5/2014

Alcest szalony

Bohater Mizantropa to kontestator, który przeciwstawia się symulowanej rzeczywistości. W świecie pozowanych zdjęć, sztucznych roślin i plastikowych odlewów dla kogoś takiego nie ma miejsca.

Obrazek ilustrujący tekst Alcest szalony

Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

 

1.
„Alcest jest ostatnią postacią szaleńca w teatrze klasycznym”. Tak Molierowskiego Mizantropa określił Michel Foucault. Jednocześnie zwrócił uwagę na nieuniknione oddalanie się postaci od innych osób dramatu oraz na gęstniejącą atmosferę wrogości1.

Oczywiście na Mizantropa można patrzeć jako na zapis osobistych doświadczeń. Konieczność obcowania z dwulicowymi dworakami czy rozczarowania związane z młodziutką i lekkomyślną żoną dość wyraźnie zaciążyły nad komedią Moliera. Ale obydwa tematy pojawiały się w jego twórczości już wcześniej. Zawiedzione męskie nadzieje ukazuje Szkoła mężów czy Szkoła żon. Żałosny wymiar światowego blichtru przedstawiają chociażby Pocieszne wykwintnisie. Alcest nie stanowi portretu komediopisarza. Molier w przeciwieństwie do swego bohatera nie pałał wrogością wobec ludzkiej natury. Ciężko też w jego wnętrzu doszukać się owego płomienia szaleństwa. Alcest to raczej esencja ludzkiej goryczy.

Francja doby Ludwika XIV stała się precyzyjnie działającym mechanizmem, obracającym się wokół osi królewskiego dworu. Dawni feudałowie, aby zachować jakiekolwiek znaczenie, sami musieli zabiegać o role królewskich sługusów. Kto chciał istnieć, ten musiał uczestniczyć w wielkim spektaklu. Raz jeszcze przywołam Foucaulta: „Dwór Ludwika XIV, z jego intrygami, aktami łaski i odtrącenia, wykluczenia czy wygnania, był właśnie miejscem artykulacji, inscenizacji racji stanu, a zarazem miejscem, w którym odbywały się teatralne przedstawienia traktujące o rzeczywistości państwa”2.

Bohater Mizantropa to kontestator, który przeciwstawia się symulowanej rzeczywistości. W świecie pudrowanych peruk i strzyżonych żywopłotów dla kogoś takiego nie ma miejsca.

 

2.
Grzegorz Chrapkiewicz postanowił odpowiedzieć, jaki jest dzisiejszy Alcest. Wchodząc na spektakl, zauważamy wyświetlany na scenicznym horyzoncie obraz widowni. Odpowiednio ustawiona kamera pochłania nasze podobizny i czyni z nas współbohaterów przedstawienia.
Dekoracje kojarzą się ze współczesnymi wnętrzami czy też przestrzeniami publicznymi. Proscenium przecięte lśniącą taflą, biegnącą w głąb sceny, spełnia funkcje salonu, pola golfowego czy wybiegu dla modeli. W pewnym momencie proscenium stanie się parkiem, a wąska tafla spełni funkcję strumyka. Z prawej strony na galerii znajduje się niewielki pokoik – samotnia Alcesta. Proscenium od scenicznej głębi częściowo rozdzielają kraty. W spektaklu posłużą chociażby jako parkowe ogrodzenie. Ich ciągła obecność będzie jednak przypominać, że Alcest odbiera rzeczywistość jako więzienie. Tu i ówdzie na scenie rozstawione są niezbyt gustowne dodatki. Sztuczne drzewko, sztuczne kwiaty monstrualnych rozmiarów. I wreszcie koń odlany z białego plastiku – symbol sztuczności i wewnętrznej pustki.

