej „kurwami” działa tylko na najmłodszą część widowni i nie ma wystarczającej siły rażenia (nie mówiąc o uzasadnieniu), by stać się częścią dyskursu współczesnego o naszych historycznych uwikłaniach i naszym do nich stosunku.

Stojący na proscenium ogromny wózek na śmieci z napisem „FAKTY” doskonale odzwierciedla stosunek autorów spektaklu tak do historii, jak i współczesności. Ale szukać w śmieciach też trzeba umieć – jak Zuzanna z pieśni Cohena.
 

Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Towiańczycy, królowie chmur Jolanty Janiczak
reżyseria i opracowanie muzyczne Wiktor Rubin
dramaturgia Jolanta Janiczak
scenografia, wideo, światła Mirek Kaczmarek
kostiumy Bracia
choreografia Cezary Tomaszewski
premiera 14 marca 2014