5/2014
Zakaz fotografowania: Mowa detronizacyjna

Zuzanna Waś

Zakaz fotografowania: Mowa detronizacyjna

Teraz to wszystko twoje. Cały mój majątek. Nie miałeś ojca, ale dostaniesz po nim wszystko. Myślałem, że jesteś wyższy. Ale za to jesteś grubszy. Matka pisała, że się nie chcesz uczyć. Nieuk jesteś. Nieuk po niej. Dobrze, że cię uznałem, bo bez wykształcenia, ale nazwisko masz. Takie nazwisko jak nasze pisze się drukowanymi literami. Ale ty o tym nie masz pojęcia.

Miskę wyrzuć. Ten koszyk i kołderkę z parapetu też. Sam zobaczysz. Jeszcze cuchnie na kilometr kotem. Nie, kołderkę to mi przełóż tu. Wezmę ze sobą.

Kiedyś tu był kot. Ale zdechł. Kiedyś była tu kobieta. Ale zdechła. Na długo przed kotem. Twoja macocha. Wyjściowa. Wysoka, chuda. Pozornie zagubiona. Patrzyłem na nią czasami i myślałem: rany boskie! toż to nikt inny tylko Irina. Przyjechała do mnie do Moskwy i żyjemy tu sobie, i tylko nam samowara brak. Bo twoja matka… sam wiesz, wykapana kuzynka Bietka. Nic nie rozumiesz. Tak myślałem. Do szkoły nie chodziłeś za długo, to pewnie do teatru też nie. Zgadłem? Właśnie. A ja kiedyś zrobiłem Pchłę Szachrajkę i całe klasy na to przychodziły. Wodziłem się z królem Lirem, Hamletem, Konradem… No ale o tym z tobą nie pogadam, prawda? Lufcik się nie domyka, trzeba zatrzaskiwać. Lekką ręką, bo szyba wyleci.

To jest porządna przedwojenna kamienica. Pewnie się tu czujesz jak w pałacu. Takie masz rumieńce, jakby chłop na pokoje wszedł, bo się kobyła przed czasem oźrebiła. Meble możesz sobie porąbać, książki spalić, wszystkie te zdjęcia, dyplomy, swetry z marką. Jest kominek, jest gdzie palić. Tyle tu tego. Macocha lubiła wszystko kupować, a ja lubiłem, jak kupowała, bo wtedy cicho siedziała. Miałem spokój.

Zostaw programy teatralne z moimi rzeczami. Dla przyszłych pokoleń, bo przecież jakiś rozród planujesz? Popędliwy jesteś. Od razu widzę. Jak twoja matka. Jak zatrzymałem się w polu, żeby trochę nogi rozprostować, to minuta, dwie durnej rozmowy wystarczyły, a ona już się na kartoflisku rozłożyła ze spódnicą na twarzy. Co mnie podkusiło? Jakaś koszmarna chwila chłopomanii.

Nigdy za bardzo do tych spraw mnie nie ciągnęło. Moją kochanicą to była scena. Tylko na niej mogłem się uwalić. Na niej nasienie wypuścić. Na niej zdechnąć. A zdechnę w higienicznym domu. Dali mi pokój z widokiem na lipy. Rozumiesz? Mnie. Z widokiem na lipy! Aluzja do mojej pozycji czy co! Żadna tam aluzja. Cały ten personel prostaków to nie wie, czy w sklepie keczupy ustawia, czy starych segreguje.

Do lip nic nie mam. Lipy pachną ładnie, chociaż lipnie. Patrz na mnie, patrz. Szkoda, że mnie takim zapamiętasz. Nie wiadomo, czy to krzesło jest bardziej kościste, czy ja. Spodnie też mam za duże. Wszystko teraz jest dla mnie za duże. Marynarka i koszula. Podobno maj, podobno ciepło, a mi zimno jak na Syberii. I patrz tylko, jak się ogoliłem. Jakbym był Sinobrodym i ledwo co kolejną żonę ze skóry oprawił.

No, to już wiesz, że jesteś zrobiony na kartoflisku. Może dlatego wyglądasz jak kartofel. Nie obrażaj się. Posłuchaj do końca. Wyglądasz jak kartofel ze złotym sercem. Twoja matka mi kiedyś pisała, że jesteś dobry. Kociaka ze śmietnika wyciągnąłeś. To coś mnie tknęło, że jesteś z mojej krwi. Że cię jednak nie zmajstrował jakiś chłopek z zagrody obok. Bo on to by buciorem cały miot rozmazał, a potem pożałował, że mu jucha na cholewę chlapnęła. A ty się ulitowałeś. I za tego kota teraz dostaniesz cztery pokoje w amfiladzie. Lubię się poczuć jak Bozia rozdająca prezenty. Nie będę cię pytał, czy wierzysz w Boga, bo ja nie wierzę, ale lubię się czasami poczuć jak On.

Ja też kota ze śmietnika mam. Miałem. A na końcu podwórza to masz czereśnię. Masz z niej rwać, ile chcesz. Ja ją posadziłem. To jest drzewo ze wsi twojej matki, rozumiesz. W nocy podjechałem, psy szczekały, a ludzie spali nadal.

Przyjęło się. Skromne ludowe drzewko. Rodzi niewiele, ale żadne tam kupne, wielkie, wodniste i bez smaku. Sam zobaczysz. Ta będzie miała małe i nieforemne. Z grubą skórką, purpurowe, mięsiste, prawie mączne. Pestka zawsze krucha, szeroko moszcząca się w miąższu. Dobrze się nią strzela w dachówkę śmietnika. Proca leży przy telefonie. Za notesem. Notes spal. Po ostrej zimie zdarzą się czereśnie łykowate, kwaśne. Nie żebym ostrzegał, bo zawsze dobre. Nawet kiedy po deszczach szybko podejdą pleśnią, nadpsują się, albo je ptaki podziobią. To nie wybrzydzaj, jedz. Jesteś młody, to i na czubek wejdziesz. Nogi na pień i w górę. Gałęzie się ugną do ziemi.

Szkoda, że matka ci zmarła, bo lubiła brać bliźniaczki i nosić je jak kolczyki. Co roku od niej takie zdjęcie dostawałem. Ale żadnego tu nie znajdziesz. Wysłała na teatr. Jak zmieniałem królestwo, zawsze jej sekretarka podawała nowy adres sekretariatu. Musiała już nieźle chorować, jak mi napisała, że zbiera moje listy. To chyba te przerzuty na mózg już się zaczęły. Nigdy do niej nie pisałem. Nigdy. Kochanica scena jest bardzo zazdrosna. Nie wybacza. To pamiętaj. Lufcik w kuchni to trzeba po męsku, mocno. I oni mi mówią, że będę miał jedynkę i lipy za oknem.