Postaci noszą na sobie kreacje godne telewizyjnych modnisiów. Uwagę zwracają przede wszystkim ubiory obydwu markizów. Akast (Kamil Siegmund) to raczej dandys potrafiący połączyć sportową elegancję z elementami zapożyczonymi z estetyki Orientu. Z jego toaletami doskonale współgra umiejętnie celebrowany narcyzm. Z kolei ekscentryczny Klitander (Krzysztof Szczepaniak) przyciąga uwagę przerysowanym sposobem bycia, butami na obcasach, odrzuconymi na bok lokami. W jakimś stopniu kojarzy się z Michałem Szpakiem.

Oront to świetna kreacja Piotra Siwkiewicza. W modnych, hipsterskich ciuchach, w okularach o przesadnie wystylizowanych oprawkach, wygląda jak mężczyzna, który za wszelką cenę próbuje udawać młodzieńca. Potrafi zresztą wykorzystać ów kontrast. Widać to w scenie, w której biega wokół jeżdżącej na rowerku Celimeny, trzymając w rękach jej lśniące pantofelki. Atutem Siwkiewicza jest także dobitne podawanie tekstu. Umiejętnie ustawiając głos, nadaje mu bardzo sugestywne brzmienie.

Przeciwieństwem Oronta jest Alcest, którego gra Wojciech Solarz. Czarny strój podkreśla jego ascetyczną sylwetkę. Swoje tyrady wygłasza tak, jakby wokół nie było widzów. Mówi w sposób naturalny, świadomie niedbały. Jak gdyby gorycz zaciskała mu gardło. Ten aktorski zabieg jest nader ryzykowny – trudno zrozumieć niektóre kwestie. Jest jednak uzasadniony. Alcest to człowiek zapadnięty w siebie i przepełniony cierpieniem.

Celimena grana przez Agatę Wątróbską ma dość dużo wdzięku, abyśmy zrozumieli, czym urzekła Mizantropa. I dość dużo pustoty, abyśmy pojęli, czemu nie ułożą sobie wspólnej przyszłości. Kontrastuje z nią dowcipnie zagrana Arsinoe (Magdalena Smalara). Różnice pomiędzy damami widać w scenie, w której nawzajem się krytykują. Obydwie starannie ubrane, obydwie na zabawnych rowerkach… Ale podczas gdy Celimena robi wrażenie uroczej istoty, potężna Arsinoe kojarzy się z pretensjonalnym babsztylem. W inny sposób Celimenie przeciwstawiono Eliantę (Maria Dejmek). Postać jest skromna i wyciszona, a jednocześnie obdarzona powabem i wytwornością. Nie bez powodu w Eliancie zagustuje Filint (Sławomir Grzymkowski) – męski, zdystansowany, niezwykle prawdziwy.

Grę uzupełniają projekcje wyświetlane na scenicznym horyzoncie. Gdy markizowie i Celimena będą obgadywać dworzan, ukażą się tam zdjęcia aktorów nienależących do obsady spektaklu. W ten sposób postaci fantomowe mają szansę zaistnieć na scenie.

Muzyka robi wrażenie niezbyt wyszukanej… Współgra jednak z umyślnie kiczowatymi dekoracjami i z nachalnymi efektami świetlnymi (przywołującymi estetykę klubową). Istotnym motywem są przedmioty związane z grą w golfa. Używane w tym sporcie kije służą markizom jako laseczki. Ciężkiej kuli, koło której rozmyśla Alcest, przeciwstawione są leciutkie piłeczki golfowe.

 

3.
Molierowska komedia została zaprezentowana w przekładzie Jerzego Radziwiłowicza. Tłumaczenie to cechuje lekkość brzmienia, płynność dialogów, wartkie tempo. Walory te nie mogą dziwić, skoro przekład jest dziełem człowieka teatru. W pewnym stopniu wynikają jednak z odważnej decyzji. Oryginał napisany jest aleksandrynem (dwunastozgłoskowiec z ostatnią sylabą akcentowaną). W polszczyźnie oddaje się go przez dodanie na końcu wersu jeszcze jednej sylaby, tyle że nieakcentowanej. Zamiast skorzystać z tego spowalniającego zabiegu, Radziwiłowicz postanowił przełożyć Mizantropa wierszem jedenastozgłoskowym, dającym w polszczyźnie efekt niezwykle dynamiczny.

Prawa sceny spowodowały konieczność wprowadzenia skrótów. Przycięto dłuższe tyrady, przyspieszono bieg dialogów. Ofiarą tych zabiegów padły niektóre interesujące motywy. Tak na przykład z pierwszej sceny wyrzucono aluzję Filinta do Szkoły mężów. Przywołanie, które w czasach Moliera dawało metateatralny efekt, dla dzisiejszych widzów byłoby zapewne i tak nieczytelne…

Mimo że przekład jest wierny, tłumacz nie bawił się w filologiczną dosłowność, ale kierował się zasadą adekwatności. W oryginale Filint mówi do Alcesta: „Partout où vous allez donne la comédie”, w przekładzie odpowiada temu: „Gdzie pójdziesz, robisz z siebie przedstawienie”. Tekst brzmi więc dość współcześnie. Zaznaczmy jednak, że nie oznacza to mizdrzenia się do czytelnika. Francuskie „morbleu”, czy „têtebleu” są najczęściej ostrożnie oddane przez „psiakrew” bądź „psiamać”. Tylko pod koniec pierwszego aktu zamiast „morbleu” Alcest zawoła: „Gówno!”. Zgrabnie przełożone są obelgi. Tak zdaniu „Nomme-le fourbe, infàme et scélérat maudit” odpowiada: „Nazwij go gnidą, szubrawcem i szmatą”. Tylko jedna kwestia wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Kiedy natrętny grafoman Oront pyta: „Lecz gdzie mój sonet”, Alcest odpowiada: „Ach, w dupie, w dupie!”. U Moliera przywołana kwestia oparta jest na błyskotliwej dwuznaczności rzeczownika „cabinet”. „Il est bon à mettre au cabinet” może oznaczać, że wiersz nadaje się do schowania w sekretarzyku bądź położenia w… ubikacji. No cóż. Zaiste trudno znaleźć tu polski ekwiwalent. W przekładzie Boya rada brzmi: „rzuć go na ustęp”.

Skoro już zestawiłem obydwa przekłady, to warto wspomnieć, że ten nowszy ma znacznie więcej uroku. Widać to na przykładzie piosenki podśpiewywanej przez Alcesta. Czy w ogóle można porównywać ciężkie Boyowe „Gdyby nasz król mi dawał sam / Paryż, cudne miasto” z Radziwiłowiczowym „Gdyby mi król Henryk dał / Paryż, miasto całe”?

 

4.
Na zakończenie spektaklu Solarz bierze wielką różową kulę, spoczywającą na proscenium, i ciska nią w głąb sceny, jak gdyby chciał przewrócić wyimaginowane kręgle. Kiedy za chwilę zamiast kręgli ustawią się tam oklaskiwani przez nas aktorzy, uświadomimy sobie, że walka Mizantropa musi skończyć się porażką…

Jakie mogły być dalsze przypadki Alcesta? Jacques Rampal, pisząc komedię o jego późniejszym spotkaniu z Celimeną, kazał bohaterowi Mizantropa zostać kardynałem. Jan Gondowicz widzi w Alceście przyszłego Robespierre’a. Pomysły te nie wydają mi się trafione. Przypuszczam raczej, że oddalający się od ludzi Mizantrop został przez nich zamknięty w domu obłąkanych…
 

 

1. M. Foucault, Szaleństwo, literatura, społeczeństwo, tłum. M. Kwietniewska, [w:] tegoż, Powiedziane, napisane. Szaleństwo i literatura, wybór i opracowanie T. Komendant, Warszawa 1999.
2. M. Foucault, Bezpieczeństwo, terytorium, populacja, tłum. M. Herer, Warszawa 2010.
 

Teatr Dramatyczny w Warszawie
Mizantrop Moliera
reżyseria Grzegorz Chrapkiewicz
scenografia Agnieszka Bartold
kostiumy Aneta Suskiewicz
opracowanie muzyczne Rafał Kowalczyk
ruch sceniczny Witold Korszla
premiera 15 lutego 2014